Hity tygodnia: "Dwóch i pół", "Wikingowie", "Castle", "Shameless", "Parks & Rec", "Fortitude"
Redakcja
22 lutego 2015, 21:35
"Dwóch i pół" (12×15-16 – "Of Course He's Dead")
Nikodem Pankowiak: Naprawdę jestem w szoku, bo po serialu, którego poziom mocno opadł jeszcze za czasów Sheena, nie spodziewałem się już niczego dobrego. A tu proszę, takie zaskoczenie! Nie wiem, jak Chuck Lorre to zrobił, ale udało mu się stworzyć niewiarygodnie dobry finał, w którym twórcy i aktorzy wykazali się ogromnym poczuciem dystansu.
Zaczęło się od Ashtona Kutchera, który mówi, że nie może się doczekać, aż to wszystko wreszcie się skończy, a dalej było już tylko lepiej. Bezlitośnie obśmiano wszystkie absurdy, jakie wydarzyły się na przestrzeni tych 12 sezonów, a aby to zrobić, zatrudniono samego Arnolda Schwarzenegera. Na chwilę pojawił się też Christian Slater, wróciła dawno nie widziana Marin Hinkle w roli Judith czy April Bowlby jako Kendi.
Przez ekran przewinęło się naprawdę dużo dobrze znanych widzom postaci, ale największym hitem był powrót Angusa T. Jonesa, który rozstał się z serialem w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Facet (kiedyś tytułowe pół faceta) wpadł na moment, pośmiał się z zarabiania ogromnych pieniędzy na głupich żartach i wyszedł, ale cała scena wypadła genialnie, zwłaszcza że aktorzy znów przebili tzw. czwartą ścianę i zwrócili się prosto do widza.
Nie wrócił ten, na którego wszyscy czekali, czyli Charlie Sheen, ale jego duch unosił się w powietrzu przez cały odcinek. Twórcy wyśmiali nowy serial Sheena, tygrysią krew i jeszcze kilka innych rzeczy, a na końcu zrzucili na niego fortepian. Poziom meta. Może dobrze, że nie wrócił, bo, jak stwierdziła Berta, mogłoby to oznaczać kolejne pięć sezonów…
Marta Wawrzyn: I ja jestem bardzo, bardzo zaskoczona. "Dwóch i pół" znalazło kolejny sposób, by dopiec Charliemu Sheenowi, ale zrobiło to z dużym wdziękiem, natrząsając się co chwila z samego siebie. Ten finał to pozytywna mieszanka totalnej głupoty, z jakiej ten serial zawsze słynął, i metapoziomu, który zwykle był mu obcy.
Fortepian spadający na Chucka Lorre'a w ostatniej scenie stanowił dla mnie tak cudowną niespodziankę, że chichoczę do teraz na myśl o tym, co się wydarzyło. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie taki sam finał. Bo na tym etapie, po tym wszystkim co zaserwowano w 12 sezonach, traktowanie siebie poważnie naprawdę nie uchodzi. Ale na pewno dużą sztuką jest pójść na całość w wyśmiewaniu samego siebie i nie przegrać. Zgadzam się z Nikodemem, że to się udało i że wszystko tu zagrało tak jak powinno. Oprócz tych dwóch nieszczęsnych fortepianów, które nie zagrają już nigdy. Hehe. Taki żarcik w stylu "Dwóch i pół".
"Shameless" (5×06 – "Crazy Love")
Marta Wawrzyn: W tym sezonie "Shameless" nie ma słabych odcinków, a na dodatek młodzi bohaterowie zmieniają się, dorastają i stają się interesujący jak nigdy dotąd. W tym tygodniu rządzili Ian i Mickey – ten pierwszy szalejący na drodze z dzieckiem, ten drugi przerażony jak nigdy dotąd. Na obu patrzyło się świetnie, obaj zaskakiwali z każdą minutą coraz bardziej, ale dla mnie to ocierający ukradkiem Mickey był gwiazdą odcinka. Kilka lat temu nie postawiłabym funta kłaków na to, że z tego okropnego chłopaczyska wyrośnie normalny, dojrzały facet.
