Hity tygodnia: "Outlander", "Veep", "Gra o tron", "Wikingowie", "The Americans"
Redakcja
26 kwietnia 2015, 19:45
"The Americans" (3×13 – "March 8, 1983")
Andrzej Mandel: Znakomity finał znakomitego sezonu. Tu jest miejsce na "ochy, achy" i inne wyrazy zachwytu, gdyż mogliśmy podziwiać, jak precyzyjnie układana jest intryga i jak niewiele zbędnych momentów było przez cały sezon. Ale ja daję hit głównie z uwagi na parę mocnych, wyciskających emocje scen – moment spotkania Elisabeth z jej matką i tak wiele przekazane w tak niewielu słowach; moment, w którym Paige modli się, a Elisabeth szuka gdzieś wiary w sens tego wszystkiego, oraz za perfekcyjne splecenie finałowych scen.
Przemówienie Reagana o "imperium zła" i miny Elisabeth oraz zmęczonego Philipa, telefon Paige, a na dokładkę beztroska gra Beemana z Henrym. Razem – majstersztyk i nic dziwnego, że wszyscy się "The Americans" zachwycają.
Marta Wawrzyn: Przy czym sprecyzujmy: "wszyscy" oznacza "garstka krytyków", bo publiczność wciąż nie może uwierzyć, że to aż tak dobry serial. W USA oglądalność "The Americans" jest w najlepszym razie średnia, na Serialowej popularniejszy jest chyba nawet "Louie". Ale już my zadbamy, żebyście oglądali – jak by to powiedział Barney Stinson, challenge accepted!
A tymczasem rzeczywiście należą się "The Americans" wszelkie możliwe słowa zachwytu za ten sezon, a zwłaszcza za jego ostatnie odcinki. Finał był ciut słabszy od tego, co się działo wcześniej, ale ostatnie sceny niewątpliwie wbijały w fotel. Po internetach już krąży teoria, że to, co zrobiła Paige, nie będzie miało strasznych skutków, bo pastor Tim też jest radzieckim szpiegiem. Czy ma to cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, przekonamy się za jakieś dziewięć miesięcy. I to będzie bardzo długie dziewięć miesięcy.
"Gra o tron" (5×02 – "The House of Black and White")
Nikodem Pankowiak: Nie był to odcinek przepełniony akcją, to był odcinek o polityce, a ja uwielbiam oglądać, jak bohaterowie skrupulatnie przesuwają kolejne figury na szachownicy. Na murze odbyły się wybory nowego dowódcy, które niestety potraktowano trochę po macoszemu, ale z pewnością wynagrodziły nam to wydarzenia za morzem. Daenerys przekonała się, jak łatwo jedną błędną decyzją stracić miłość swoich poddanych. Pamięć ludzka jest wyjątkowo krótka i dziś już nikt nie pamięta, że to ona była ich wyzwolicielką.
Nie zapominajmy jednak, że miłość ludu nie musi być najważniejsza, gdy po swojej stronie ma się smoki. W tym odcinku zobaczyliśmy, jak bardzo one wyrosły i był to chyba jeden z mocniejszych punktów "Gry o tron" w tym tygodniu. Zaprezentowane efekty specjalne zdecydowanie odbiegały od standardów telewizyjnych – widać, że HBO bardzo się stara, żebyśmy czuli, jakbyśmy siedzieli w kinie.
Na plus zaliczam także odwiedziny w Dorne, za to udaję, że wątku Aryi w tym odcinku wcale nie było (możecie przewijać, dużo nie stracicie). W tym tygodniu jeszcze bardziej zaakcentowano różnice między serialem a książkowym pierwowzorem. I oczywiście pierwsze wrażenie może być złudne, ale wydaje mi się, że będą to zmiany na lepsze.
Marta Wawrzyn: Ucieczka Daenerys przed gniewem poddanych, który przybrał formę celnych rzutów kamieniami, oraz jej spotkanie z Drogonem to chyba dwie najlepsze sceny odcinka. Pozostałe wątki wciąż rozwijają się raczej powoli i rzeczywiście więcej tu przechadzania się i knucia, niż prawdziwej akcji. Co absolutnie mi nie przeszkadza. "Grę o tron" w tym sezonie ogląda się po prostu dobrze.
A skoro już wspomnieliśmy politykę, warto docenić tutaj najlepszy tekst odcinka. Tyrion świetnie podsumował to, co się dzieje w Westeros, oznajmiając, że z każdej kupy przy drodze wystaje flaga – a ja nie jestem pewna, czy przypadkiem nie miał też na myśli polskiej kampanii wyborczej.
