Jeszcze raz o finale "Homeland": Totalna porażka
Paweł Rybicki
22 grudnia 2011, 22:01
Finał "Homeland" okazał się być wielką porażką scenarzystów. Wszystko dlatego, że precyzyjną początkowo intrygę podporządkowano względom komercyjnym. Uwaga, spoilery.
Finał "Homeland" okazał się być wielką porażką scenarzystów. Wszystko dlatego, że precyzyjną początkowo intrygę podporządkowano względom komercyjnym. Uwaga, spoilery.
Twórcy "Homeland" nawet nie ukrywają, że zakończenie pierwszego sezonu miało wyglądać zupełnie inaczej. Nie podają, oczywiście, szczegółów, ale prawdopodobnie Nicholas Brody miał zginąć, dokonując samobójczego ataku na wiceprezydenta USA. Życie postaci ocalone zostało jednak dzięki bardzo dobrym opiniom o grze odtwarzającego Brody'ego Damiana Lewisa. Znany z "Kompani braci" aktor wyrósł na główną gwiazdę serialu – wybijając się przed Claire Danes (która wcieliła się w rolę agentki CIA Carrie Mathison).
Najsłabszym momentem finału jest bez wątpienia scena, gdy do ukrytego w bunkrze razem z wiceprezydentem Brody'ego dzwoni Dana (Morgan Saylor), jego nastoletnia córka. Rozmowa z dzieckiem nagle uświadamia zamachowcowi, że jednak nie chce ginąć. Pominę już milczeniem scenę, gdy nagle Brody odkrywa, że w bombie rozłączyły się kabelki…
Całkowicie nieprawdopodobna z psychologicznego punktu widzenia jest chwila, gdy Brody telefonicznie oznajmia Abu Nazirowi, że się nie wsadził, bo woli być "kretem" w amerykańskim systemie politycznym. Szef terrorystów łyka to bez zmrużenia oka, ale przecież skądinąd wiemy, że cały czas nadzorował swoją precyzyjnie zaplanowaną operację. Abu Nazir musiał już wcześniej wiedzieć o popularności, jaką Brody zdobył w politycznym establishmencie USA. Jeśli chciał mieć "kreta", to już wcześniej podjąłby taką decyzję. Zamiast tego wysłał Brody'ego na śmierć – a ten, nie można tego inaczej nazwać, po prostu stchórzył w ostatnim momencie.
Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że przecież planu Abu Nazira nie dałoby się zrealizować bez umieszczenia Brody'ego w kręgu współpracowników wiceprezydenta. Wejście sierżanta w politykę musiało więc być także wcześniej przemyślane przez szefa terrorystów i w żaden sposób Brody nie mógł go nagle oczarować wizją swej "kreciej" roboty.
Zabicie Walkera także nie miało żadnego sensu ze strategicznego punktu widzenia. Przecież był on trenowanym przez lata (i przez Marines, i przez Abu Nazira) perfekcyjnym zabójcą. Jak mogliśmy zobaczyć w finałowym odcinku, bez problemu wykonał swoją misję, wychodząc z niej żywy i nie wykryty. Ponadto, w odróżnieniu od Brody'ego, był całkowicie zdeterminowany i posłuszny Abu Nazirowi (w sumie nie wiemy nawet dlaczego).
Oczywiście, można by uznać, że ze swoją wiedzą o Brodym stanowił zagrożenie dla jego nowej misji. Jednakże, po pierwsze, Walker wcale nie musiał dać się złapać. Po drugie zaś, nawet w razie ujęcia (jeśli w ogóle dał by się wzięć żywcem) nie musiał wcale zacząć sypać. Przypomnijmy sobie chociażby przykład słynnego Carlosa (o którym zresztą niedawno nakręcił serial Canal+), który mimo wielu lat więzienia nie zdradził śledczym żadnych szczegółów swoich działań.
Po trzecie zaś, CIA, FBI oraz wszelkie inne służby i tak powinny interesować się osobą sierżanta Nicholasa Brody'ego. Zwłaszcza od momentu, gdy jego towarzysz niedoli okazał się być terrorystą nasłanym przez Abu Nazira. Nie jest zbytnią ekstrawagancją pomyśleć, że skoro jeden jeniec zdradził, to drugi też mógł. Tymczasem Walker jest ścigany bez względu na koszta (vide: krwawa akcja w meczecie), a Brody dostaje polityczną nominację i wozi się z wiceprezydentem USA. A żywiąca podejrzenia wobec sierżanta agentka CIA zostaje zwolniona ze służby i zamknięta w wariatkowie. Halo?
Ktoś mógłby rzec, że to tylko rozrywkowy serial i nie ma się co czepiać szczegółów. Ale przecież "Homeland" pozuje na precyzyjny thriller, a nie historyjkę dla dzieci w rodzaju "Terra Novy". I tak jest traktowany przez zachwyconych amerykańskich krytyków (oraz przez naszego kolegę redakcyjnego Michała Kolankę). Sam zresztą uważałem tę produkcję za coś wyjątkowego. Niestety, finał zabił we mnie wszelki zachwyt.