Hity tygodnia: "Mad Men", "Żona idealna", "Louie", "Castle", "Jane the Virgin"
Redakcja
3 maja 2015, 19:37
"Mad Men" (7×11 – "Time & Life")
Nikodem Pankowiak: Bohaterowie serialu trafili do raju, ale jakoś żadne z nich nie jest z tego faktu zachwycone, bo wchodząc tam utracili to, co do tej pory cenili sobie najbardziej – niezależność. W pewnym momencie myśleliśmy, że znowu im się uda – znowu uciekną spod topora i dalej będą na swoim. Niestety, tym razem nie wyszło i bardzo możliwe, że w kolejnym odcinku zobaczymy ich wszystkich jeszcze bardziej nieszczęśliwych niż zwykle.
Ten odcinek doskonale pokazał, jaką ewolucję przeszła postać Pete'a – na początku serialu facet był nie do zniesienia, a w tym tygodniu w scenach z Joan oraz Trudy udowodnił, że te czasy dawno już minęły. Weiner w tym odcinku skupił się mocno także na postaci Peggy, która przypomniała nam o tym, o czym my już dawno zapomnieliśmy. Mam wrażenie, że ona jak nikt inny w tym serialu zasługuje na pozytywne zakończenie, zwłaszcza że jako jedyna z bohaterów wie, czego chce od życia. Czy faktycznie to dostanie, przekonamy się już niebawem.
Marta Wawrzyn: Kolejny dowód na to, że najlepsze odcinki "Mad Men" to te, które dotyczą pracy magików z Madison Avenue. "Time & Life" pokazał, jak bardzo rozpadł się świat takich ludzi jak Don Draper. On i Roger mogą już tylko zalewać robaka w barze jak dwa stare pryki, podczas gdy rząd dusz w Ameryce przejmują – notabene bezduszne – korporacje, jak McCann-Erikson. Niemal wszyscy w "Mad Men" są zmęczeni, zrezygnowani i zwyczajnie starzy. Widać, że przestają rozumieć ten świat – kiedy planują akcję ratunkową, robią wszystko dokładnie tak jak zawsze, a potem są w szoku, że tym razem nie wyszło. Nie wzięli nawet pod uwagę, że to, co wymyślili, zupełnie nie przystaje do nowego porządku.
Niejako w tle całej tej zawieruchy związanej z końcem pewnej epoki w branży reklamowej toczyły się małe ludzkie dramaty, tak znakomicie wpasowane w fabułę, że całość – wyreżyserowaną przez Jareda Harrisa, czyli serialowego Lane'a Pryce'a – spokojnie można nazwać najlepszym odcinkiem tej części finałowego sezonu. Znakomite wątki dostali Pete – który w końcu okazał się być człowiekiem – i Peggy, której rozmowa ze Stanem była jednym z najjaśniejszych punktów całego finałowego sezonu. A wisienką na torcie był ten sympatyczny moment, kiedy ona go poprosiła, aby z nią został przy telefonie.
Po tym odcinku na pewno wzrosła ciekawość, jak to wszystko właściwie się zakończy. Niektórzy wciąż obstawiają, że Don wyskoczy z okna…
"Żona idealna" (6×20 – "The Deconstruction")
Nikodem Pankowiak: Kolejny świetny odcinek w tym sezonie, to wręcz niebywałe, jaką formę ten serial cały czas prezentuje. Już myślałem, że Kalinda odeszła dokładnie w taki sposób, w jaki powinna – bez słowa. Okazało się jednak, że twórcy mają dla niej nieco inny plan i pojawi się ona jeszcze w finale sezonu.
Bardzo dużo działo się także w firmie – nieporozumienie goniło nieporozumienie i doprowadziło do ogromnego konfliktu. Gdy już wydawało się, że wszystko zmierza ku szczęśliwemu finałowi, twórcy zafundowali nam kolejny zwrot akcji. Alicia została sama, zupełnie jak na początku serialu. Historia zatoczyła koło, a my słusznie możemy zastanawiać się, czy da się tutaj opowiedzieć coś więcej. Jeszcze tylko jeden odcinek przed finałem, więc emocji nie powinno zabraknąć – w końcu Florrickowie stają się najbardziej groźni wtedy, gdy zostają zranieni.
I czy ktoś może mi powiedzieć, co było napisane na tej cholernej kartce?!
