"The Odd Couple" (1×01): Pajacowanie na ekranie
Marta Wawrzyn
22 lutego 2015, 17:22
Zanim przejdziemy do redakcyjnych kitów tygodnia, porozmawiajmy o jednym z największych rozczarowań midseasonu. Jak to się stało, że reboot "The Odd Couple" z Matthew Perrym zawiódł aż tak spektakularnie?
Zanim przejdziemy do redakcyjnych kitów tygodnia, porozmawiajmy o jednym z największych rozczarowań midseasonu. Jak to się stało, że reboot "The Odd Couple" z Matthew Perrym zawiódł aż tak spektakularnie?
Oryginalne "The Odd Couple" to sitcom ABC z lat 70., oparty na sztuce broadwayowskiej Neila Simona. Bohaterami byli dwaj panowie w średnim wieku, po rozwodzie. Tony Randall grał sztywnego, pedantycznego Felixa Ungera, a Jack Klugman – chaotycznego i rozrywkowego Oscara Madisona. Nie jestem fanką starych sitcomów i tego też dobrze nie znam, widziałam jednak kilka oderwanych od siebie odcinków i na ich podstawie mogę stwierdzić, że w tamtej wersji to działało. Serial i śmieszył, i miał sporo staroświeckiego uroku.
Problem z nową wersją polega na tym, że bardzo dużo czerpie z oryginału – nawet F.U., które Oscar widzi na swoich ekranach, to nie żadne nawiązanie do inicjałów Franka Underwooda, to żart żywcem wyjęty z serialu z lat 70. – ale nie oferuje żadnej sensownej wartości dodanej. To po prostu stary – by nie powiedzieć przestarzały – sitcom, z wyświechtanymi żartami i śmiechem z puszki rozlegającym się co 10 sekund.
Jak bardzo te żarty nie działają, mówi nam swoją grą sam Matthew Perry, serialowy Oscar (Felixa gra Thomas Lennon). Serio, chyba jeszcze nigdzie nie widziałam go tak drewnianego! A kiedy dobry aktor komediowy zamienia się w drewno, to znak, że coś jest nie tak ze scenariuszem. Tu scenariusz w zasadzie nie istnieje, to tylko pozbawiony ładu i składu zbiór scen, które miały w założeniu być śmieszne.
Żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, pilot, który obejrzeliśmy, to druga wersja. Pierwszą nakręcono i wyrzucono do kosza, premiera serialu się opóźniła, Yvette Nicole Brown odeszła z "Commmunity", by grać tutaj na stałe. Wydawało się, że może coś z tego wyjdzie. Niestety, wydaje się, że CBS po prostu powinien był wyrzucić cały projekt do kosza zamiast go ratować.
Nawet jeśli tradycyjne sitcomy jeszcze nie umarły, zły sitcom po prostu nie przejdzie. Oglądalność pilotowego odcinka, sprytnie wciśniętego pomiędzy "The Big Bang Theory" i finał "Dwóch i pół", była co prawda obiecująca, ale jestem przekonana, że za chwilę to się zmieni. Nie tylko opinie krytyków są miażdżące, publiczność ocenia serial nawet gorzej.
Nie pomoże ani Matthew Perry – którego znudzona mina mówi naprawdę wiele – ani Leslie Bibb, Wendell Pierce, Lindsay Sloane czy Dave Foley. Ich talent zwyczajnie zmarnowano, bo to źle napisany serial. Formuła sitcomu o dwóch skrajnie różnych facetach w średnim wieku, którzy ze sobą zamieszkują, prawdopodobnie mogłaby sprawdzić się i dziś, wymagała tylko gruntownego odświeżenia. Żarty, które z wdziękiem kiedyś dostarczali Randall i Klugman, po 40 latach zwyczajnie się nie sprawdzają. Takie idiotyczne sceny, jak ta z kubkiem kawy na koniec odcinka, nikogo w 2015 roku już nie bawią. Widzieliśmy "Bundych", "Dwóch i pół" i dziesiątki innych sitcomów opartych na prostym humorze. Kolejny nie jest nam już potrzebny do szczęścia.
Tak jak nie jest nam potrzebny do szczęścia kolejny serial, w którym Matthew Perry nie tyle gra, co po prostu jest sobą. "The Odd Couple" po pierwszym odcinku mówię "nie" – i myślę, że amerykańscy widzowie też to zrobią.