"Outlander" (1×09): 50 twarzy Frasera
Marta Wawrzyn
5 kwietnia 2015, 13:11
A nie mówiłam, że będzie totalne szaleństwo? Spoilery!
A nie mówiłam, że będzie totalne szaleństwo? Spoilery!
Najseksowniejszy serial o podróżach w czasie powrócił w znakomitej formie, o czym już miałam okazję napisać i co chętnie powtórzę jeszcze raz, tym razem nie szczędząc spoilerów. W trwającym godzinę odcinku "The Reckoning", który był po prostu prześwietny, przepiękny i niesamowicie emocjonujący, wydarzyło się tak wiele, że aż trudno pozbierać myśli.
Zacznijmy więc od samiutkiego początku, czyli od sceny uratowania Claire z rąk Black Jacka. Można było przewidzieć, że po paru szybkich zwrotach akcji wszystko tutaj skończy się dobrze, ale sprawa okazała się chyba bardziej skomplikowana niż sądziliśmy. Dzielny Jamie, owszem, popędził swojej małżonce na pomoc, ale cały czas zdając sobie sprawę z tego, jak wysokie mogą okazać się koszta wtargnięcia do Fortu William. Nawet jeśli wyprawa zakończy się sukcesem. Świeżo poślubiony małżonek naraził przecież nie tylko siebie, ale też swoich kompanów. Tymczasem Claire jakby nie do końca to rozumie. Ona przecież nic nie zrobiła, została porwana i prawie zgwałcona, jest ofiarą. Jak z tego wybrnąć i spotkać się w pół drogi?
Ponieważ w tym odcinku narratorem jest Jamie, który opowiada o tym, jak stał się mężczyzną, widzom łatwiej zrozumieć jego racje. I tym samym stanąć po jego stronie, kiedy w niezbyt subtelny sposób domaga się od niej przeprosin za to, że go nie posłuchała. Zwłaszcza że scena małżeńskiej kłótni – owszem, dość ostra i pełna przepychanek, nie tylko słownych – kończy się wyjaśnieniem wszystkiego i padnięciem sobie w ramiona. Wydaje się, że między nimi będzie już dobrze, a Jamie Fraser będzie dokładnie taki jak przedtem – ładny, słodki i absolutnie nieskazitelny. A gdzie tam!
To, co się dzieje potem, to jakieś szaleństwo – Jamie, zachęcony przez kolegów, zabiera się za dyscyplinowanie żony za pomocą… pasa. Claire wrzeszczy wściekła i przerażona, kompania na dole leży ze śmiechu, a my odnosimy wrażenie, że całe to małżeństwo angielskiej damulki z XX wieku ze szkockim barbarzyńcą, który nic nie poradzi na to, jak został wychowany, zakończy się tak szybko, jak się zaczęło. A jednak państwo Fraser odnajdują w końcu drogę do siebie nawzajem, za pomocą seksu, sztyletu użytego w odpowiednim momencie i – last but not least – słów.
To kompletne szaleństwo, w jaki przerodziła się ich relacja w "The Reckoning", jest o tyle ciekawe, że oglądaliśmy je nie z jej perspektywy, a jego. To sporo zmienia. Poznaliśmy wreszcie jego myśli, mogliśmy zrozumieć jego emocje i choć było w tym wszystkim dużo naiwności, małżeńskie sceny zadziałały dokładnie tak jak trzeba. Udało się znaleźć odpowiedni balans pomiędzy Jamiem słodziakiem a Jamiem brutalem, nie przekroczono żadnych granic, a jednocześnie wiemy już, że on jest trochę inny niż sądziliśmy.
