Serialowa alternatywa: Australijskie "Secrets & Lies"
Nikodem Pankowiak
22 kwietnia 2015, 21:05
Kilka tygodni temu na antenie ABC zadebiutowało "Secrets and Lies" – serial z niezłą obsadą, ale nie cieszący się szczególną popularnością ani wśród widzów, ani wśród krytyków. Stąd moje wątpliwości, czy warto sięgać po australijski oryginał. Okazało się, że warto, a wszelkie obawy były zupełnie niepotrzebne.
Kilka tygodni temu na antenie ABC zadebiutowało "Secrets and Lies" – serial z niezłą obsadą, ale nie cieszący się szczególną popularnością ani wśród widzów, ani wśród krytyków. Stąd moje wątpliwości, czy warto sięgać po australijski oryginał. Okazało się, że warto, a wszelkie obawy były zupełnie niepotrzebne.
Australijskie "Secrets and Lies" pojawiło się na ekranach na początku marca 2014 roku i zostało wyemitowane przez stację Network Ten. Krytycy zgodnie wychwalali serial, widzowie również, choć ich liczba tylko dwukrotnie przekroczyła 400 tysięcy (jak na standardy australijskiej telewizji to i tak niezły wynik). Cała historia to zaledwie 6 odcinków, które możecie połknąć w jeden dzień, zwłaszcza że z każdym kolejnym odcinkiem wciągamy się coraz bardziej. Nie będzie sequela, chyba że twórcy zdecydują się na stworzenie antologii – wszystko zostaje wyjaśnione od początku do końca, nic więcej nie ma do opowiedzenia.
Cała historia rozpoczyna się, gdy Ben Gundelach (Martin Henderson, "The Red Road") odnajduje w lesie zwłoki kilkuletniego chłopca mieszkającego po drugiej stronie ulicy. Morderstwo wstrząsa całą ulicą, a główny bohater automatycznie zostaje wpisany do notesu detektywa Iana Cornielle'a (Anthony Hayes) jako najbardziej podejrzany. Jego sąsiedzi momentalnie zaczynają spuszczać wzrok na jego widok i unikają jakiegokolwiek kontaktu. Ben zostaje przez nich skazany, choć winy jeszcze mu nie udowodniono. Detektyw Cornielle także zachowuje się tak, jakby wiedział, że główny bohater jest mordercą. Podczas każdego ich spotkania jego wyraz twarzy mówi "Zaraz cię dorwę, nie uciekniesz". Ben zaczyna wzbudzać w widzach współczucie, a im jest ono większe, tym większa jest niechęć do jego największego antagonisty.
W ciągu sześciu 40-minutowych odcinków dzieje się całkiem sporo. Twórcy co jakiś czas podrzucają kolejne elementy układanki, kierując nas to w jedną, to w drugą stronę. Ginie narzędzie zbrodni, niektórzy z bohaterów okazują się być bardziej ze sobą powiązani, niż moglibyśmy przypuszczać… Swojego głównego podejrzanego zmieniałem trzykrotnie, a i tak ostatecznie zostałem zaskoczony. Choć nie, to złe słowo. Porażony piorunem byłoby bardziej adekwatnym określeniem. Cały finałowy odcinek sprawia, że nie można oderwać się od ekranu, ale jego ostatni kwadrans wręcz wbija w fotel. Trudno nie być poruszonym końcówką, uwierzcie mi.
Powinienem uprzedzić, że to nie jest produkcja, gdzie najważniejsze staje się śledztwo w sprawie morderstwa. Owszem, jest integralną częścią tego serialu i to ono zapoczątkowuje całą historię, ale… To bardziej opowieść o tym, jak z powodu podejrzeń, bo nawet nie oskarżeń, łatwo zniszczyć komuś życie. Jak łatwo, będącym otoczonym przez ludzi myślących, że jesteś mordercą, popaść w paranoję. W każdym kolejnym odcinku obserwujemy, jak kawałek po kawałku rozsypuje się życie głównego bohatera. W pewnym momencie zostaje on zupełnie sam, bez jakiegokolwiek wsparcia. Nawet widz ma momenty zwątpienia, gdy zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z mordercą, może w ten sposób twórcy serialu bawią się z nami. W końcu, jak głosi przysłowie, najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Bardzo dużym plusem tej produkcji jest także jej miejsce akcji. Australijskie lato, piękna pogoda, słońce, atmosfera niemal jak w raju, także dlatego, że coraz bliżej do świąt… Morderstwo w tak idyllicznej krainie wydaje się wręcz niewyobrażalne – ten dysonans może powodować u widza spory niepokój. Okazuje się jednak, że nawet w takich miejscach bohaterowie mają swoje mroczne sekrety, które trzymają ukryte głęboko przed światem. Lepiej, żeby pozostały w ukryciu, bo lepiej, żeby pewne rzeczy nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Po "Secrets and Lies" w wersji oryginalnej zdecydowanie warto sięgnąć. Po amerykańską wersję nie sięgałem – rzuciłem tylko pobieżnie wzrokiem i odniosłem wrażenie, że to zwykła kopia. Nie sądzę, żeby była ona lepsza od oryginału, bo w nim zagrało wszystko – scenariusz (twórca serialu, Stephen M. Irwin, napisał wszystkie odcinki), reżyseria i aktorstwo. W tej ostatniej kategorii najlepiej wypadają Henderson (niemal do końca serialu pojawia się w każdej scenie) i Hayes, ale i pozostałe postacie niewiele im ustępują. Warto tutaj wyróżnić przede wszystkim Adrienne Pickering w roli matki zabitego chłopca oraz młodziutką Pipper Morrissey w roli najmłodszej córki Bena. Być może żeńska część widownie pozytywnie zareaguje na fakt, że główny bohater dość często pokazuje się bez koszulki. Ja tam nie wiem, nie znam się. Wiem za to, że jeśli po "Secrets and Lies" sięgniecie, na pewno nie uznacie tych kilku godzin za zmarnowane.
***
Na razie zostajemy w Australii, bo to kraj, w którym dobrych seriali nie brakuje. Będzie trochę luźniej, bardziej komediowo, ale o rzeczach ważnych. Mam nadzieję, że polubicie ten serial. Do zobaczenia.