"Boss", czyli depresja lidera
Mateusz Madejski
22 października 2011, 22:00
Nowy serial stacji Starz zapowiada się na doskonały thriller polityczny i jeszcze lepszy dramat obyczajowy. I jedną z najambitniejszych produkcji w dziejach amerykańskiej telewizji.
Nowy serial stacji Starz zapowiada się na doskonały thriller polityczny i jeszcze lepszy dramat obyczajowy. I jedną z najambitniejszych produkcji w dziejach amerykańskiej telewizji.
Już na początku pierwszego odcinka mamy scenę, która ociera się wręcz o artyzm. Wszechmocny burmistrz Tom Kane (w tej roli Kelsey Grammer) dowiaduje się o swojej śmiertelnej chorobie, płacze, wchodzi do limuzyny, znowu płacze, a kilka chwil później uśmiechnięty rzuca żartami i wygłasza płomienne przemówienie na wiecu wyborczym. Genialne.
Ale po kolei. "Boss" to przede wszystkim historia wspomnianego już burmistrza, pierwszego obywatela Chicago. Serial opowiada o jego życiu – niby ułożonym, a tak naprawdę pełnym pozorów. W tle toczy się oczywiście walka o władzę i pieniądze. Uczestniczą w niej miejscowi politycy, przedsiębiorcy oraz zwykli obywatele. Seksu na razie nie ma zbyt wiele, co nie oznacza że nie ma go wcale.
Najciekawszą postacią jest oczywiście tytułowy "boss". Polityk bezwzględny i brutalny. A przy tym bardzo samotny. I tu warto się na chwilę zatrzymać. Chyba żadna produkcja telewizyjna czy filmowa nie pokazała tak dobrze zagadnienia samotności lidera. Nasz burmistrz ma teoretycznie wszystko. Ale jego małżeństwo jest tak naprawdę fikcją, widać że jego relacje z córką są bardzo skomplikowane. A co do stosunków z współpracownikami… Może by chciał z nimi nawiązać bliższe relacje, ale jak wiadomo, osobie na takim stanowisku po prostu nie wypada przyjaźnić się z podwładnymi. W kluczowym momencie życia – gdy dowiaduje się o swojej postępującej chorobie neurologicznej – jest więc zupełnie sam.
Trzeba przyznać, że pomysł na scenariusz jest świetny. Oto burmistrz wielkiego miasta, człowiek brutalny, ale i niesamowicie inteligentny odkrywa, że jest umysłowo chory. I o tym, że jego mózg będzie działał coraz gorzej i niebawem straci kontrolę nad sobą…
Warto też zwrócić uwagę na miejsce akcji. Chicago nie jest scenerią dla zbyt wielu seriali, ale nie może być tu mowy o przypadku. Każdy kto choć trochę orientuje się w polityce amerykańskiej, wie że to miasto nie jest zwykłą metropolią. W i tak niezwykle bezwzględnym amerykańskim światku politycznym Chicago jest uważane za stolicę politycznej bezwzględności. To z tego miasta pochodzą najtwardsi politycy, to tam wybuchały afery, które trzęsły amerykańską polityką. A sięgając nieco dalej w historię – to tam rozkwitła amerykańska mafia. I ten klimat brutalnej rywalizacji został oddany w "Bossie" bardzo dobrze. Serial też doskonale obrazuje polityczną, walkę, która wygląda właściwie tak samo pod każdą szerokością geograficzną. Czyli z zewnątrz – doskonałe garnitury, krawaty, piękne słowa i poklepywanie po plecach. A w środku – absolutnie bezwzględna gra bez żadnych zasad.
Pierwszy odcinek po prostu trzeba obejrzeć, mam nadzieję, że kolejne będą na podobnym poziomie. Tych odcinków będzie osiem, ale już zamówiono drugą serię "Bossa". Czyli stacja musi bardzo wierzyć w sukces serialu. To trochę zaskakujące, bo jak na amerykańskie realia jest to bardzo ambitna i dość trudna produkcja. A może wreszcie któryś z telewizyjnych – nomen omen – bossów wreszcie zrozumiał, że są widzowie którzy właśnie chcą obejrzeć coś, co dotyka poważnych i trudnych tematów?