Pazurkiem po ekranie #76: Porno na ratunek
Marta Wawrzyn
28 maja 2015, 20:27
W "Dolinie Krzemowej" w tym tygodniu rządziło porno, a w "Grze o tron" zwykłe cycki. W "Veepie" miały miejsce ciekawe imprezy, w "Penny Dreadful" całkiem ekscytujące poszukiwania, a bohaterowie "Black-ish" przenieśli się do czasów, kiedy wszyscy i wszystko było piękniejsze. Spoilery z wyżej wymienionych.
W "Dolinie Krzemowej" w tym tygodniu rządziło porno, a w "Grze o tron" zwykłe cycki. W "Veepie" miały miejsce ciekawe imprezy, w "Penny Dreadful" całkiem ekscytujące poszukiwania, a bohaterowie "Black-ish" przenieśli się do czasów, kiedy wszyscy i wszystko było piękniejsze. Spoilery z wyżej wymienionych.
Po telewizyjnych ramówkach hula wiatr, więc w tym tygodniu dobór tytułów w moim przeglądzie będzie raczej nietypowy. Ostatnie siedem dni spędziłam, nadrabiając zaległości i omijając nowości. Nie potrafię zabrać się za "Between" – kanadyjski serial o tajemniczej zarazie, która kosi mieszkańców małego miasteczka – ale mam wrażenie, że wiele nie tracę. To nie jest oryginalna produkcja Nefliksa, to serial, do którego prawa Netflix zakupił od kanadyjskiej telewizji City i który puszcza równolegle, co tydzień jeden odcinek. Serial wygląda na przeciętny i zbiera przeciętne oceny.
Nie wiem, po co takie produkcje Netfliksowi, tak jak nie wiem, po co mu "Grace and Frankie", komedia zasłużenie zbierająca bardzo niskie noty wśród krytyków. Wielka szkoda, bo obsada jest świetna – Jane Fonda, Lily Tomlin, Martin Sheen i Sam Waterson – problem w tym, że ci wspaniali ludzie nie mają czego tam grać.
Pod względem treści serial udaje nowoczesny komediodramat – bo to najbardziej nowoczesna rzecz, dwóch 70-latków orientujących się, że są gejami i kochają się nawzajem – ale pod względem formy i jakości żartów to okropny, siermiężny sitcom w stylu tych z wczesnych lat 90. Bez irytującego śmiechu z puszki, ale to wiele nie zmienia. Obie panie są denerwującymi, stereotypowymi postaciami, zaś między panami brakuje choćby odrobiny chemii. Z żartów zapamiętałam tylko jeden – ten, w którym jedna z córek Grace sugeruje, aby wyjaśnianie tego, co zrobił tata, zacząć od: "Wiesz, skąd pochodzi kupa?". Cóż, to ja już może podziękuję.
Tak to już jest, że czasem z komedii, która w trailerach wygląda nieźle, wychodzi, no cóż, kupa, i to bynajmniej nie śmiechu. A czasem z takiej, która zapowiada się zupełnie przeciętnie, rodzi się perełka.
Tak, tak, będzie o "Black-ish".
Produkcja ABC w gruncie rzeczy jest dość zwyczajną rodzinną komedią, tyle że opowiadającą o Afroamerykanach. To sprytna strategia tej stacji – dać każdej mniejszości swoją komedię. I w tym przypadku udało się stworzyć coś fajnego, sympatyczny, inteligentny sitcom, którego bohaterów da się lubić. Dają radę bliźniaki, daje radę Laurence Fishburne jako Pops, dają radę też scenarzyści.
Finał obejrzałam ze sporym opóźnieniem i troszkę żałuję, że jest za późno, aby napisać o nim osobny tekst. Bo jest po prostu przecudny. Pops ze swadą opowiada rodzinną historię, w której półprawdy mieszają się z kłamstwami, ale to nie ma żadnego znaczenia. Bo rzecz dzieje się w międzywojniu, w eleganckim klubie w Harlemie, który prowadzi Diddy i w którym śpiewa Mary J. Blige. Robi wrażenie i scenografia, i muzyka, i kostiumy – a przede wszystkim to, jak pięknie ta historia płynie i jakie smaczki oferuje po drodze. Rasistowska agencja reklamowa z lat 20., jazz i breakdance, SMS-y wysyłane prababcię Zoey – wszystko tu jest pomysłowe i zabawne. Zobaczcie ten odcinek, nawet jeśli porzuciliście "Black-ish" w trakcie sezonu. Warto.
