Seryjnie oglądając #40: Seks na służbie
Andrzej Mandel
6 marca 2015, 19:18
Teoretycznie to tylko tytuł, który ma zachęcić do czytania, ale przynajmniej parę seriali dostarczyło kolejnych dowodów na potwierdzenie jakże banalnej tezy o tym, że seks jest bronią. Uważajcie na spoilery.
Teoretycznie to tylko tytuł, który ma zachęcić do czytania, ale przynajmniej parę seriali dostarczyło kolejnych dowodów na potwierdzenie jakże banalnej tezy o tym, że seks jest bronią. Uważajcie na spoilery.
Zadziwiające, jak bardzo brak podróży odbija się na moim serialowym tygodniu. Okazuje się, że im więcej czasu spędzam w pociągach, tym więcej czasu mam na oglądanie. Albo inaczej – tym lepiej mi się ogląda, zapewne dlatego, że nic innego nie walczy o moją uwagę…
A trudno się skoncentrować, gdy ogląda się coś tak nudnego jak "Gotham", które ostatecznie chyba porzucę pomimo wciąż urzekającego komiksowego uroku. Ileż bowiem można śledzić coraz gorzej napisaną akcję, drewniane dialogi i żywe jak kamień aktorstwo? Nawet Pingwin nie umie już wykrzesać ze mnie zainteresowania, a postać Fish poprowadzono tak absurdalnie, że chętnie bym poprosił, aby ktoś wreszcie poczęstował ją kilkoma gramami ołowiu.
Na szczęście są seriale i seriale. Wciąż niezły poziom trzyma "Forever" (choć im mniej nawiązań do nieśmiertelności bohatera tym lepiej), a sposoby w jakie Henry Morgan rozwiązuje zagadki w uroczy sposób przypominają inne seriale od "Kości" poczynając na starym poczciwym "Poirocie" kończąc. Notabene, okazuje się, że człowiek taki jak Henry jednak coś rozumie z nowoczesnej technologii, a ta z kolei nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystywać najstarszą znaną ludzkości niezabójczą broń, czyli seks. Oczywiście konsekwencje mogą być zabójcze, o czym warto pamiętać uwodząc w celu uzyskania informacji lub korzyści.
Najwyraźniej pamięta o tym Philip z "The Americans", który robi wszystko, aby nie pójść do łóżka z młodziutką córką pracownika CIA – uwodzi, osiąga cele profesjonalne, ale dba by nie przekroczyć cienkiej granicy, wykorzystując do tego Jezusa. Oczywiście, inspirował się córką i jej nawróceniem, ale improwizacja była, trzeba przyznać, znakomita.
Notabene "Zawód: Amerykanin" dostarcza też dużo dobrej zabawy. Na długo w mojej pamięci zostanie scena, w której Elisabeth i Philip palą jointa. Równocześnie zabawna i poważna, nadała sporej dynamiki w stosunkach między głównymi bohaterami. Działają wspólnie, ale też walczą ze sobą na różnych poziomach o Paige i Elisabeth tymczasem tę walkę wygrywa wyprzedzając męża o kilka długości. Wątek werbowania córki robi się zresztą coraz bardziej interesujący.
Interesująco rozwija się też romans króla Ekberta i Lagerthy w "Wikingach". Jeszcze nie można powiedzieć, czy będzie to przelotna miłostka czy też coś poważniejszego, ale zapowiada się ciekawie. Pytanie kto na tym bardziej skorzysta również pozostaje otwarte. Tymczasem w tle tego mamy możliwość podziwiania fanatyzmu obu próbujących współdziałać narodów. Nietrudno przewidzieć krwawe konsekwencje wzajemnych uprzedzeń, ale na nie musimy poczekać. Tymczasem najlepszą częścią odcinka była zapowiedź następnego (i nie dlatego, że odcinek był słaby, tylko dlatego, że zapowiedź była genialna).
Gdyby wszystko, co obejrzałem w tym tygodniu było takie fantastyczne, to naprawdę bym był zadowolony. Niestety, coś mnie podkusiło, by zobaczyć "Strażaków" (choćby dla porównania z "Chicago Fire") i to było naprawdę przykre przeżycie. Co ciekawe, Zakościelny nawet dawał radę – Jesse Spencer jest równie drewniany, jak polski "gwiazdor", ale reszta decyzji co do obsady jest równie trafiona, jak eksport wieprzowiny do Arabii Saudyjskiej. Mamy tam Wesołowskiego chociażby, paradującego przez cały czas z tą samą miną jakby połknął kij (w "Komisarzu Aleksie" grał tak samo, tylko udawał, że umie się uśmiechać) i próbującą się wdzięczyć Weronikę Rosati, której najwyraźniej znudziło się zalegać w Ameryce i przyjechała poudawać, że umie grać w Polsce. W tym momencie nie ma znaczenia, że fajnie wygląda w tle Warszawa (acz zbyt cukierkowo), że efekty specjalne nie są takie złe i sam pomysł jest naprawdę dobry. Aktorzy psują wszystko i nie ma czego oglądać.
W inny sposób zawiódł mnie za to wychwalany przez Martę "The Last Man on Earth". Z jednej strony fantastycznie się bawiłem przez ponad 40 minut, z drugiej trochę za wiele dowcipów obracało się wokół fekaliów. Jednak wszystko wybaczam za rozmowy głównego bohatera z piłkami i jego przeprosiny pod adresem Toma Hanksa i twórców "Cast Away". Dla mnie była to jedna z najśmieszniejszych gorzko-śmiesznych scen.
Na sam koniec, odkryłem "Bluestone 42" i zazdrość mnie zjadła, że Brytyjczycy kolejny raz pokazują, że potrafią się śmiać ze wszystkiego. Zamierzam spędzić weekend pochłaniając resztę pierwszego sezonu i cały drugi. Na 9 marca będę na bieżąco…
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego.