"Unbreakable Kimmy Schmidt" (1×01-03): Girl power!
Marta Wawrzyn
7 marca 2015, 20:04
Netflix w ten weekend zaprezentował swój pierwszy serial komediowy – przejęte od NBC "Unbreakable Kimmy Schmidt" Tiny Fey i Roberta Carlocka – i okazuje się, że to kolejny strzał w dziesiątkę. Produkcja ma w sobie tyle barw, absurdów i feministycznego wdzięku, że po paru odcinkach będziecie w niej zakochani bez pamięci.
Netflix w ten weekend zaprezentował swój pierwszy serial komediowy – przejęte od NBC "Unbreakable Kimmy Schmidt" Tiny Fey i Roberta Carlocka – i okazuje się, że to kolejny strzał w dziesiątkę. Produkcja ma w sobie tyle barw, absurdów i feministycznego wdzięku, że po paru odcinkach będziecie w niej zakochani bez pamięci.
Kimmy Schmidt (Ellie Kemper) ma prawie trzydziestkę i nic w życiu jeszcze nie widziała. Wszystko przez to, że ostatnie 15 lat spędziła w bunkrze pod ziemią, uwięziona wraz z trzema innymi kobietami przez szalonego pastora, który im wmawiał, że na świecie dokonała się apokalipsa i nie został już nikt poza nimi. Dziwny początek? Owszem. Ale ten początek to wcale nie najdziwniejsza rzecz, jaką zobaczycie w "Unbreakable Kimmy Schmidt".
Cały ten serial jest lekko przyprószony surrealizmem, a przy tym najzupełniej normalny, dokładnie tak jak "30 Rock" Tiny Fey. Podobny ton, lekka nutka feminizmu, szybko wyrzucane dialogi, kilka żartów na minutę, fantastyczna chemia w obsadzie – jeśli kochaliście Liz Lemon i jej znajomych z pracy, zakochacie się też w Kimmy i jej otoczeniu. Co prawda nie wszystko tu działa od pierwszych minut, ale czyż w przypadku "30 Rock" nie było tak samo?
Wróćmy jednak do początku. Jak już wspomniałam, wszystko zaczyna się od uwolnienia czterech kobiet z podziemnego bunkra gdzieś w Indianie. Cała czwórka szybko staje się znana w mediach jako "kobiety krety", zaczynają się wywiady i wizyty w telewizji. A skoro telewizja, to Nowy Jork. Kimmy, dorosła kobieta, która nie widziała świata w ogóle, ląduje nagle w centrum wszechświata i, o dziwo, nie jest przerażona, nie chce uciekać, chce tu zostać i zdobyć wszystko to, o czym do tej pory nie śmiała nawet marzyć. Czyli zupełnie zwyczajne rzeczy: kolorowe ciuchy, mieszkanie, pracę.
Kilka szczęśliwych zbiegów okoliczności i wszystko już jest na swoim miejscu. No, tak jakby, bo życie Kimmy pozostaje dziwne jak na standardy przeciętnego Smitha czy też Schmidta. Przypadek chce, że zamieszkuje z Titusem (Tituss Burgess), czarnoskórym, sfrustrowanym gejem i artystą, który po latach chodzenia na przesłuchania przestał wierzyć w American Dream. Właścicielkę ich mieszkania, dość nietypową starszą panią o imieniu Lillian, gra Carol Kane.
A do tego nowy świat Kimmy zawiera bogatą kobietę z Manhattanu Jacqueline Voorhees (Jane Krakowski), jej nieznośnego syna Buckleya (Tanner Flood) i jej okropną pasierbicę Xanthippe (Dylan Gelula), przy której pannice z "Plotkary" to całkiem grzeczne dziewczynki. Każde z bohaterów jest jakieś, każde ma drugie dno. Jacqueline na początku wydaje się tylko nową wersją Jenny z "30 Rock", ale kiedy w trzecim odcinku wyjdzie na jaw jej pochodzenie, zaczniecie patrzeć na nią inaczej. To aż niesamowite, jak szybko niemal wszystkie postacie nabierają głębi i jak błyskawicznie pojawia się między nimi chemia. Na razie obejrzałam tylko trzy odcinki – z których trzeci wypada zdecydowanie najlepiej – nie dotarłam więc do występów gościnnych Jona Hamma i Tiny Fey. Co oznacza, że najlepsze prawdopodobnie dopiero przede mną.