Fiona i Jimmy, choć jak zwykle głośni, tym razem jednak znaleźli się nieco w tle. Jeszcze nie zdecydowałam, co sądzić o tym powrocie – i wygląda na to, że Fiona też nie. Dzieje się i będzie się działo. Za nami już pół sezonu, a "Shameless" nie zwalnia tempa ani na moment.
"Mentalista" (7×12-13 – "Brown Shag Carpet" i "White Orchids")
Andrzej Mandel: Finał "Mentalisty" był dobrym zwieńczeniem całego serialu. Scenarzyści spięli całą historię symboliczną klamrą, robiąc piękny ukłon w stronę fanów i początków całej historii. Dzięki temu otrzymaliśmy też interesującą, zgrabnie poprowadzoną intrygę, w której do końca nie było pewne i jasne co się stanie. Szczęśliwe zakończenie (z odrobiną "happily ever after") może i było nieco przesłodzone, ale jak najbardziej zasłużone. W pamięci zostaną zwłaszcza sceny z Cho, a szczególnie ta, w której Kimbal pomagał wybierać suknię ślubną. Perełka.
Ostatnie odcinki nie tylko dobrze zamknęły cały serial, ale i finałowy sezon. Wszystkie wątki, które pojawiły się w ostatnim sezonie zostały zręcznie zakończone. Odrobina niedosytu zostaje, gdyż mogło być jeszcze lepiej, ale przede wszystkim dlatego, że już więcej Patrick nie będzie robił swoich sztuczek z uroczym uśmiechem na ustach.
"Parks and Recreation" (7×10 – "The Johnny Karate Super Awesome Musical Explosion Show"
Marta Wawrzyn: Warto odnotować, że w odcinku "Two Funerals" pojawił się Bill Murray, tylko po to aby umrzeć. Ale to Johnny Karate, szczęśliwy małżonek April Ludgate-Karate-Dwyer w tym tygodniu rządził. Ostatni odcinek jego programu był cudowną, sentymentalną i szalenie zabawną podróżą, zawierającą wszystko, co "Parks & Rec" ma najlepszego do zaoferowania. Czyli praktycznego Rona Swansona, żądną nowych wyzwań Leslie Knope, pasowanie Bena na rycerza o dziwnym przydomku, kolejną misję niezawodnego Burta Tyrannosaurusa Macklina i wypowiedziane głośno życzenie, że może w Waszyngtonie też będzie jakiś dół.
Ale najlepszą rzeczą w super-duper-niesamowitym programie Johnny'ego Karate są, jak się okazuje, bloki reklamowe, w czasie których promują się lokalne biznesy. Albo i się nie promują. Nikt nikogo do niczego nie zmusza.
"Wikingowie" (3×01 – "Mercenary")
Andrzej Mandel: Powrót "Wikingów" nie zawiódł – otwierający nowy sezon odcinek spełnił wszystkie obietnice, które wynikały z poziomu poprzednich sezonów, a także przyniósł nadzieję, że w tym roku też będzie znakomicie. Już teraz widać, jak Ragnar dojrzewa i staje się jeszcze większym wodzem niż dotychczas, a równocześnie nie omieszkuje skorzystać z okazji do krwawej jatki. Jednak nie tyle bitwy, ile to co się dzieje pomiędzy nimi jest siłą serialu – i tu również "Wikingowie" trzymają poziom. Bizantyjskie wręcz intrygi wciąż będą przykuwały nas do ekranu równie mocno, jak reszta tego, co dzieje się w serialu.
Świetnie wypadł zwłaszcza Linus Roache w roli króla Ekberta i jego ostentacyjne zainteresowanie Lagerthą. W każdym razie – w moich oczach.
"Togetherness" (1×05 – "Kick the Can")
Marta Wawrzyn: Odcinek z przepychanką dorosłych ludzi z hipsterami, bardzo dziwną grą z puszką w roli głównej i pocałunkiem Tiny i Alexa, który wyraźnie jej się nie spodobał. Ale przede wszystkim urzekła mnie końcówka. Bracia Duplass potrafią kończyć zupełnie zwyczajne historie w taki sposób, że nabierają one magicznej niemal wymowy.