Nie będzie pewnie dużym spoilerem, jeśli powiem, że w kolejnych odcinkach będziemy poznawać kolejne twarze Jamiego. "Outlander" to nie tylko historia Claire, to też jego historia. Zmiana narratora na jeden odcinek pokazała to bardzo dobitnie. Ale na tym nie koniec, dziać się będzie bardzo dużo, Jamie będzie walczyć o oczyszczenie swojego imienia, a i dalsze pomieszkiwanie w zamku Leoch, po tym, co się wydarzyło między Columem i Dougalem, w zasadzie już nie wchodzi w grę. Jamie i Claire muszą znaleźć nowy dom, podczas gdy braci z klanu MacKenzie czeka zupełnie inna podróż. Jakobici i walka o wolną Szkocję stanowią co prawda w "Outlanderze" tylko tło dla romantycznej historii miłosnej, ale ich dzieje są fascynujące same w sobie, a postacie krewkich górali nadają serialowi specyficznego uroku. I to się nie zmieni.
Ron Moore mówił, że "Outlander" stanie się bardziej mroczny – i to prawda. Nie widać tego jeszcze w "The Reckoning", wszystko dopiero przed Wami. Nie ma sensu tutaj rzucać niepotrzebnie spoilerami, jeśli jesteście ciekawi co dalej, bardzo łatwo możecie to sprawdzić w internecie. Ale należy pamiętać o jednym: Claire nie bez powodu przeniosła się do 1743 roku. To bardzo burzliwe czasy, a jakie będą konsekwencje tego, co robią ludzie tacy jak Dougal, możecie sprawdzić choćby tutaj. Oczywiście nie należy traktować powieści Diany Gabaldon ani serialu, który powstał na ich podstawie, jak lekcji historii. Ale wydarzenia historyczne mają i będą miały ogromny wpływ na losy seksownego Jamiego i jego wybranki.
Kolejna rzecz, która ma spore znaczenie dla dalszej fabuły, to zazdrosna Laoghaire MacKenzie. Nie jest to wątek, za którym szaleję, ale jest to wątek ważny, bo ta mała jeszcze nie skończyła. Ona dopiero się rozkręca, a Claire zdecydowanie jej nie docenia jako przeciwniczki.
Niektórzy mówią, że "Outlander" to jeden z najdziwniejszych seriali, jakie są teraz w TV – miks romantycznego powieścidła, podróży w czasie, historii i seksu – ale zaraz potem dodają, że oczywiście "w pozytywnym sensie". I to prawda. Książek Diany Gabaldon pewnie nigdy nie zacznę czytać, ale serial na mnie działa dokładnie tak, jak działać powinien. To zasługa nie tylko samej opowieści, ale i – a może przede wszystkim – wspaniałej oprawy. "Outlander" jest przepięknie nakręcony, z dbałością o każdy szczegół. Kostiumy, broń, wnętrza komnat, kielichy do wina, buteleczki z miksturami – wszystko, wszyściuteńko wygląda tu doskonale. A i muzyka dobrana została idealnie – wsłuchajcie się uważniej w scenę bicia Claire, bo to coś niesamowitego, jak muzyka w tle potrafi manipulować nastrojem i naszymi odczuciami.
Równie świetni są aktorzy. Sam Heughan i Caitriona Balfe mają nieziemską chemię, iskry latają w powietrzu niezależnie od tego, czy akurat się kłócą czy godzą, czy zwyczajnie, po małżeńsku, kochają. Bez problemu można uwierzyć, że ta para zakochała się w sobie, po tym jak została zmuszona do małżeństwa. A może byli w sobie zakochani od pierwszego spotkania. Tobias Menzies rządzi jako zły kapitan Jack Randall, zwłaszcza jak przypomni się jego drugą twarz – zupełnie zwyczajnego faceta, który do niedawna był mężem Claire. Nawet Nell Hudson, serialowa Laoghaire, ma mocne momenty, kiedy wysuwa się na pierwszy plan.
Być może przerwa była za długa, być może stęskniłam się bardziej niż mi się wydawało, ale jestem tym powrotem po prostu zachwycona. "Outlander" po przerwie przyjemnie "płynie", co odcinek oferując kilka porządnych twistów, mnóstwo wariackiego seksu i jeszcze więcej cudownie poprowadzonych rozmów w romantycznej oprawie. Jamie z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej wielowymiarową postacią, dowiadujemy się też nowych rzeczy o Claire, a i na drugim planie dzieje się bardzo wiele. Czego chcieć więcej?