"Justified" (6×13): Nigdy nie opuścisz Harlan żywy
Marta Wawrzyn
18 kwietnia 2015, 21:03
Były wspomnienia, był dreszczyk emocji, były wreszcie ostatnie słowa, które zabrzmiały po prostu idealnie. "Justified" zakończyło się udanym, satysfakcjonującym finałem. Uwaga na duże spoilery.
Były wspomnienia, był dreszczyk emocji, były wreszcie ostatnie słowa, które zabrzmiały po prostu idealnie. "Justified" zakończyło się udanym, satysfakcjonującym finałem. Uwaga na duże spoilery.
Kiedy "Justified" rozpoczynało finałowy sezon, nastrój był tak ciężki i przytłaczający, że spodziewałam się najgorszego. To znaczy tego, że cały serialowy świat rozpadnie się, a bohaterowie długo już nie pożyją. Okazuje się, że twórcy poszli inną drogą i dali nam zakończenie raczej sentymentalne niż mroczne. Nikt tutaj co prawda nie żyje długo i szczęśliwie, ale tym, którym dobrze życzyliśmy, udało się przetrwać zawieruchę i opuścić Harlan. Nawet Boyd nie skończył w gruncie rzeczy źle – historia po prostu zatoczyła koło. Gdyby nie więzienie, Boyd nie byłby Boydem, wróciliśmy więc do punktu wyjścia.
Z kolei Raylan praży się w słońcu na Florydzie i choć nie ułożył sobie życia z Winoną – co było do przewidzenia – jest chyba całkiem niezłym ojcem. Jak słusznie zauważył Art, jego pobyt w Kentucky to była tylko misja do wykonania, która się przedłużyła. Kowboj zrobił swoje, bourbon został wypity, kapelusz wymieniony – i można wracać tam, skąd się przybyło. Oczywiście, Floryda nie jest domem Raylana Givensa, ale jego związki z rodzinnym hrabstwem Harlan w stanie Kentucky okazały się tak trudne i skomplikowane, że jedyne, co mógł zrobić, to ponownie wyjechać.
Avę – która znakomicie została w tym sezonie poprowadzona i zagrana przez Joelle Carter – już widziałam oczyma wyobraźni martwą, a tu proszę. I jej się udało. Cztery lata w Kalifornii nie były co prawda dla niej normalnym życiem, a jedynie jego namiastką, ale koniec końców Raylan nie był w stanie jej wsypać. Wręcz przeciwnie, załatwił jej nie tyle rozgrzeszenie, co święty spokój. Nikt już jej nie będzie szukać, nawet Boyd, który wyraźnie uwierzył w historyjkę o jej śmierci.
"Kopaliśmy razem węgiel" tłumaczy wszystko. Tłumaczy – i zgrabnie podsumowuje, o co cały czas chodziło. Z czego wynikał niecodzienny bromance przestępcy i stróża prawa, czemu ich rozmowy były takie a nie inne oraz dlaczego przez te lata żaden z nich po prostu drugiego nie zabił. Boyd nie był dla Raylana "zwykłym" przestępcą, którego trzeba unieszkodliwić, Raylan nie był dla Boyda "zwykłym" szeryfem, którego w każdych okolicznościach należy traktować jak wroga. Oczywiście, Boyd, wypowiadając ostatnie w serialu słowa, nie ma pojęcia, że Raylan przyjechał do niego osobiście nie ze względu na dawne sentymenty, a z zupełnie innego powodu – aby sprzedać mu bajkę o śmierci Avy. Ale to wcale wszystkiego nie zmienia, nie czyni ich relacji ani mniej ważną, ani mniej skomplikowaną.
Zanim jednak przeskoczyliśmy o cztery lata do przodu, wydarzyło się bardzo wiele. Raylan rozpoczął finałową podróż zakuty w kajdany i pozbawiony kapelusza. Ava przeszła bardzo długą i krętą drogę do wolności. Boyd, zanim został aresztowany, miał okazję zamienić z nią kilka słów – z gatunku ważnych i znaczących. Markham okazał się tylko kolejnym facetem do odstrzału.
