"Gra o tron" (5×08): No nareszcie!
Nikodem Pankowiak
1 czerwca 2015, 23:05
Naprawdę chciałoby się krzyknąć: no wreszcie! Twórcy "Gry o tron" pod koniec sezonu przypomnieli sobie, jak się robi dobre kino w telewizji i zafundowali nam bezsprzecznie najlepszy odcinek tego sezonu. Uwaga na spoilery.
Naprawdę chciałoby się krzyknąć: no wreszcie! Twórcy "Gry o tron" pod koniec sezonu przypomnieli sobie, jak się robi dobre kino w telewizji i zafundowali nam bezsprzecznie najlepszy odcinek tego sezonu. Uwaga na spoilery.
Zacznę jednak od łyżki dziegciu w tej beczce pełnej miodu – Sam i Goździk. Niechże ktoś przestanie robić tej dwójce krzywdę i ściągnie ich z ekranu! Kolejny już raz udowodnili, że są tutaj zupełnie niepotrzebni, a cały ich wątek to typowy zapychacz.
Zbyt wielkich postępów nie zrobiliśmy też w tym tygodniu w Królewskiej Przystani, gdzie Cersei nadal pozostaje w zamknięciu. Trzeba jednak przyznać, że obserwowanie upadku tej postaci sprawia ogromną przyjemność. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz – czy Tommen faktycznie nie jest w formie, aby odwiedzić swoją matkę, czy może ktoś sprytnie nim manipuluje. Tak czy siak, kolejny raz otrzymaliśmy dowód, że to król pozbawiony jaj i nie usprawiedliwia go nawet fakt, że koronę założył niespodziewanie i nigdy nie przygotowywał się do swojej roli.
Sansa wreszcie dowiedziała się prawdy o tym, co stało się z Branem i Rickonem, pytanie tylko, czy w jakikolwiek sposób będzie mogła wykorzystać ją przeciwko swojemu mężowi-oprawcy, który obecnie zajęty jest szykowaniem jakiejś niespodzianki dla Stannisa. W swojej rozmowie z Theonem/Fetorem młoda Starkówna udowodniła, że wciąż jest silna, i coś czuję, że jeszcze nas w tym sezonie zaskoczy. Gdzie są teraz wszyscy ci, którzy wieszczyli cofnięcie rozwoju tej postaci po sławetnej scenie gwałtu?
Niestety, nadal męczy za to wątek jej siostry. Twórcy, tak na wszelki wypadek, żebyśmy nie zapomnieli o tej postaci, znowu przenieśli nas do Braavos i niemal nic to nie wniosło. Zobaczyliśmy jedynie, że Arya robi postępy w nauce i być może już za chwilę stanie się Człowiekiem Bez Twarzy. Ale przyznam szczerze, że zupełnie mnie to interesuje i gdyby nie recenzencki obowiązek, oglądałbym sceny z nią na przyspieszeniu.
Świetnie wypadła scena za morzem i przyznam szczerze, że gdy się skończyła, byłem przekonany, że twórcy niczym lepszym już nas w tym odcinku nie uraczą (głupi ja!). Tyrion najpierw, stojąc przed Daenerys, udowodnił, że cały czas myśli głównie o sobie. Gdy królowa zapytała go, co powinna zrobić z Mormontem, udzielił jej dokładnie takiej odpowiedzi, jaką chciała usłyszeć. Kolejna rozmowa tej dwójki była już nieco mniej formalna. Tyrion próbował wyjaśnić swojej nowej sojuszniczce meandry polityki w Westeros, dzięki czemu moglibyśmy jak na dłoni zobaczyć, które z tej dwójki lepiej zna się na polityce.
