Hity tygodnia: "Bliskość", "Shameless", "Castle", "Broadchurch", "Spojrzenia"
Redakcja
18 stycznia 2015, 22:02
"Bliskość" (1×01 – "Family Day")
Marta Wawrzyn: Kolejny skromny komediodramat od HBO, który może wkrótce stać się serialem wielkim. Bohaterami jest czworo ludzi około czterdziestki, którzy niby powinni już dorosnąć, a nie do końca potrafią. Czy to w małżeństwie, czy samotnie, gubią się raz po raz i za nic nie umieją trafić na tę prostą drogę, która większości społeczeństwa wydaje się służyć. Nic tu nie jest łatwe, nikt nie potrafi ogarnąć własnych emocji ani przestać ciągle myśleć głównie o sobie.
Obsada jest fantastyczna. Mark Duplass i Melanie Lynskey wcielają się w małżeństwo, które najlepsze czasy chyba już ma za sobą, ale raczej nie będzie myśleć o rozwodzie. Amanda Peet gra kobietę, która wydaje się zbyt piękna i seksowna, by mieć myśli w rodzaju "Mogę umrzeć w samotności" – a jednak je ma. Z kolei najzabawniejszego z całej czwórki Steve'a Zissisa zobaczycie w roli aktora w średnim wieku, który zaczyna rozumieć, że już nigdy nie zrobi kariery.
Choć to serial o frustracjach osób w średnim wieku, oglądanie go nie jest szczytem masochizmu, jak to było na przykład w przypadku "Married". Są momenty, kiedy uderza w cięższe tony, jest sporo mniej lub bardziej bezpretensjonalnych rozmów o życiu i całej reszcie, są też sceny pełne slapstickowego wdzięku, podczas których nie da się nie śmiać głośno. "Togetherness" w zasadzie ma w sobie więcej dramatu niż komedii, ale potrafi być szalenie zabawne. Dodatkową zaletę stanowi przyjemny, lekko sundance'owy klimat. Bracia Duplass po raz kolejny udowadniają, że potrafią.
"Shameless" (5×01 – "Milk of the Gods")
Marta Wawrzyn: "Milk of the Gods" pod względem fabuły był odcinkiem raczej średnim. Widzieliśmy już u Gallagherów ciekawsze rzeczy, niż oblewanie się wodą z szefem, przygodny seks na parkingu czy pędzenie supermocnego piwa w piwnicy. Ale jako wprowadzenie do sezonu zadziałał niesamowicie skutecznie, od pierwszej chwili emanując tą specyficzną energią, która latem po prostu roznosi Gallagherów.
Było w tym wszystkim tyle humoru, tyle energii, tyle radości życia, że naprawdę się z tego powrotu cieszę. Oprócz tradycyjnych wątków dotyczących poszczególnych bohaterów zastanawiają mnie hipsterzy opanowujący okolicę, w której oni mieszkają. Scena z malowaniem nagiego Franka wypadła po prostu przepysznie. I spodziewam się, że na tym nie koniec.
"Broadchurch" (2×02 – "Episode 2")
Marta Wawrzyn: Choć 2. odcinek nie robi już takiego wrażenia jak pierwszy, po nim jestem jeszcze bardziej przekonana, że dostaliśmy jeszcze lepsze "Broadchurch" niż dwa lata temu. Po tym odcinku pojawiło się mnóstwo teorii, dotyczących serialu. Coraz bardziej jasne staje się, że Lee Ashworth prawdopodobnie nikogo nie zabił, za to winna może być jego małżonka, Claire. Alec Hardy niby wygląda jakby to jej wierzył, ale jest możliwe, że po prostu prowadzi grę z nimi obojgiem. Trzeba przyznać, że końcówka odcinka naprawdę się udała, ale wspólne zniknięcie Ashworthów może wcale nie być tym, czym się wydaje.
Oprócz całej serii znaczących wydarzeń w tym odcinku ważne były emocje – te wielkie, na sali sądowej, i te nieco mniejsze, ujawniające się, kiedy ludzie myślą, że nikt na nich nie patrzy. O, choćby ten moment, kiedy Ellie po dobrych paru miesiącach znów przekracza próg własnego domu.
"Broarchurch" to typowy serial środka, który działa dzięki prostym sztuczkom, takim jak emocjonalne sceny zbiorowe czy dramatyczna aż do przesady muzyka. Ale jeśli do tego dochodzi tak dobrze napisany scenariusz, z pewnością nie będę narzekać. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że ten serial trafia nie do garstki, a do milionów ludzi.
"Castle" (7×11 – "Castle, P.I.")
Andrzej Mandel: Po miesięcznej przerwie "Castle" wrócił w znakomitej formie i to w takiej, za jaką zawsze ten serial lubiliśmy – lekkiej i pełnej humoru. Zręcznie podano powrót Castle'a do pracy dochodzeniowej w roli prywatnego detektywa, jak i powstały na tym tle niewielki konflikt interesów między nim a Beckett. Jeżeli czegoś może brakować, to tylko poważniejszej reakcji Kate na to, że mąż coś przed nią ukrywał (co w świetle jego zniknięcia w finale poprzedniego sezonu powinno nastąpić).
Niemniej minusy nie przesłaniają plusów, bo tych było zdecydowanie więcej. Świetne, pobudzające do śmiechu sceny przewijały się przez cały odcinek. Już wkroczenie Castle'a na miejsce przestępstwa było zabawne, a scena z winem z powodzeniem mogła zastąpić sporo brzuszków z racji wybuchów śmiechu, jakie u mnie sprowokowała. Fantastycznie wypadła też scena końcowa, gdy Rick puścił sobie, niby z offu, swoje rozmyślania, a nagle pojawiła się Kate.
