"Shameless" (5×12): A po burzy kolejna burza
Marta Wawrzyn
8 kwietnia 2015, 19:33
I znów przyszło nam pożegnać rodzinę Gallagherów na jakieś dziewięć miesięcy. Tym razem po naprawdę znakomitym sezonie, w którym postawiono na rozwój bohaterów, włącznie z drugoplanowymi. Uwaga na spoilery z finału.
I znów przyszło nam pożegnać rodzinę Gallagherów na jakieś dziewięć miesięcy. Tym razem po naprawdę znakomitym sezonie, w którym postawiono na rozwój bohaterów, włącznie z drugoplanowymi. Uwaga na spoilery z finału.
Mój pięcioletni związek z Gallagherami miał swoje wzloty i upadki, ale muszę przyznać, że w tym roku było wyjątkowo dobrze. Zresztą sami widzieliście – co odcinek to hit. Wszystko dlatego, że podobnie jak w poprzednim sezonie postawiono nie na szoki i skandale, a na rozwój postaci, również tych z drugiego planu. Niesamowicie w tym sezonie zaskoczył mnie Mickey i grający go Noel Fisher. Z okropnego chłopaczyska wyrósł wrażliwy młody człowiek, który z jednej strony nie stracił swojej "ulicznej" charyzmy, a z drugiej – nie boi się rozpłakać przy ludziach czy przyznać się w miejscu, gdzie takie rzeczy się tępi, że jest gejem. A na dodatek wydaje się wystarczająco dojrzały, by stworzyć w miarę stabilny związek z dwubiegunowym Ianem. O ile tylko ten wreszcie zrozumie, jak wyjątkowe jest to, co ich połączyło i jak szalenie Mickey go kocha.
Druga postać, po której nie spodziewałam się, że mogę ją polubić, to Svetlana (Isidora Goreshter). Prostytutka z Rosji, chwytająca się czego się tylko da, aby przetrwać, dostała w tym sezonie wystarczająco dużo czasu antenowego, by zaprezentować nam się z wielu różnych stron. I była świetna! Zabawna, silna, pełna specyficznego, ale chyba – jeśli wziąć pod uwagę okoliczności – wciąż zdrowego, rozsądku.
Wymiatała też w tym sezonie Emily Bergl jako Sammi, córka Franka, bardziej podobna do ojca niż ktokolwiek z jej przybranego rodzeństwa. Ta kobieta to totalna socjopatka, ale nie da się jej oceniać jednoznacznie negatywnie – w każdym razie nie po tym, jak zdążyliśmy ją już nieźle poznać. Sammi to typowe dziecko ulicy, które musiało walczyć o każdy kawałek chleba. Jej toksyczny związek z Gallagherami pewnie nie zakończy się po tym, co spotkało jej syna (swoją drogą, pulchny Chuckie ze swastyką na czole – to był widok!), bo przecież wciąż musi mieć dach nad głową. Ale po ostatniej jej scenie, tej z pistoletem, boję się z jednej strony o nią, z drugiej – że mogła kogoś postrzelić albo wręcz zastrzelić.
Pochwalić wreszcie należy Bojanę Novakovic, której Bianca odeszła z hukiem z tego świata, po tym jak zdążyła wcielić w życie pomysły, wywołujące przerażenie nawet u Franka. Zakochanego Franka, dodajmy. Ten zaskakujący wątek okazał się jedną z najmilszych niespodzianek sezonu, choćby dlatego że pokazał bohatera, którego za nic w świecie nie dało się lubić, z nieco innej strony. Frank naprawdę troszczył się o młodą panią doktor, opiekował się nią tak, jak prawdopodobnie nie opiekował się żadnym ze swoich dzieci, i wyglądał przy niej jak szczeniak, który przeżywa swoją pierwszą miłość. Kto wie, może rzeczywiście taka relacja zdarzyła mu się po raz pierwszy.
