"Gra o tron" (5×06): Niebezpieczne związki
Nikodem Pankowiak
19 maja 2015, 21:43
Widać poprawę – tak w skrócie mógłbym podsumować ten odcinek. Dzieje się więcej i szybciej, m.in. dlatego, że znów trafiliśmy do Królewskiej Przystani. Spoilery.
Widać poprawę – tak w skrócie mógłbym podsumować ten odcinek. Dzieje się więcej i szybciej, m.in. dlatego, że znów trafiliśmy do Królewskiej Przystani. Spoilery.
Choć mam mieszane uczucia co do poziomu tego sezonu, bo momentami zostawia on spory niedosyt, trzeba twórcom oddać, że pod jednym względem "Grę o tron" ogląda się teraz dużo lepiej niż w przeszłości – odcinki nie są już tak poszatkowane. Koniec ze skakaniem od bohatera do bohatera, od wątku do wątku, od lokacji do lokacji. Każdy z odcinków jest bardziej spójny i porusza cztery, pięć wątków, nie więcej, dzięki czemu skończyły się sceny, w których bohaterowie pojawiali się tylko po to, aby zaraz zniknąć i nie wrócić do następnego tygodnia. Teraz historia wydaje się bardziej ciągła, bo co z tego, że jakiegoś bohatera do tej pory widzieliśmy w niemal każdym odcinku, jeśli pojawiał się tam tylko na trzy minuty?
Niespodziewanie Sansa wyrosła nam na jedną z najważniejszych postaci w całym serialu. Do tej pory pozostawała na drugim planie, a w tym sezonie dotychczas tylko ona i Tyrion pojawili się w każdym odcinku. Zwiastun sugeruje, że w poniedziałek Sansa znów będzie odgrywała znaczącą rolę. W tym tygodniu bohaterka grana przez Sophie Turner najpierw udowodniła, że nie jest już żadną zahukaną dziewczynką i bardzo szybko wyczuwa, gdy ktoś próbuje nią manipulować, natomiast później… Przyznam szczerze, krwawiło mi serce, gdy patrzyłem na ostatnią scenę. Twórcy postanowili zostawić widzów w szoku i naprawdę im się to udało. Już tydzień temu pisałem, że Ramsay jest szaleńcem, wiedzieliśmy to zresztą od 3. sezonu, ale to, co zobaczyliśmy, to jakiś zupełnie nowy poziom szaleństwa. Czekam, kiedy Sansa wreszcie poprosi o pomoc, ciekawe tylko, kto tę pomoc jej przyniesie oraz jak poradzi sobie w wojennej zawierusze, która za chwilę znów przybędzie do Winterfell.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: jakim cudem Littlefinger w tak krótkim czasie zdążył dotrzeć do Królewskiej Przystani, podczas gdy Stannis w drodze na wojnę wlecze się niemiłosiernie? Mam wrażenie, że twórcy przyspieszają bądź opóźniają bohaterów, jak im wygodnie, nieszczególnie zastanawiając się na logiką. Mogę im to jednak wybaczyć, bo jego ekspresowy powrót podkręcił atmosferę. Facet znowu coś kombinuje i pozostaje nam pytanie, czy tak naprawdę jest on po stronie Cersei (raczej wykluczone) czy może Sansy (bardziej możliwe)? Najbardziej prawdopodobny jest jednak trzeci wariant – Littlefinger, jak zwykle zresztą, gra na siebie i myśli tylko o własnym interesie. Chyba że zdążył na tyle zżyć się ze swoją podopieczną, iż przestał myśleć tylko o sobie. Zachowanie żadnego innego bohatera nie budzi tyle spekulacji i wątpliwości.
Bez wątpliwości mogę za to stwierdzić, że ogromny błąd popełnia Cersei. Co prawda teraz odnosi zwycięstwo, ale podejrzewam, że całą jej intrygę za chwilę trafi szlag. Już teraz mam wrażenie, że byłoby jej o wiele trudniej, gdyby królem nadal był Joffrey. Wszyscy go nienawidziliśmy, ale trzeba przyznać, że nie pozwalał on tak sobą manipulować. Wcale się nie zdziwię, jeśli za upadkiem Cersei będą stali Littlefinger i Olenna, która powróciła do Królewskiej Przystani. Ta dwójka udowodniła już, że potrafi znakomicie współpracować, czekam zatem na powtórkę. Wielokrotnie chwaliłem już wątek Królewskiej Przystani, który jest najlepszy w tym sezonie i póki co tylko utwierdzam się w swojej opinii.
Sporo działo się też w Dorne. Dwa tygodnie temu zebrałem od Was cięgi, bo odważyłem się pochwalić wejście Żmijowych Bękarcic do gry i teraz muszę przyznać, że mieliście trochę racji. Dziewczyny co prawda potrafią władać włócznią, biczem i mieczem, ale nie mają okazji pokazać, że są jakieś. To samo dotyczy Ellarii, której postać póki co bardzo rozczarowuje. Na całe szczęście te braki mogła zrekompensować nam całkiem efektowna scena walki oraz jak zwykle świetne poczucie humoru Bronna. "Misja dyplomatyczna" musiała skończyć się w ten sposób, teraz należy zadać pytanie, czy będzie miała jakieś poważniejsze konsekwencje. Tego nie wiedzą nawet ci, którzy czytali książki, bo twórcy serialu zdecydowali się przemodelować cały wątek Dorne. Mam tylko nadzieję, że Bękarcice będą jeszcze miały okazję, aby naprawdę pokazać, na co je stać, skoro związek między przedstawicielką Lannisterów i Dornijczykiem ma być tak niebezpieczny, to one powinny być tym niebezpieczeństwem.
U Aryi, jak to u niej, działo się niewiele, warte zapamiętania są tylko dwie krótkie sceny – gdy zostaje karana za każde kłamstwo oraz gdy dowiaduje się, co dzieje się ze zmarłymi, którzy trafiają do świątyni. Obawiam się, że na jakiś przełom w tym wątku będziemy musieli poczekać do samego końca sezonu. Jestem za to zupełnie oburzony tym, jak twórcy prowadzą wątek Tyriona. Niechże wreszcie trafi do Daenerys, bo inaczej naprawdę umrę z nudów! Tym razem, dla "urozmaicenia", on i Jorah zostali porwani przez handlarzy niewolników. Może to i dobrze, dzięki temu szybciej trafią do Zatoki Niewolników. I może jego spotkanie z Daenerys wreszcie wniesie coś do wątków obu tych postaci, a tym samym ożywi cały serial. Kolejna szansa już za niecały tydzień.