Ponownie zabrzmiało złowieszcze "You'll Never Leave Harlan Alive" i chwilę potem mieliśmy scenę, która zdawała się potwierdzać nasze najgorsze przeczucia. Ale marnie skończył tylko Boon – swoją drogą, jeden z najbarwniejszych bohaterów drugoplanowych "Justified", a przecież przewinęło się ich wielu – Raylan znów spadł na cztery łapy i choć stracił swój kapelusz, od razu go wymienił na nowy. Kapelusz Boona, który potem pojawia się na głowie naszego ulubionego stróża prawa, to jeden z najbardziej wdzięcznych pomysłów w tym finale. Zaś sama scena pojedynku na drodze wyglądała jak żywcem wyjęta z tradycyjnego westernu, oczywiście jeśli pominąć takie drobiazgi, jak asfaltowa droga i dwa auta na tejże. Nie zapominajmy też o tym momencie, kiedy pewnie wszyscy pomyśleliśmy, że to koniec, że Raylan nie żyje. Zrobiono to po mistrzowsku.
Po emocjonujących wydarzeniach z pierwszej części finału mogło przyjść już tylko uspokojenie. I przyszło. I okazało się idealną puentą do całej historii kowboja, który wpadł na jakiś czas w rodzinne strony, aby pomóc w złapaniu swojego dawnego znajomego, i został trochę dłużej, niż początkowo planowano. Jak pewnie wiecie, Boyd początkowo miał zginąć już w pilocie "Justified", ale kiedy zauważono, jak niesamowicie Walton Goggins i Timothy Olyphant wypadają razem na ekranie, z jednego odcinka zrobiło się sześć sezonów. I nawet na koniec nie zdecydowano się Boyda uśmiercić, tak bardzo wszyscy się z nim zżyli.
"Kopaliśmy razem węgiel" to i doskonała puenta dla całej historii, i bardzo dobre wyjaśnienie zachowań obu głównych bohaterów. "Justified" udała się dokładnie ta sama sztuka co wcześniej na przykład "Breaking Bad" – stworzono zakończenie idealne. Może nie bardzo odważne czy szalone, ale pasujące świetnie i pozbawione choćby jednej fałszywej nuty. Wszystkie zakończenia głównych wątków mają sens. Boyd skończył dokładnie tam, gdzie powinien. Raylanowi na Florydzie pewnie nie jest lepiej niż w Kentucky, ale przynajmniej ma rodzinę. Ava bardzo dużo przeszła i choć święta z pewnością nie była, koniec końców też dostała to, na co zasłużyła.
W finale "Justified" złożono też ostatni hołd Elmore'owi Leonardowi, pisarzowi, który stworzył serialowy świat. Książka "The Friends of Eddie Coyle" George'a V. Higginsa, którą czytał Raylan, wielokrotnie była przez Leonarda chwalona jako mistrzowski kryminał. Pisarz twierdził, że właśnie dzięki tej powieści zaczął tworzyć kryminały osadzone w świecie współczesnych kowbojów. Na marginesie – jest to też książka, z której Quentin Tarantino zaczerpnął nazwisko Jackie Brown.
Nawet jeśli po drodze nie wszystko w "Justified" grało, nie wszystkie sezony były tak samo mocne, po takim epilogu serial zdecydowanie zyskał jako całość. Jedną z największych zalet produkcji FX był zawsze przemyślany scenariusz, w którym wszystko miało sens i do siebie pasowało. I choć "Justified" nigdy nie udało się dołączyć do grona najlepszych z najlepszych, na pewno serial o przestępcach i stróżach prawa z prowincjonalnego Kentucky swoją cegiełkę do złotej ery telewizji dołożył. Po tym finale zdecydowanie go polecam w całości tym z naszych czytelników, którzy wciąż jeszcze zastanawiają się czy warto.