W szczenięcy sposób zakochał się też Lip, który okropnie potraktował Amandę i jak na skrzydełkach pofrunął do swojej "pani Robinson". Ta relacja jest chora – i nie, wcale nie w seksowny sposób, bo nie ma nic seksownego w starszym panu siedzącym w kącie i wpatrującym się w żonę uprawiającą seks z własnym studentem. Nawet jeżeli dla tego małżeństwa taka "otwartość" to norma, Lipowi prędzej czy później ten układ przestanie odpowiadać. Ba, już teraz nie wyglądał na zadowolonego, kiedy odkrył szanownego małżonka w sypialni ukochanej. Przez jakiś czas pewnie będzie w stanie to znosić, potem zrozumie, że bycie sekszabawką starszego obleśnego pana to nie jest to. Pytanie, co zrobi, kiedy już dojdzie do tego wniosku.
Stosunkowo spokojnie było w tym roku u Fiony – po zeszłorocznej akcji z więzieniem miotanie się pomiędzy dwoma facetami to nic takiego. Można też było przewidzieć, że miły, ciepły Gus, którego największą wadę stanowi to, że od czasu do czasu lubi sobie zapalić, nie ma szans u niej wygrać. Sean oznacza kłopoty i dlatego to do niego w końcu pobiegła Gallagherówna. To paradoks, bo przecież jeszcze na początku sezonu to on uważał, że ona wniesie w jego życie element niestabilności. Tymczasem w ostatnich odcinkach sytuacja wyraźnie się odwróciła, można wręcz powiedzieć, że Fiona to jedyne, co u Seana jest w miarę stabilne i poukładane. Cała reszta wygląda na równię pochyłą.
Debbie kompletnie w tym sezonie zwariowała, to znaczy ubzdurała sobie, że zostanie 14-letnią mamą, zamieszka z nową rodziną i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Jej chłopak oczywiście o niczym nie ma pojęcia. Co oznacza, że dziewczyna, choć znalazła swoją pierwszą prawdziwą miłość, aż tak nie zmieniła się od czasów, kiedy zgwałciła przyjaciela. Nikt jej nie nauczył, czym jest miłość, i oto efekty. Wydaje mi się, że scenarzyści rzeczywiście chcą, aby Debbie zaszła w ciążę, bo to szybko popchnie do przodu wątek tej postaci. Sama Debbie oczywiście będzie miała przekichane, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, prawda?
Ian spędził kilka pouczających dni z Monicą i prawdopodobnie właśnie to go skłoniło do zerwania z Mickeyem. On myśli, że postępuje rozsądnie. Boi się, że jest młodszą wersją swojej matki, człowiekiem, któremu nie można ufać i który nie powinien nawet ufać sam sobie. Jego powrót do domu wypadł super, powitanie było ciepłe i przesympatyczne, ale wielka szkoda, że on też nie rozumie, na czym polega miłość. I że kiedy ma się u boku kogoś takiego jak Mickey, nie można tego tak po prostu wyrzucać w błoto. Bo to się już może nigdy nie powtórzyć.
Dobrze, że chociaż Veronica i Kev doszli wreszcie ze sobą do ładu. Wątek Rapewalkera był jednym z najzabawniejszych w sezonie – zwłaszcza to, jak szybko altruistyczne intencje Kevina przerodziły się w coś zupełnie innego – ale wyobraźcie sobie teraz, że to Wasz mąż/żona przeleciał/-a w krótkim czasie ponad 20 osób, których imion nawet nie pamięta. Wybaczenie czegoś takiego nie wydaje się możliwe, a jednak ta fantastyczna para odnalazła drogę do siebie i tym razem. To jeszcze jeden powód, aby ich bezgranicznie uwielbiać.
Podsumowując, mamy za sobą doskonały sezon i niezły finał "Shameless". Skupienie się na rozwoju bohaterów dobrze serialowi zrobiło. Widać, że wszystkie wątki są dokładnie przemyślane i rozpisane tak, abyśmy nie nudzili się ani przez moment. Efekt? Prawie każdy w "Shameless" stał się bohaterem, którego da się lubić i który jest po prostu ciekawy. Brak granej przez Joan Cusack Sheili, uznawanej przez lata za jedną z najlepszych postaci "Shameless", był prawie nieodczuwalny. To znaczy, owszem, mogłaby już wrócić, ale nawet bez niej to świetny serial o prawie zwyczajnym życiu prawie zwyczajnych ludzi. Oby tak dalej.