Marta Wawrzyn: No właśnie, troszkę mnie niepokoi zapowiedź powrotu Kalindy w finale. Tu nie ma nic do dodania, w końcu ona już kiedyś zrobiła coś bardzo podobnego. Zniknięcie bez słowa – no, prawie bez słowa, bo przecież kilka pożegnań było, i to wcale nie takich subtelnych – to najlepsze, co może ta bohaterka zrobić. To bardzo w stylu Kalindy i bardzo w stylu "Żony idealnej". Nie wiem po co tu więcej, ale staram się mieć do twórców serialu zaufanie, w końcu już nieraz udowodnili, że potrafią.
To, co się działo w firmie, było cudownie surrealistyczne. To chyba jedyny serial, który potrafi z sensem zaserwować tyle twistów na odcinek i jeszcze dać zakończenie dalekie od szczęśliwego – kiedy już wydaje się, że wszystko będzie dobrze, na Alicię spada kolejna trudność. Wydaje się, że ona znalazła się teraz w sytuacji bez wyjścia – zniszczona przez skandal, niechciana przez ważnego klienta Lockhart Gardner – i że nikt jej już nie zechce. Ale przecież Peter wydostał się z gorszych tarapatów…
Ciekawa w tym wszystkim jest jeszcze jedna rzecz – zobaczyliśmy, jak różni się rzeczywistość od rzeczywistości medialnej. Alicia praktycznie w ciągu paru dni ze świętej stała się skandalistką. Gdyby poprosić o opinię "zwykłego człowieka", pewnie powiedziałby teraz, że Florrickowie są siebie warci. A tymczasem my dobrze wiemy, że to kompletna bzdura, nic tu nie jest czarno-białe, a tych dwoje to po prostu ludzie, którzy codziennie walczą o przetrwanie w takim a nie innym świecie.
"The Flash" (1×20 – "The Trap")
Bartosz Wieremiej: Odcinek, który spokojnie sprawdziłby się jako finał sezonu. Było w nim wszystko: bohaterowie docierali do ważnych informacji, a pewne bardzo istotne pytanie, które chciał zadać Eddie (Rick Cosnett), ostatecznie nie padło – pewnie dlatego, że całkowicie zmieniłoby przyszłość. Zresztą coś zbyt chętnie wszyscy majstrują przy czasie w "The Flash" – niejaki Emmett Brown byłby dumny… i wściekły.
W "The Trap" najważniejsze było jednak to, że plany, które miały doprowadzić do szczęśliwego końca, nie przyniosły spodziewanych efektów. Ta gorzka lekcja zafundowana Barry'emu (Grant Gustin) i spółce przez Eobarda Thawne'a, raz jeszcze udowodniła, jak udanym przeciwnikiem jest ten morderca, geniusz i podróżnik w czasie oraz w jak znacznym stopniu sukces danego odcinka zależy od niego. Poszczególne sceny, retrospekcje, pojedyncze dialogi – wszystko to spowodowało, że na tym etapie trudno nie śledzić tego niezwykle ciekawego konfliktu dwóch facetów w kolorowych kubraczkach i również ciężko nie czekać na to, co przyniosą nam kolejne tygodnie.
"Castle" (7×21 – "In Plane Sight")
Andrzej Mandel: Zaskakująco udane 45 minut, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że nie był to ani odcinek z gatunku mrocznych, ani skrzących humorem (czyli tych, które w "Castle" są najlepsze). "In Plane Sight" był dość stonowany, wykorzystał ograny motyw śledztwa na pokładzie samolotu, ale znalazło się tu kilka rzeczy, które dla mnie stanowią, że to hit.
Po pierwsze, mieliśmy jednak iskierkę humoru i to mocną, gdy Rick "poleciał" Samuelem L. Jacksonem na widok węża. Bez brzydkich słów też się da, jak się okazuje. Po drugie, bardzo dobrze poprowadzono zagadkę kryminalną. O ile od początku domyślałem się rozwiązania, o tyle właściwego sprawcy nie odgadłem do samego końca. Zręcznie podrzucano też fałszywe tropy, w dodatku wszystko na czasie – ISIS, chciwi przedstawiciele 1 procenta. Plusik.
Po trzecie, zrobiono bardzo dobry odcinek o relacjach ojca z córką i pokazano, że Alexis to już dorosła i odpowiedzialna kobieta. Możemy narzekać, że zakończenie zbyt przesłodzone, ale fakt faktem – przemowa Alexis była przekonująca.
