"One Big Happy" (1×01:) Jeden wielki bałagan
Marta Wawrzyn
19 marca 2015, 19:03
Komedia o nietypowej rodzinie firmowana przez Ellen DeGeneres to jedna z najgorszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku. A szkoda, bo potencjał był.
Komedia o nietypowej rodzinie firmowana przez Ellen DeGeneres to jedna z najgorszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku. A szkoda, bo potencjał był.
Wyobraźcie sobie tandetny sitcom ze sztucznym śmiechem z puszki, zaczynający się w najbardziej wydumany sposób, jak to tylko możliwe. Wyobraźcie sobie nieśmieszne żarty, sytuacje, które widzieliśmy setki razy, i aktorów dwojących się i trojących, żeby z tego coś wycisnąć. Wyobraźcie sobie Elishę Cuthbert w roli dziewczyny bardziej irytującej niż Kim z "24 godzin". Gotowe? Gratulacje, zaoszczędziliście właśnie 20 minut, które mogliście stracić na oglądanie pilota "One Big Happy".
Nowy serial NBC to sitcom – taki staroświecki, siermiężny, z publiką, która co chwila rży bez większego powodu – opowiadający o nietypowej rodzinie. Lizzy (Elisha Cuthbert) i Luke (Nick Zano) to para bliskich przyjaciół, która od dawna ze sobą mieszka. Ona jest lesbijką, która nie potrafi znaleźć stałej dziewczyny, on – kobieciarzem, który wszystkich partnerek pozbywa się, zanim wstanie słońce. Oboje zapragnęli dziecka, więc stwierdzili, że zostaną rodzicami razem.
Problem w tym, że w życiu Luke'a nagle nakładają się na siebie dwa ważne wydarzenia. Tuż przed tym jak dowiaduje się o ciąży Lizzy, poznaje Prudence (Kelly Brook), pełną energii, spontaniczną Brytyjkę, która stara się wyciskać z życia tyle, ile się da. Para zakochuje się w sobie w trybie natychmiastowym – w co musimy uwierzyć na słowo, chemii nie ma między nimi żadnej – bierze błyskawiczny ślub i pojawia się kłopot. Co dalej z Lizzy i dzieckiem?
Nie ma sensu opisywać wszystkich durnych twistów, które doprowadziły do tego, że cała trójka ze sobą zamieszkała. Nie ma też chyba sensu mówić, że Prudence i Lizzy nie mogłyby być bardziej różne, a przy tym w podobnym stopniu irytujące i papierowe. Brytyjska żona Luke'a jest przegięta w swojej "fajności", zaś jego lesbijska przyjaciółka sztywna aż do przesady. Coś jak "The Odd Couple" – zarówno jeśli chodzi o samą sytuację, jak i kiepskie wykonanie. Zaś sam Luke na razie wygląda na nijakiego nudziarza o inteligencji kurczaka. Równie dobrze mogłoby go nie być na ekranie.
Serial od pierwszych scen prezentuje przerażająco-porażający poziom żartów. W ruch poszło sikanie, naga Brytyjka, wielkie piersi, wagina, jakieś banały z komedii romantycznych. Typowy CBS-owski zestaw, tyle że tym razem w produkcji NBC. Firmowanej nazwiskiem Ellen DeGeneres, która chyba akurat nie wiedziała, co robi. Jedyny zabawny moment w ciągu 20 minut? "Darth Vader jest ojcem!". Ten absurdalny tekst sprawił, że na kilka sekund zapomniałam, co oglądam. Ale potem było znów puściutko, płyciutko i banalnie.
"One Big Happy" to kolejna okropna komedia, która bazuje na stereotypach i "sprawdzonych" tysiące razy gagach, nie wnosząc zupełnie nic od siebie. Bo sam pomysł, aby zrobić sitcom o lesbijce, jej przyjacielu i jego nowej żonie, wychowujących razem dziecko, to naprawdę nic wielkiego. Dopiero wykonanie mogłoby tutaj zrobić różnicę.