"Gra o tron" (5×03): Małymi krokami do celu
Nikodem Pankowiak
27 kwietnia 2015, 21:56
Niespiesznie, powoli "Gra o tron" rozwija główne wątki 5. sezonu i choć nie wszystko funkcjonuje tutaj bezbłędnie, przyjemność z oglądania jest niewiele mniejsza niż rok temu, gdy serial był u szczytu swojej formy. Spoilery. Ogromne spoilery.
Niespiesznie, powoli "Gra o tron" rozwija główne wątki 5. sezonu i choć nie wszystko funkcjonuje tutaj bezbłędnie, przyjemność z oglądania jest niewiele mniejsza niż rok temu, gdy serial był u szczytu swojej formy. Spoilery. Ogromne spoilery.
Odcinek "High Sparrow" jeszcze mocniej zarysował nam spór między Margaery i Cersei. Obie panie szczerze się nienawidzą i nawet nie próbują udawać, że jest inaczej. Bo przecież każda z nich wie, że za uśmiechem i miłymi słowami tej drugiej nie stoi nic dobrego. Młoda królowa poczyna sobie coraz śmielej, a przecież zderza się z niezwykle doświadczoną przeciwniczką. Nie dość, że Margaery upokorzyła Cersei na oczach swoich koleżanek, to jeszcze powoli, sukcesywnie nastawia Tommena przeciwko jego matce. A najłatwiejsza droga do zmanipulowania nastolatka wiedzie przez łóżko…
Wygląda na to, że jedna z największych tegorocznych potyczek rozegra się właśnie w Królewskiej Przystani, a będzie to potyczka o serce młodego króla. Na samą myśl o kolejnych wspólnych scenach Leny Headey i Natalie Dormer zacieram ręce – obie panie są w swoich kreacjach świetne, a ich bohaterki należą do najciekawszych w całym serialu. Na horyzoncie pojawiają się także Wróble, które w kolejnych odcinkach powinny jedynie zyskiwać na znaczeniu, a być może nawet odegrają jakąś rolę w konflikcie tych dwóch bohaterek. No i jeszcze te niepokojące eksperymenty… Dużo dzieje się w Królewskiej Przystani, bardzo dużo.
Sporo działo się także na murze. Jeszcze przed sezonem mieliśmy zapowiedzi, że Jon Snow odegra tutaj bardzo ważną rolę i faktycznie tak się dzieje. Można było przypuszczać, że wybór Jona na dowódcę straży zostanie źle przyjęty przez wiele osób, ale chyba nikt nie myślał, że dojdzie do tego tak szybko. Scena z dekapitacją Jonasa Slynta musiała przywołać wspomnienia przedostatniego odcinka 1. sezonu, ale powinna też przywołać skojarzenia z zeszłotygodniowym odcinkiem. Jon, tak jak Daenerys, miał tylko chwilę, by podjąć bardzo ważną decyzję i tak jak Matka Smoków, może jej za chwilę żałować.
Już w zeszłym tygodniu pisałem o tym, jak bardzo twórcy odstępują od fabuły stworzonej przez Martina, ale w tym odcinku zafundowali nam chyba najbardziej gigantyczną zmianę. Okazało się, że Littlefinger ma zamiar wydawać Sansę za mąż za… Ramsaya Boltona (do niedawna Snow)! Jak bardzo szokujące jest to wydarzenie, zrozumiemy natychmiast, gdy przypomnimy sobie, że to jego ojciec wydatnie przyczynił się do śmierci jej matki i brata.
Sansa opiera się jak może, ale Petyr potrafi być niezwykle przekonujący – daje jej do zrozumienia, że tylko w ten sposób będzie ona mogła pomścić w przyszłości swoją rodzinę. Sansa na szczęście nie jest już tą głupiutką dziewczynką co kiedyś, u boku Littlefingera zaczęła rozumieć mechanizmy rządzące polityką. Sam jestem zdziwiony, że to mówię, ale nie mogę się doczekać rozwoju tego wątku – Sansa stała się jedną z najbardziej interesujących postaci i kolejne sceny z nią obserwuje się z przyjemnością. I to mimo że włosy Sophie Turner nie wyglądają już tak pięknie. Przy okazji, to już kolejny wątek, który wykracza poza książkowy pierwowzór, twórcy są bardzo odważni w tej kwestii, oby ich ryzyko opłaciło się widzom.
Niestety, aby nie było zbyt słodko, muszę skarcić twórców za rozwój, a właściwie zastój, dwóch postaci. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego po ekranie dalej kręci się Theon/Fetor. Facet przez cały odcinek nie wypowiedział ani słowa i mam wrażenie, że kamera pokazywała go tylko po to, aby widzowie nie zapomnieli o jego istnieniu. Skoro już twórcy serialu coraz odważniej podążają własną drogą, być może pora gościa ukatrupić? Chyba że przewidziano dla niego ważniejszą rolę w kolejnych sezonach, gdy przyjdzie nam odwiedzać Żelazne Wyspy. Oczywiście jeśli do tego dojdzie, ostatnimi czasy coraz mniej możemy być pewni, że twórcy będą się sugerować książką. Przyznam szczerze, że nie przebrnąłem do końca przez "Taniec ze smokami" (czy tylko mne się wydaje, że "Nawałnica mieczy" była ostatnią dobrą częścią całej sagi?), być może Martin przewidział dla niego coś więcej…
Wiem, że czepianie się Aryi nie jest do końca fair, wszak znajduje się w Braavos dopiero od dwóch odcinków, ale póki co mam jedynie ochotę ziewać z nudów. Niestety, póki co jej wątek jest tak samo męczący, jak w "Uczcie dla wron", i to pomimo obecności Człowieka Bez Twarzy. Widz dość szybko zacznie zadawać sobie dokładnie to samo pytanie, co ona – po co ona tam w ogóle jest? Czy to ma jakikolwiek sens? Arya jeszcze do niedawna była jedną z ulubionych postaci wielu widzów, niebawem może być jedną z najbardziej nielubianych. Być może w jej wątku dojdzie wreszcie do jakiegoś przełomu, tak jak doszło do niego w wątku Tyriona. Przysięgam, gdybym kolejny odcinek musiał oglądać go pijącego i marudzącego w środku luksusowej karocy, zwariowałbym prędzej niż on! Na całe szczęście scenarzyści szybko zorientowali się, że to zbyt cenna postać, aby marnować ją na nic nie wnoszące sceny. Być może dzięki Jorahowi dotrze on do Daenerys szybciej niż zrobiłby to z Varysem.
Trzeci odcinek nie przyniósł nam żadnych przełomowych wydarzeń, ale też chyba nikt na to nie liczył – taki to moment sezonu, że fabuła zwykle budowana jest spokojniej. Nie zmienia to jednak wiele – "Grę o tron" wciąż ogląda się z najwyższą przyjemnością. Bo nawet jeśli nie wszystkie wątki rozwijają się tak, jakbyśmy tego chcieli, odcinki z mniejszą liczbą bohaterów (jak na standardy serialu to był właśnie taki odcinek) zawsze ogląda się lepiej. Nie przeskakiwaliśmy bezustannie z miejsca na miejsce, dzięki czemu mogliśmy lepiej przyjrzeć się sytuacji, w jakiej obecnie znajdują się bohaterowie. Wierzę, że już niebawem "Gra o tron" przyspieszy i będę mógł szczerze się pozachwycać, zwłaszcza że zwiastun kolejnego odcinka zapowiada niezłe widowisko, ale póki co doceniam to, co jest.