"Jane the Virgin" (1×20 – "Chapter Twenty")
Marta Wawrzyn: Aż trudno w to uwierzyć – bo przecież za nami już 20 rozdziałów "Jane the Virgin" – ale twórcy serialu CW wciąż mają po kilkanaście absurdalnych pomysłów na odcinek. Wrestling w hotelu Marbella wypadł prześmiesznie, stroje i pseudonimy zawodników były totalnie szałowe, a ostry kicz, który to wszystko spowijał, był po prostu strzałem w dziesiątkę.
Jak zwykle wymiatał Rogelio, który akurat w tym odcinku miał sporo szczęścia – niedługo po tym, jak w telenoweli o namiętnościach międzygalaktycznych został zredukowany do samej głowy, znienacka przyszła propozycja zmartwychwstania El Presidente. I cóż to było za zmartwychwstanie! W "Modzie na sukces" piękniej by tego nie zrobili. Żarty żartami, ale "Jane the Virgin" dokładnie wie, co zrobić z kliszami z telenowel, żeby idealnie pasowały do serialu i nie irytowały, a śmieszyły. Choć przecież na jakimś poziomie to wszystko się dzieje "naprawdę" – życie Jane rzeczywiście stało się telenowelą, po tym jak została ciężarną dziewicą. Czysty odlot – i oby tak dalej, bo nie ma chyba teraz śmieszniejszej komedii.
Dodatkowo mały plusik należy się za kiszone ogórki – to po prostu sympatyczne, że ktoś w tej wesołej ekipie wie coś o zwyczajach kulinarnych naszego regionu. A i Yael Grobglas, odtwórczyni roli Petry, wypada całkiem przyzwoicie, kiedy mówi po czesku.
"Louie" (5×04 – "Bobby's House")
Marta Wawrzyn: U Louiego w tym tygodniu doszło do odwrócenia ról. Kompletnie absurdalnie było już w momencie, kiedy leżał skurczony na chodniku, po tym jak pobiła go jakaś wyjątkowo wkurzona nieznajoma kobieta. Okazało się jednak, że to dopiero początek – niedługo potem do akcji wkroczyła Pamela i poziom surrealizmu dodatkowo poszybował, bo oto narodziła nam się Jornatha. Przesympatyczna i bardzo ugodowa kobieta o sporych gabarytach i ostrym makijażu. Można z nią było robić wszystko, na wszystko się godziła. Prawdziwy skarb.
Wydawało się, że po tych wszystkich upokorzeniach głównego bohatera spotka nagroda. Na przykład Pamela powie, że tak, kocha go i chce razem zamieszkać. A tu znów gorzka niespodzianka, Pamela podjęła dokładnie odwrotną decyzję. Samo życie, nie? Pomijając może jeden drobiazg – niełatwo spotkać kogoś, kogo rzeczywiście takie rzeczy w życiu spotykają, i to jeszcze jedna po drugiej.
W przepiękną klamrę spięły to wszystko dwa spotkania Louiego z bratem – pierwsze, kiedy to Bobby mu zazdrościł wspaniałego życia, i drugie, które odbyło się już w zupełnie innych okolicznościach.
"Person of Interest" (4×21 – "Asylum")
Bartosz Wieremiej: Odwiedziny w serialowych szpitalach psychiatrycznych zawsze są mile widziane. Wizyty w takowych instytucjach przeplatane wojną dwóch organizacji przestępczych oraz prywatnym "śledztwem" Control (Camryn Manheim) są wręcz niezwykle pożądane.
W "Asylum" przyszło nam pożegnać kilku bohaterów – do grona ofiar dołączyli m.in. Link (Jamie Hector) i Martine (Cara Buono). Na moment pojawiła się też Shaw (Sarah Shahi), a Maszyna i Samarytanin mieli okazję wymienić kilka zdań. Nie brakowało również całkiem oczywistych przyjemności, jak obserwowanie Root (Amy Acker) czy Eliasa (Enrico Colantoni) w akcji oraz uroczych momentów, czyli chociażby Fincha (Michael Emerson) starającego się zostać jednym z pacjentów wspomnianego szpitala.
Najważniejsze jednak, że poprzez swoją bezinteresowność Maszyna wreszcie mogła coś Haroldowi udowodnić i choćby tylko ze względu na ten zwrot akcji "Asylum" zasługuje na miano hitu.