"Empire" (1×01): Hip-hopowa opera mydlana
Nikodem Pankowiak
10 stycznia 2015, 19:21
Lubicie hip-hop i r'n'b? Podoba Wam się, gdy znane nazwiska są zaangażowane w produkcję? Jeśli tak, sięgnijcie po "Empire", choć i tak istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że szybko się z tym serialem rozstaniecie. Spoilery.
Lubicie hip-hop i r'n'b? Podoba Wam się, gdy znane nazwiska są zaangażowane w produkcję? Jeśli tak, sięgnijcie po "Empire", choć i tak istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że szybko się z tym serialem rozstaniecie. Spoilery.
"Empire" to opera mydlana utrzymana w klimatach hip-hopu i r'n'b. I tak, jak w przypadku oper mydlanych bywa, nie da się go oglądać. A już na pewno nie na trzeźwo, co niestety zdarzyło się autorowi tej recenzji. Złe tu jest praktycznie wszystko i naprawdę nie mogę pojąć, jakim cudem ta produkcja zdobyła 68 na 100 punktów na Metacritic. Czyżby zadziałała magia nazwisk zaangażowanych w całe przedsięwzięcie?
Tytułowe Imperium to nazwa wytwórni muzycznej założonej przez głównego bohatera serialu, Luciusa Lyona (Terrence Howard). Lucius zrobił karierę tak, jak większość przedstawicieli branży hip-hopowej – od zera do milionera. Dziś ma wszystko to, co wydaje się mieć dla niego najważniejsze znaczenie, czyli sławę, bogactwo i władzę. To jeden z tych przykładów człowieka, który zaczynał jako gangster, a dziś prowadzi legalny biznes, jednak nadal tkwi w nim dawna mentalność, co najlepiej pokazał pod koniec odcinka Niestety, jak to mówią: pieniądze ci zdrowia nie kupią. Lucius dowiaduje się, że cierpi na stwardnienie zanikowe boczne i zostały mu tylko trzy lata. Głównemu bohaterowi nie pozostało nic innego, jak znaleźć następcę wśród jednego z trzech synów.
Jego relacje z synami nie należą do najłatwiejszych. Wyraźnie widać, że Lucius swoje dzieci traktuje bardziej jako potencjalne maszynki do zarabiania i jest dla nich bardziej trenerem niż tatą. Między braćmi widać rywalizację – o sławę, władzę i uznanie w oczach ojca-tyrana. Najmłodszy z nich, Hakeem jest pupilkiem swojego tatusia, a przy okazji uosabia to wszystko, co irytuje mnie w amerykańskim rapie – tani lans, cwaniactwo i materializm. Jego starszy brat, Jamal, śpiewa, ma w sobie ogromny potencjał, ale jednocześnie gardzi showbiznesem i całą tą otoczką. Cieniem na jego relacjach z ojcem kładzie się fakt, że jest gejem, czego Lucius nie potrafi zaakceptować. To chyba jedyny w miarę interesujący wątek w tym serialu. No i wreszcie Andre, najstarszy i najmniej uzdolniony muzycznie brat, za to bardzo dobry biznesmen, który jest głodny władzy, a w dążeniu do niej wspiera go równie ambitna żona.
"Empire" nie porywa ani fabularnie, ani tym bardziej realizacyjnie. Zastanawia mnie, czy wszystko w tym serialu naprawdę musiało być takie kiczowate? Poczynając od postaci i ich stylu, przez wystrój wnętrz, aż po piosenki. No właśnie, piosenki… Każda z nich to oryginalne dzieło wyprodukowane przez Timbalanda. Niestety, człowiek, który swoje najlepsze dni ma już za sobą, coraz rzadziej potrafi stworzyć coś godnego uwagi i nie udało mu się to również teraz. Żaden z kawałków nie wyróżnia się absolutnie niczym, momentami miałem nadzieję, że skończą się one jak najszybciej. Tak było chociażby w przypadku kopii Beyonce otwierającej odcinek czy ckliwej piosenki Jamala, która była przy okazji podkładem do retrospekcji pokazujących, jak złym ojcem był Lucius. Jakby tego było mało, każdy z wokalistów jest wyraźnie wspierany przez komputer, co wychwyci nawet tak kiepskie ucho jak moje.
Nic dobrego nie mogę powiedzieć także o grze aktorskiej. Owszem, Terrence Howard to bardzo dobry aktor i poniżej pewnego poziomu nie schodzi, gorzej z resztą obsady. Szczególnie irytuje mnie grana przez Taraji P. Henson była żona Luciusa, Cookie. Jej postać ma być największym oponentem dla głównego bohatera, z którym dzieli skomplikowaną przeszłość, ale przede wszystkim irytuje mniej w niej fakt, że jest stereotypowa do bólu, a grająca ją aktorka w żaden sposób nie próbuje jej tych stereotypów pozbawić. Nie mogę uwierzyć, że TV Line uznał jej występ za najlepszy w kończącym się powoli tygodniu. Moim zdaniem to, co zobaczyliśmy w jej wykonaniu na ekranie, było fatalne.
"Empire" wygląda jak opera mydlana – i o ile takie zabawy tym gatunkiem czasem się udają (początki "Dallas" czy "Revenge"), o tyle w tym przypadku cały efekt jest raczej niezamierzony. Twórcy chcieli zaserwować nam prawdziwy muzyczny dramat ze skomplikowanymi relacjami rodzinnymi, a otrzymaliśmy produkcję ociekającą kiczem, gdzie piosenki raczej męczą niż sprawiają przyjemność, od dialogów bolą zęby, a większość aktorów nie ma żadnego pomysłu na swoje postacie. Serio, odpuście sobie ten serial, szkoda czasu.