Przy okazji warto tutaj zaznaczyć, że "Unbreakable Kimmy Schmidt" nie jest serialem, w którym od pierwszej chwili wszystko świetnie działa. O pilocie można powiedzieć co najwyżej, że jest niezły ewentualnie obiecujący, serial rozwija swoje komediowe skrzydła później. Im dalej w las, tym więcej jest i rewelacyjnie napisanych gagów, i pomysłowych one-linerów, i cudownych, małych absurdów, i tych krótkich, cennych momentów, kiedy widać, że w obsadzie po prostu iskrzy.
Kimmy kilka razy dostaje od życia kopniaka, ale podnosi się i z uśmiechem dalej walczy o swoje, nie przyjmując do wiadomości, że życie w wielkim mieście jest dla niej zbyt brutalne, i zarażając swoim optymizmem otoczenie. To ciekawa bohaterka – z jednej strony ubiera się jak dziecko, zajada się radośnie cukierkami na obiad i momentami bywa po dziecięcemu naiwna, z drugiej, ma w sobie ogromną siłę. "Unbreakable Kimmy Schmidt" ma zdecydowanie więcej mrocznych i depresyjnych momentów niż przeciętny serial komediowy, ale sama Kimmy kojarzy mi się bardzo z Leslie Knope, która każdego dnia dzięki swojemu niewzruszonemu optymizmowi skutecznie przebijała głową mur w pracy.
Bohaterka serialu Netfliksa, zawsze kiedy coś idzie nie po jej myśli, stosuje zasadę dziesięciu sekund. Czyli liczy do dziesięciu, a potem znów liczy do dziesięciu – i tak w nieskończoność, aż wszystko staje się lepsze. I choć to działa, widać, że pod powierzchnią roześmianej dużej dziewczynki skrywają się koszmarne rzeczy, o których Kimmy niekoniecznie chce rozmawiać z każdym, bo nie zależy jej bynajmniej na tym, aby wszyscy od razu rozpoznawali w niej jedną z tych sławnych kobiet uratowanych z sekty i od razu ją z tego powodu szufladkowali. Nie chce, aby ktokolwiek widział w niej ofiarę. Równie skomplikowaną postacią jest Jacqueline, która nie zawsze była bogatą żoną z Manhattanu. Nie będę Wam zdradzać szczegółów, powiem tylko, że trzeci odcinek może Was nieźle zaskoczyć. I szalenie rozbawić.
To naprawdę dobra wiadomość, że Netflix przejął "Unbreakable Kimmy Schmidt" od NBC, bo o ile "30 Rock" przetrwało w tej stacji siedem lat, tutaj bym nie wróżyła kariery dłuższej niż jeden sezon. Większość publiczności prawdopodobnie zniechęciłaby się po pilocie, któremu daleko do rewelacji. Publika netfliksowa może od razu obejrzeć całość. I świetnie, bo serial wychodzi od absurdu, który pewnie nie każdy kupi, ale potem zyskuje z każdym odcinkiem. Co nie znaczy, że staje się bardziej normalny – tak się nie dzieje, ale zanim się obejrzycie, zaakceptujecie ten zwariowany świat Kimmy Schmidt. Cały, włącznie z nutką goryczki, która co jakiś czas powraca.
I zachwycicie się, dokładnie tak jak wyżej podpisana, naturalnością, z jaką Ellie Kemper, Jane Krakowski i cała reszta wypowiadają najbardziej kuriozalne kwestie, czyniąc ze swoich dziwacznych, ostro przerysowanych postaci zupełnie normalnych w swojej nienormalności ludzi. Tonu, w jakim Krakowski powiedziała do swojego pieska "Czyjś odbyt służy tu tylko jako dekoracja", nie da się przebić. "Unbreakable Kimmy Schmidt" nie mogło się nie udać, choćby dlatego, że ma rewelacyjnych scenarzystów za sterami i równie świetnych aktorów przed kamerą.
Jeśli więc macie wolny sobotni wieczór, spędźcie go z Kimmy Schmidt, bo warto. Prawdopodobnie obejrzycie całość jednym ciągiem, tak jak chce tego Netflix. Ja Was powstrzymywać nie będę. Ani tym bardziej siebie.