"iZombie" (1×01): Lekki odmóżdżacz na wiosnę
Marta Wawrzyn
21 marca 2015, 17:32
Nowy serial Roba Thomasa, "iZombie", to jedna z tych produkcji, które są lekkie, łatwe i… no właśnie, nie jestem przekonana, czy takie przyjemne. Chyba że lubicie sztywnych aktorów i nieciekawe sprawy tygodnia.
Nowy serial Roba Thomasa, "iZombie", to jedna z tych produkcji, które są lekkie, łatwe i… no właśnie, nie jestem przekonana, czy takie przyjemne. Chyba że lubicie sztywnych aktorów i nieciekawe sprawy tygodnia.
Przed premierą "iZombie" wydawało mi się interesującym projektem z dwóch powodów: bo to serialowa adaptacja całkiem popularnego komiksu, a jej produkcję prowadzi Rob Thomas, twórca kultowej "Weroniki Mars". Spodziewałam się więc lekkiego, zabawnego serialu proceduralnego dla młodzieży, który da się też oglądać, jeśli młodzieżą już się nie jest. Dokładnie tak jak "Weronikę".
Czy to się sprawdziło? Częściowo tak. Na pewno "iZombie" nie należy traktować serio, bo nie jest to serial, który sam siebie traktuje serio. Główna bohaterka, Liv Moore (Rose McIver), to młoda lekarka, która znajduje się na najlepszej drodze do tego, by mieć zupełnie zwyczajne, poukładane życie. Ma świetną pracę, przyjaciół, narzeczonego. Wszystko się kończy, kiedy spontanicznie idzie na imprezę na jachcie, gdzie wybucha miniepidemia zombie. Czemu mini? Bo poza jachtem nic podobnego się nie wydarzyło, ba – wydaje się, że jedyną osobą, która budzi się jako zombiak, jest właśnie Liv.
To dość absurdalny początek. Jeszcze dziwniejsze wydaje się, że znajomi i rodzice Liv, owszem, dostrzegli drastyczne zmiany w jej wyglądzie i zachowaniu, ale najwyraźniej uznali, iż z dnia na dzień ta zupełnie zwyczajna dziewczyna postanowiła zostać emo i zamienić dobrze zapowiadającą się karierę w szpitalu na biuro koronera. To jednak da się przełknąć. Taka konwencja. Trzeba te bzdury przyjąć do wiadomości, wyłączyć myślenie, włączyć tryb, hm, odmóżdżania – i jest OK.
Większy problem niż z samym pomysłem mam z wykonaniem. Liv sama jest narratorką swojej historii, co już w pierwszym odcinku zdążyło mnie zirytować strasznie. Oczywiście, dobry narrator nie jest zły – patrz: "Jane the Virgin", "Pushing Daisies" czy Kristen Bell w "Weronice Mars" albo "Plotkarze" – ale to, co mówi panna zombie, jest zwyczajnie byle jakie. Banalne, nieciekawe przemyślenia życiowe godne raczej 16-letniej Carrie Bradshaw niż młodej lekarki, która miała niedługo wychodzić za mąż. Kiedy główna bohaterka zaczyna przemawiać, mam ochotę wyłączyć dźwięk.
Choć muszę przyznać, że jeśli serial ma jakąś zaletę, to jest to właśnie Rose McIver w roli Liv. To sympatyczna, naturalna dziewczyna, której udało się stworzyć całkiem wiarygodną postać. Patrzy się na nią z przyjemnością, nawet jeśli czasem już marzy się, aby choć przez moment była cicho. Bo niestety ani przemyślenia życiowe Liv, ani jej żarty nie mają w sobie nic.
Fatalnie wypada za to cała reszta obsady. Cały koncept polega na tym, że Liv po przemianie w zombiaka nie może powstrzymać się przed zjadaniem mózgów (z makaronem!), więc zaczyna pracę u koronera. Pożerając mózgi ofiar zbrodni, otrzymuje dostęp do ich wspomnień. Zaczyna więc pomagać policji w rozwiązywaniu zbrodni, wmawiając młodemu detektywowi Clive'owi Babineaux (Malcolm Goodwin), że ma jakieś tajemnicze wizje. Tę współpracę ogląda się w bólach. Malcolm Goodwin recytuje swoje kwestie jak uczniak, a pierwsza sprawa tygodnia okazała się tak bzdurna, że miałam ochotę ją przewinąć.
Drugi z nowych znajomych Liv, jej szef, dr Ravi Chakrabarti (Rahul Kohli), ma przynajmniej łeb na karku, bo bardzo szybko orientuje się, co z nią jest nie tak. A na dodatek Kohli nie gra, jakby połknął kij, co zawsze stanowi jakiś plus. Ale i ta relacja wypada przerażająco niewiarygodnie. Chakrabarti, ciągle energiczny, uśmiechnięty i skłonny do pomocy, zachowuje się, jakby zupełnie się nie przejął "chorobą" swojej nowej podwładnej, tylko od razu postanowił zostać jej najlepszym kumplem.
O pozostałych członkach obsady wiele na razie powiedzieć się nie da. Robert Buckley jako Major, były facet Liv, pojawił się dosłownie na chwilę i nie zrobił wrażenia gościa, który czymkolwiek się wyróżnia. David Anders, grający dilera, którego narkotyk zrobił z głównej bohaterki zombie, też nie zagościł na ekranie zbyt długo. Aly Michalka, która gra Peyton, współlokatorkę Liv i jej najlepszą przyjaciółkę, również na razie dużo czasu ekranowego nie dostała, ale akurat ta postać ma szansę stać się "jakaś". W końcu to Aly Michalka.
W serialu zdarzają się świetne pomysły – na przykład komiksowe wstawki – i jeśli lubi się młodzieżowe procedurale, całość pewnie można ocenić jako w gruncie rzeczy przyzwoitą rozrywkę. Na pewno dużym plusem jest główna bohaterka – trochę sympatyczna, trochę depresyjna, trochę sarkastyczna, a przede wszystkim zagrana z ogromną naturalnością. Pewnie zobaczę parę odcinków "iZombie" właśnie dla niej. Ale jeśli nie nastąpi jakiś cud, serial prędzej czy później wyląduje u mnie na półce z napisem "Nudne procedurale, których nie oglądam, bo nic nie wnoszą".
Sam koncept, który na papierze prezentuje się całkiem fajnie, nie wystarczy. W młodzieżowym serialu CW o dziewczynie zombie brakuje jakiejś iskierki, czegoś rzeczywiście pomysłowego i przyciągającego. Pomijając niecodzienną sytuację głównej bohaterki, wszystko tutaj jest banalne i ograne – począwszy od jej relacji z rodziną, przyjaciółmi, byłym facetem i obydwoma kolegami z pracy, aż po zupełnie nieciekawe sprawy tygodnia. Można oglądać, tylko po co?