Choć i tak najbardziej podobało mi się to, jak Ryan próbował zastąpić Ricka w śledztwie…
"Looking" (2×01 – "Looking for the Promised Land")
Marta Wawrzyn: Mądry, ciepły i romantyczny komediodramat o trzech facetach, którzy są gejami, ale w żaden sposób ich to nie definiuje, powrócił w bardzo wysokiej formie. Chłopcy wyjechali za miasto, wzięli udział w szalonej imprezie w lesie, rodem z lat 90., poznali nowych ludzi.
Patrick dopiero zaczyna odkrywać i akceptować swoją niegrzeczną stronę, Augustin nawiązuje znajomość z facetem, który ma HIV, Dom chyba chciałby być w mniej otwartym związku. Same proste, banalne problemy – a jednak chce się to oglądać. Wszystko dlatego, że dialogi są dobrze napisane, rozmowy bohaterów dojrzałe i emocjonalne, a oni sami po prostu sympatyczni. Nie da się nie lubić tej trójki.
A do tego "Looking for the Promised Land" to pięknie nakręcony odcinek, który miał w sobie jakąś nie do końca uchwytną magię. Lekko odrealniona impreza w "Ziemi Obiecanej" przeniosła nas muzycznie i wizualnie w przeszłość, subtelnie, bez słów, z dużą wrażliwością pokazując zagubienie wszystkich bohaterów serialu. I choć w zasadzie nie ma tu nic nowego, połączenie tych wszystkich elementów wydaje się nienachalne, miłe dla oka i przyjemnie świeże, a sam serial sprawia wrażenie autentycznego.
Bardzo dobry powrót.
"Broad City" (2×01 – "In Heat")
Marta Wawrzyn: Ilana i Abbi wróciły z 2. sezonem swojej komedii – i udowadniają, że teraz nie ma fajniejszych, zabawniejszych, bardziej energetycznych dziewczyn niż one. Bohaterki "Broad City" mają w sobie tyle uroku i niewymuszonego luzu, że po prostu chce się na nie patrzeć. Są bezczelne, pyskate, często rzucają bardzo ostrymi tekstami, pozwalają sobie na żarty na każdy temat, włącznie z gwałtem. Nie da się ich nie uwielbiać.
Odcinek "In Heat" zawierał wszystko to, co powinna mieć dobra telewizyjna komedia, począwszy od momentów totalnie głupiutkich i wesolutkich aż po sceny tak absurdalne, że nie powstydziłby się ich "Louie". Gościnnie pojawił się Seth Rogen, który zaprezentował swoje owłosione plecy, został praktycznie zgwałcony i wystraszył się malutkiego koteczka. Trudno powiedzieć, co z tego było dla niego najgorsze. Jak zwykle nie zabrakło totalnie pokręconych rozmów o seksie, niegrzecznych zachowań w miejscach publicznych, nowojorskiego kolorytu i tysiąca innych mniejszych lub większych rzeczy, które czynią "Broad City" wartym uwagi.
Oby udało się zachować tę fantastyczną świeżość przez cały sezon.
"Episodes" (4×01 – "Episode One")
Nikodem Pankowiak: Episodes" jest nadal zabawne i o to chodzi. Można by powiedzieć, że im bardziej bohaterowie nienawidzą wszystkiego i wszystkich dookoła, z tym większą przyjemnością oglądamy ich perypetie.
Choć żadne z nich się tego nie spodziewało, ponownie stawiają się na planie, aby dalej kręcić "Krążki". Otwierająca odcinek sekwencja, gdy dowiadują się, co ich czeka, jest najlepszym możliwym rozpoczęciem tego sezonu. A później wcale nie jest gorzej. Matt znowu zachowuje się, jak… No, tak, jak zawsze się zachowuje. Z tym że na dodatek popada w chwilową depresję, spowodowaną utratą 32 milionów dolarów. Carol kolejny już raz zostaje odsunięta na boczny tor. Naprawdę mi jej szkoda, wygląda na to, że jej moment nigdy nie nadejdzie.
Plus dla tego odcinka także za to, że zapowiada wydarzenia, które mogą sprawić, że obecny sezon będzie się różnił od poprzednich. To dobrze, bo kto nie idzie do przodu, ten się cofa.
"Mentalista" (7×07 – "Little Yellow House")
Andrzej Mandel: "Mentaliście" bardzo służy to, że obecny sezon jest finałowy (bo raczej małe są szanse, że inna stacja przejmie serial). Twórcy ewidentnie są na luzie, co z kolei sprzyja ciekawym pomysłom fabularnym, takim jak zetknięcie Jane'a z rodziną Lisbon (wreszcie wiemy o niej zdecydowanie więcej). Obserwujemy przy tym, w lekkiej formie, dojrzewanie związku obojga bohaterów. Dotychczas nie wyobrażałem sobie Lisbon wyznającej uczucia komukolwiek inaczej niż gestem, no ale udało się to usłyszeć.
Jednak nie to czyni z tego odcinka hit – show skradli Wylie i Vega w jednej scenie, w której udawali małżeństwo. Leciutkiej pikanterii dodawał tu fakt, że Wylie ma się zdecydowanie ku świeżo upieczonej agentce. Bardzo dobrze wypada też Lisbon w roli udawanego medium, to już kolejny raz w tym sezonie, gdy duet głównych bohaterów pozornie zamienia się rolami.
Pozostaje żal, że już niedługo koniec. Ale skoro na koniec dostaję sezon takiej jakości, to nie zamierzam narzekać.