Przy okazji padło wreszcie zdanie, które zapadło w pamięć oglądającym zwiastun 5. sezonu – "Lannisterowie, Targaryenowie, Baratheonowie, Starkowi, Tyrellowie – to szprychy tego samego koła. Po kolei zajmują miejsca na górze, a koło cały czas się kręci, miażdżąc tych będących na dole. Nie zamierzam zatrzymywać koła, zamierzam je roztrzaskać". I wiecie co, Daenerys może być tak pewna siebie, w końcu ma za sobą trzy ciągle rosnące smoki. Przy okazji, jeśli ktoś miał wątpliwości, czy Emilia Clarke jest dobrą aktorką, wreszcie mam dla Was odpowiedź: nie jest. Cały odcinek z tą samą miną i tym samym tonem głosu. Słabizna. Jednak i tak nagroda za występ tygodnia wędruje do Nathalie Emmanuel, czyli serialowej Missandei. Jak się okazuje, stanie przez chwilę za królową w zupełności wystarcza, żeby awansować do stałej obsady serialu.
To wszystko jest jednak zupełnie nieważne, wobec tego, co zobaczyliśmy w drugiej części odcinka. Twórcy poświęcili na ten wątek pół godziny i było to zdecydowanie najlepsze pół godziny w sezonie, nawet jeśli nie zostało pozbawione drobnych wad. Jon przybywa do Dzikich i tam próbuje przekonać ich, aby wrócili z nim i osiedli po jego drugiej stronie. Oczywiście nie przekonuje wszystkich, bo Wolni Ludzie są nieufni i uparci. Wielu z nich jednak po pewnym czasie przestaje się opierać i zaczyna słuchać argumentów Jona, wśród nich między innymi piękna, niebieskooka Karsi (w tej roli Birgitte Hjort Sorensen z "Borgen"). Gdy wielu Dzikich decyduje się wrócić na mur z Jonem, z nieba (niemal dosłownie!) spada armia nieumarłych. I wtedy zaczyna się niemal 20 minut jazdy bez trzymanki.
Pewnie, mógłbym przyczepić się do tego, jak sceny bitwy z nieumarłymi zostały zmontowane, zwłaszcza w początkowej fazie, gdy kolejne obrazki tylko migotały na ekranie – tym samym twórcy pokazali wszystko, nie pokazując tak naprawdę nic. Ograniczony budżet, wiadomo. Odkładam to jednak na bok, jestem w stanie wybaczyć takie zagrania, gdy całość trzyma w napięciu. A tu trzymała, oj, trzymała…
Wszyscy zdążyliśmy stęsknić się za Białymi Wędrowcami, których ostatnio widzieliśmy tylko przez moment w 4. sezonie. Teraz wracają, a na ich czele stoi Nocny Król (to już jego oficjalne imię). Bitwa między nimi a połączonymi siłami Dzikich i Nocnej Straży jest szalona – ani na sekundę nie mogłem oderwać się od ekranu. Jon wreszcie staje twarzą w twarz z jednym Wędrowców i, jak zawsze, udaje mu się wyjść z tego cało. Okazało się, że smocze szkło nie jest jedyną bronią, jaka może zabić Wędrowca – valyriańska stal jest w tej kwestii równie zabójcza.
Z czasem wrażenie realizacyjnego chaosu ustąpiło miejsca podziwowi, że telewizja jest w stanie serwować widzom takie sceny. Były olbrzymy, lawina nieumarłych, efektowne walki i scena, w której Nocny Król budzi do "życia" wszystkich tych, których jego armia wyrżnęła w pień. A na koniec pozostała tylko ta przejmująca, przyprawiająca o ciarki cisza. Nakręcenie tej sceny zajęło niemal miesiąc, to kolejny dowód na to, że pod względem realizacyjnym "Gra o tron" bije wszystkie inne seriale na głowę.
W przyszłym tygodniu dobijamy do 9. odcinka, który do tej pory był zawsze kulminacyjny. Zwiastun pokazuje, że teraz także będzie się działo. Mam nadzieję, że twórcy nie wystrzelali jeszcze całej amunicji, bo tym odcinkiem narobili mi ogromnego apetytu na więcej.