"Outlander" (1×11 – "The Devil's Mark")
Marta Wawrzyn: Odcinek, w którym "Outlander" spotyka "Żonę idealną". Co za proces, co za emocje! I ta wspaniała Geilis, i jeszcze wspanialsza Lotte Verbeek…! Tak mrocznie i przerażająco jeszcze w "Outlanderze" nie było, a wyrok tego koszmarnego sądu po prostu złamał mi serce. Geilis okazała się jeszcze ciekawszą postacią niż wyglądała – i to pod każdym względem. Claire zdecydowanie nie doceniła jej wrażliwości i inteligencji, ale chyba i widownia wcześniej miała o niej nie do końca wyrobione zdanie.
Emocje, zwroty akcji, fantastyczna rozmowa o polityce i miłości prowadzona przez dwie straszne czarownice w lochu. Niesamowity Ned, zaskakujący pastor, dzielny jak zawsze Jamie. I jeszcze to wszystko, co się między nimi działo, kiedy już Claire została uratowana! To odcinek inny niż "The Wedding", a jednocześnie tak samo dobry, z zupełnie innych powodów. "Outlander" po powrocie zaskakuje mnie bardzo pozytywnie.
"Wikingowie" (3×10 – "The Dead")
Andrzej Mandel: Majstersztyk Ragnara dał mu nie tylko Paryż, ale i wgląd w myśli jego przyjaciół. Teraz wie na kogo trzeba uważać, a komu można zaufać. Terrorystyczne opanowanie frankijskiej metropolii również wypadło świetnie, ale gdy tak sobie myślę nad finałem sezonu "Wikingów" to mi w oko wpadły zwłaszcza dwie sceny – Ragnar i uwalnianie Gizeli oraz Rollo poliglota rozpoczynający negocjacje z Frankami. Przemowa księżniczki Gizeli – bezcenna. Za wszystko inne można zapłacić skarbami Franków…
"Figurantka" (4×02 – "East Wing")
Marta Wawrzyn: Odcinek, w którym Selina zaprowadzała pokój na świecie, jej córka musiała się uśmiechać do ludzi, Mike pożarł wulkan, rdzenni Amerykanie się obrazili, a przede wszystkim… przede wszystkim "Gary Antonina" porozmawiał wreszcie od serca ze swoją szefową. To była prawdopodobnie najdziwniejsza – i najlepsza! – wspólna scena Julii Louis-Dreyfus i Tony'ego Hale'a w całym serialu. Emocje zmieniały się jak podczas kłótni kochanków, a zakończenie tej długiej i pokręconej rozmowy było przesłodkie i tylko trochę przerażające.
Jak zwykle padło dużo wymyślnych wiązanek słownych, spośród których szczególnie zapadła mi w pamięć jedna: "Człowiek, który sra trójkątami". Bardzo trafne określenie sztuki nowoczesnej, nie sądzicie? "Veep" rządzi i jeszcze długo rządzić będzie.
"Dolina Krzemowa" (2×02 – "Runaway Devaluation")
Marta Wawrzyn: "Runaway Devaluation" nie był aż tak śmieszno-straszny jak jego poprzednik, ale wciąż – to bardzo dobry odcinek serialu, który jest teraz jedną z najzabawniejszych, najbardziej absurdalnych i paradoksalnie najbardziej realistycznych komedii. Dolina Krzemowa pokazana w krzywym zwierciadle jest zaskakująco podobna do tego, co o firmach z branży IT słyszymy na co dzień. Takie propozycje, jak ta, którą pod koniec złożyło Richardowi Hooli, też wymysłem scenarzystów nie są. Podobnie jak wykańczanie konkurencji przy pomocy armii prawników.
Ale to serial komediowy, więc docenić należy przede wszystkim humor. Nasi programiści z jajami w tym tygodniu znów musieli odbyć rundę rozmów z inwestorami, ale w zupełnie innej atmosferze. Okazało się, że desperacja nie jest sexy. Z każdym kolejnym spotkaniem role odwracały się coraz bardziej, padały coraz gorsze przymiotniki, aż wreszcie w ruch poszła artyleria najcięższego kalibru. Dokładnie tak jak tydzień temu – tylko na odwrót.
"Dolina Krzemowa" to chyba jedyna komedia, która jest w stanie mnie ująć żartami obracającymi się wokół męskich genitaliów. Tylko prawdziwi artyści to potrafią. Czapki z głów.