"Person of Interest" (4×22): Śmierć to nie koniec
Michał Kolanko
10 maja 2015, 17:32
Bardzo solidny, momentami wręcz znakomity sezon "Person of Interest" kończy się najbardziej przygnębiającym finałem w historii serialu. I jednocześnie jest to finał, który pozostawia wrażenie niedosytu. Duże spoilery!
Bardzo solidny, momentami wręcz znakomity sezon "Person of Interest" kończy się najbardziej przygnębiającym finałem w historii serialu. I jednocześnie jest to finał, który pozostawia wrażenie niedosytu. Duże spoilery!
Od pierwszej chwili gdy uświadomiliśmy sobie, że Maszyna stworzona przez Fincha i Ingrama jest samoświadomą sztuczną inteligencją, trudno było traktować ją inaczej jak pełnoprawną postać w serialu. Co więcej, Maszyna okazała postacią fascynującą, a poprzez serię flashbacków dowiedzieliśmy się o niej bardzo wiele. Teraz, w odcinku "YHWH", Maszyna przestaje istnieć w znanej nam formie. Jej trik z wejściem w sieć energetyczną był bardzo sprytny – jeśli traktować ją jako Boga, to rzeczywiście był wszechobecny – ale dla Samarytanina (inna, wroga sztuczna inteligencja) nie okazał się wystarczający, by ukrywać się w nieskończoność.
Na szczęście fragment kodu Maszyny – jej DNA – dzięki wysiłkom Fincha, Root i Reese'a udało się uchronić przed Samarytaninem. To chyba jedyna dobra wiadomość w całym odcinku, w którym Samarytaninowi udaje się zrealizować swój plan, który polega na usunięciu kilkuset potencjalnie niebezpiecznych ludzi na całym świecie. Na liście proskrypcyjnej są m.in. Elias i Dominic, którzy giną w bardzo mało spektakularny i chyba jednak niezbyt godny dla tych postaci sposób. To jeden z zarzutów pod adresem finału – dzieje się dużo, ale pod względem emocji to klasyczne deja vu. Jest tak, jakby twórcy "Person of Interest" powoli wyczerpywali swoje kreatywne możliwości.
Tylko dyskusja Greer-Control to chwila, w której prawdziwych emocji nie brakuje. Gdy już wydaje się, że to Control ma przewagę, sytuacja zmienia się o 180 stopni. Greer tryumfuje, a Control spotyka los dużo gorszy niż egzekucja na miejscu. Również dyskusja między Finchem a Maszyną jest czymś wyjątkowym, ale nie na tyle, byśmy na dłużej ten finał zapamiętali. Co gorsza, o ile metody Samarytanina nie budzą żadnych wątpliwości pod względem etycznym, to jego ostateczny cel jest na tyle niejasny, że Samarytanin nie może uchodzić za jednoznacznie czarny charakter. To rozmydla stawkę całego serialu.
Ogólnie to był solidny sezon, w którym było kilka znakomitych odcinków. Wątek wojny między Samarytaninem a Maszyną, Shaw, Dominic, Reese i jego metamorfoza – to wszystko miało sens. Problemem było coś innego. W tym sezonie dysproporcja poziomu między odcinkami "z głównego nurtu" a "numerami tygodnia" była bardzo widoczna. I to jest coraz większy problem dla serialu, który w niektórych chwilach stawał się po prostu powtarzalny.
Być może dla samego serialu byłoby najlepiej, gdyby następny sezon był ostatnim. Nie oznacza to, że finał był szczególnie zły. Ani tego, że to były kiepskie 22 odcinki. Ale nadmierne przedłużanie samej rozgrywki między Samarytaninem a Maszyną nikomu nie posłuży. Sezon 4 kończy się w najgorszym możliwym punkcie dla naszych bohaterów. Z Maszyny pozostał tylko fragment kodu ukryty w walizce, a Samarytanin wyeliminował większość opozycji. Ekipa jest zdana tylko na siebie. Pytanie, na ile szybko zdoła się odbudować i zmobilizować. No chyba że finał całego serialu będzie tak pesymistyczny jak ten odcinek i ostatecznie to Samarytanin wygra.