I taka właśnie była scena z Michelle i zraszaczami. Można z niej wyczytać różne rzeczy – że tak wyglądają te krótkie chwile szczęścia, które ledwie dostrzegamy, albo że kroi nam się romans – ale przede wszystkim to było piękne. Doskonale wymyślone, idealnie wyreżyserowane i po prostu magiczne. "Togetherness" zaczyna się specjalizować w zakończeniach, które od razu podnoszą ocenę poszczególnych odcinków.
"Castle" (7×15 – "Reckoning")
Andrzej Mandel: Kolejny raz "Castle" wcisnął w fotel. Druga część twopartera była równie dobra jak pierwsza. Mieliśmy tu znakomitą rozgrywkę między Castle'em a 3XK, w której do końca nie było wiadomo, kto pociąga za sznurki. Znakomicie wypadły zwłaszcza dwie sceny – ta, w której Rick bił Tysona i nie zastrzelił go tylko dzięki interwencji policji, i ta z uwalniającą się Kate. Na szczęście nie widzieliśmy walki, ale Beckett stojąca ze skalpelem nad zakrwawionymi zwłokami wyglądała przerażająco.
Mieliśmy tu jeszcze mocno sympatyczny moment, w którym Castle ściskał mocno panią komisarz. I nawet słaby punkt odcinka – naciągany powrót Castle'a na posterunek nie zaszkodził. Zasłużony hit.
"Looking" (2×13 – "Looking for Truth")
Marta Wawrzyn: Hit za siostrę Richiego, prawdę o garniturze za 200 dolarów, za kolejną rozmowę, która mogłaby się nigdy nie kończyć, a także za pokazanie, jak trudno jest czasem wpuścić człowieka w swoją prywatną przestrzeń. I o ile łatwiejsze wszystko się staje, kiedy już to się zrobi. Kolejną granicę pokonali zresztą nie tylko Patrick i Richie, ale też Augustin i Eddie. A gdzieś w tle plątał się Kevin, który szczęśliwy nie jest i za chwilę pewnie porządnie namiesza. Znowu.
Ja zaś wciąż się cieszę, że jest w tym wszystkim tyle normalności i zwyczajności, a tak mało sensacji. "Looking" to jeden z tych seriali, które co tydzień mnie zadziwiają tym, ile niezwykłości można powiedzieć o rzeczach zupełnie zwykłych.
"Fortitude" (1×05 – "Episode 5")
Marta Wawrzyn: Ciekawy odcinek, bo z jednej strony toczący się w wolniejszym tempie niż jego poprzednik, a z drugiej – dostarczający sporo nowych informacji o bohaterach. Potwierdziły się podejrzenia, że Elena ukrywa co poważnego; że Liam został porwany i że Morton prawdopodobnie pojawił się w Fortitude nieco wcześniej niż powinien, bo tak naprawdę przyjechał badać sprawę śmierci Billy'ego Pettigrew. Wyszła też na jaw prawda o wojskowej przeszłości Franka, a Shirley i Markus okazali się ciekawszą i bardziej przerażającą parą, niż wyglądali na pierwszy rzut oka. Osoby, które wszyscy lubią, zawsze są podejrzane.
Jak zwykle zachwycał mnie Stanley Tucci, chłodnym okiem patrzący na całe towarzystwo, a także cała mroźna oprawa, która od początku działa na mnie przygnębiająco. Tak przytłaczającego i niezwykłego klimatu od dawna nie było w żadnym serialu. I za to też ten hit.
"Chicago PD" (2×15 – "What Do You Do")
Andrzej Mandel: Zamiast kolejnego śledztwa, w którym Voight albo Olinsky mogliby się popisać (niezbędną) brutalnością, tym razem mogliśmy oglądać Burgess i Romana na patrolu, który szybko zmienił się w piekło. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, ze Marina Squerciati ma aż tyle talentu, brałem ją jednak raczej za "piękną buzię". Tymczasem to właśnie ona musiała udźwignąć cały odcinek i przyznaję, że pod sam koniec aż prosiło się, by mogła rzucić jakimś tekstem zbliżonym do słynnych tekstów Bruce'a Willisa z "Die Hard". Nawet jeżeli nikogo tu w sumie nie zabiła…
"What Do You Do" było, de facto, skondensowanym do 40 minut rasowym filmem sensacyjnym. Tu nie było miejsca na śledztwo, tu toczyła się walka o życie. Hit, bo nie można było się oderwać od ekranu.