"Gra o tron" (5×02): Wiatr zmian
Nikodem Pankowiak
20 kwietnia 2015, 22:16
Twórcy "Gry o tron" nie żartowali, gdy mówili, że będą coraz bardziej odchodzić o swojego literackiego pierwowzoru. Nadeszła wreszcie chwila, gdy fani dzieła Martina niespecjalnie mogą przechwalać wiedzą, co wydarzy się za chwilę, bo bardzo możliwe, że książka nie będzie miała już tutaj żadnego odzwierciedlenia. Spoilery.
Twórcy "Gry o tron" nie żartowali, gdy mówili, że będą coraz bardziej odchodzić o swojego literackiego pierwowzoru. Nadeszła wreszcie chwila, gdy fani dzieła Martina niespecjalnie mogą przechwalać wiedzą, co wydarzy się za chwilę, bo bardzo możliwe, że książka nie będzie miała już tutaj żadnego odzwierciedlenia. Spoilery.
Zmianą na plus jest moim zdaniem przede wszystkim wątek Brienne, która w "Uczcie dla wron" szła, szła i w sumie nie wiadomo po co, bo nic wielkiego się nie działo. No dobra, trochę się działo, ale twórcy zdecydowali się pominąć jeden bardzo ważny wątek (czytający wiedzą, o co chodzi, pozostali nie muszą wiedzieć), co wymusiło spore zmiany w historii tej bohaterki. I dobrze, bo w tym odcinku najwięcej dynamiki było chyba właśnie w jej scenach. Kto wie, co przyniesie przyszłość, ale póki co Sansa odrzuciła jej pomoc. Wydaje się, że jest jej naprawdę dobrze z Littlefingerem, ich dziwna relacja staje się coraz bardziej zażyła.
Bardzo cieszy mnie także powrót Brona – mojej ulubionej, obok Varysa, postaci trzecioplanowej. Od czasu "Uczty dla wrona" była to postać pozostająca na marginesie, jego imię padło zaledwie kilka razy na łamach dwutomowej powieści. Tutaj na szczęście twórcy mieli inne plany wobec tego bohatera. I dobrze, z niecierpliwością wyczekuję jego kąśliwych uwag w rozmowach z Jaimem. Panowie znów łączą siły i wyruszają razem do Dorne. I znowu, kto czytał książkę, ten wie, jak duża to zmiana wobec oryginału.
Odwiedziliśmy też Dorne i choć jeszcze nie zobaczyliśmy Żmijowych Bękarcic, na które bardzo czekam (zwłaszcza na jedną z nich), już wiemy, że będzie to bardzo ważne miejsce na mapie tegorocznego sezonu. Trzeba oddać producentom, że wybrali świetne miejsce kręcenie tego wątku – okolice Sewilli wyglądają tutaj przepięknie i pewnie pozachwycam się nimi jeszcze nieraz. Póki co w Dorne zachwycam się tylko nimi, bo wątek zemsty wykluwa się wyjątkowo powoli, choć na horyzoncie już widać pierwsze intrygi i konflikty. Niespecjalnie zainteresował mnie też wątek Aryi, którą zobaczyliśmy w tym roku po raz pierwszy. Póki co większość czasu kręciła się ona po Braavos. Na szczęście na koniec pojawił się Jaqen H'ghar, czyli nasz ulubiony Człowiek Bez Twarzy. To dobra wróżba na kolejne odcinki.
Najważniejszy w odcinku był jednak wątek Daenerys, która wreszcie przekonała się, co to znaczy rządzić i jak jedną decyzją można stracić miłość tłumów. Mhysa dowiedziała się, że czasem lepiej nagiąć reguły, niż bawić się w sprawiedliwość w świecie, gdzie tak długo ona obowiązywała i tak różnie jest przez wszystkich pojmowana. Ten moment, gdy musiała uciekać przed sypiącymi się kamieniami, może być punktem zwrotnym w jej dotychczasowych rządach i wpłynąć na przyszłe decyzje. Zanim jednak do tego dojdzie, wszyscy widzowie mogą narzekać, nie po raz pierwszy, że ta Daenerys jest taka głupia… Pamiętajcie tylko, że mówimy tutaj o kobiecie, która w spektakularny sposób posiadła całą armię Nieskalanych. Z pewnością jeszcze pokaże nam ona, kto tu rządzi. Zwłaszcza że jej małe smoczki zmieniły się w ogromne smoki.
Nie był to odcinek wypełniony akcją, ale wcale nie musiał być, żeby wpatrywać się w ekran z lubością. Ja bardzo cenię sobie właśnie takie odcinki – rozpolitykowane, jak podczas rozdawania stołków w Królewskiej Przystani czy wyborów na murze, pełne cynizmu i świetnych dialogów. Skoro już przy dialogach jesteśmy, w tym odcinku Tyrion zanotował jeden ze swoich lepszych onelinerów, doskonale oddający sytuację w Westeros - "Na każdej przydrożnej kupie powiewa czyjaś chorągiew". Muszę przyznać, że choć trochę bałem się tego sezonu (materiał książkowy nie należy do moich ulubionych), póki co nie zawodzi on ani przez moment. Pójście własną drogą wyszło twórcom na dobre. Czyżby uczniowie przerośli mistrza?