W "Veepie" znów rządził Hugh Laurie.
Okazało się, że Tom James może mówić, co chce, a tłumy i tak go kochają i będą kochać. No, z wyjątkiem tego jednego człowieka, który wtargnął do Białego Domu, aby "zabić Toma Jamesa i tę dziwkę". Najnowszy odcinek nie był ani tak zabawny, ani tak obfitujący w ważne wydarzenia jak poprzednie – najciekawsze były dwie imprezy, z których każda poszła dokładnie tak jak miała pójść – ale można wyczuć, że coś większego wisi w powietrzu. Bohater grany przez Hugh Lauriego nie jest ani sympatyczną maskotką, ani politycznym idiotą. Jeśli nazwał mordercę ofiarą, to pewnie nie bez powodu. Jeśli pytał o drugi wyciek danych, to nie z troski o Selinę. Coś tu się wydarzy.
Tymczasem w "Dolinie Krzemowej" już się zaczęło dziać. Kiedy wydawało się, że chłopaki żadnym cudem nie wydostaną się z dołka, w którym się znaleźli, zdarzył się cud. Właściwie nie tyle cud, co zwykły wykwit cudownej ludzkiej głupoty, takiej w stylu "login: admin, hasło: admin1". Jeśli uda im się deal z gigantem porno – a nie ma powodu, dla którego miałby się nie udać, w końcu dysponują lepszą technologią niż konkurencja – Richard i spółka za chwilę będą trząść nie portkami, a całym technologicznym światkiem. Co, przyznacie, byłoby ciekawą odmianą.
W "Grze o tron" kolejna pani pokazała cycki.
Podobno scena miała uzasadnienie fabularne – chodziło o to, aby trucizna szybciej rozeszła się po ciele Bronna i żeby biedak nabrał stracha – a i piersi młodziutkiej Rosabell Laurenti Sellers do złych widoków nie należą, wręcz przeciwnie. Ale naprawdę nie dziwię się, że oglądalność serialu spada, mimo coraz większych kontrowersji i coraz ładniejszych biustów. 5. sezon "Gry o tron" staje się dla mnie odpowiednikiem 6. sezonu "Mad Men". Niby serial lubię i będę dalej oglądać, ale gdyby większość tego wyciąć po drodze, nikomu nie stałaby się krzywda. Wolałabym na przykład 45-minutowy odcinek zamiast odcinka z 15-minutową sceną Sama i panny Goździk, którzy pewnie po coś się po ekranie snują, ale mam wrażenie, że nawet twórcy serialu nie wiedzą po co.
Z seriali, w których nic się nie dzieje, zdecydowanie wolę w tym sezonie "Penny Dreadful". Poprzedni odcinek, dziejący się w leśnej chatce bottle episode z Patti Lupone w roli starej czarownicy, obejrzałam jednym tchem, taka była chemia pomiędzy aktorkami. A i kolejny sprawił mi sporo frajdy. Nagie wiedźmy, które czają się pod tapetą i skaczą sprawniej niż Arrow, należą co prawda do widoków raczej zabawnych niż przerażających, ale i tak uważam, że ten sezon złapał wiatr w żagle.
Nie brakuje dobrze napisanych scen, klimat praktycznie wylewa się z ekranu – ach, ten klub z ping pongiem i szampanem! Albo wagony najstarszego na świecie metra. Magia! – a aktorstwo, scenografia, muzyka i cała ta przepiękna otoczka pozostaje na najwyższym poziomie. Jak gdyby cała ekipa nabrała w 2. sezonie niesamowitej pewności siebie, którą widać w każdej scenie. Historia lekko płynie, zdarzają się momenty bardzo emocjonalne, zdarzają się momenty całkiem straszne, jest też sporo niewymuszonego humoru. I nieważne, że wciąż zdarza mi się podczas "Penny Dreadful" zwyczajnie nudzić. Ten serial i wygląda, i brzmi jak dzieło sztuki, akcji mogę zawsze poszukać gdzie indziej.
Na koniec tradycyjnie pytanie: co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.