10 najlepszych seriali roku wg Nikodema Pankowiaka
Nikodem Pankowiak
29 grudnia 2014, 15:31
Moje koleżanki i koledzy wspominali już, że był to świetny serialowy rok, nie będę się zatem powtarzał. Niestety, ma to także swoje złe strony, bo oto chyba po raz pierwszy pojawił się u mnie problem bogactwa i kilka tytułów musiałem z bólem serca odrzucić.
Moje koleżanki i koledzy wspominali już, że był to świetny serialowy rok, nie będę się zatem powtarzał. Niestety, ma to także swoje złe strony, bo oto chyba po raz pierwszy pojawił się u mnie problem bogactwa i kilka tytułów musiałem z bólem serca odrzucić.
Na początek kilka słów o nieobecnych. Należy zacząć od totalnej niespodzianki tego sezonu – "Silicon Valley". Komedia HBO o geekach marzących o sukcesie w Dolinie Krzemowej, choć trwała zaledwie 8 odcinków, zawierała w sobie ogromne pokłady humoru. "Sherlock" oraz "Veep" nie zmieściły się w tym zestawieniu tylko i wyłącznie dlatego, że konkurencja była naprawdę silna. W obu przypadkach były to sezony inne od poprzednich, ale równie znakomite.
Nie mogę zapomnieć o "Parenthood", które nadal jest świetnym dramatem, choć ostatnio jakby nieco mniej świetnym. W finałowym sezonie we znaki dają się przede wszystkim cięcia budżetowe, co zaowocowało tym, że jeden jedyny raz byłem zmuszony umieścić odcinek tego serialu w kitach tygodnia. Pewne zastrzeżenia mam też do "House of Cards". Michał wspominał już o tym, że cała historia staje się coraz bardziej odrealniona, jednak warto wspomnieć też o tym, że wadą był brak godnego przeciwnika dla Franka. Wszyscy dookoła niego to mniejsi lub więksi idioci, których rozgrywa, jak mu się podoba.
No i wreszcie "Sons of Anarchy"… Ostatnie odcinki podzieliły fanów – ja należę do grupy twierdzącej, że było to znakomite pożegnanie. Problem w tym, że sam sezon znakomity już nie był i gdyby miał trafić do mojego top10, trafiłby tam wyłącznie z sentymentu.
Są też seriale, których obejrzeć nie zdążyłem, nad czym bardzo ubolewam, jak "The Missing" czy "The Fall". Dlatego jeśli uważacie, że jakiejś pozycji bardzo tu brakuje, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że zwyczajnie jej nie widziałem. Nie można widzieć wszystkiego. Tylko Marta widziała wszystko.
A teraz, już nie przedłużając, moja ulubiona serialowa dziesiątka Anno Domini 2014. W porównaniu do tej z poprzedniego roku, utrzymały się w niej tylko dwa tytuły.
10. "Banshee". Drugi sezon produkcji Cinemax był jeszcze lepszy od poprzedniego. Paradoks, bo rok temu umieściłem ten serial na 7. miejscu. Mało który ze wszystkich 10 odcinków nie kipiał akcją. Było to, co duzi chłopcy lubią najbardziej – dużo bójek, strzelanin i efektownie rzucanych przekleństw. Na plus należy zaliczyć pojawienie się nowych wrogów Hooda, który w kolejnym sezonie popadnie zapewne w jeszcze większe tarapaty oraz definitywne zakończenie wątku Rabbita. Pora na coś nowego, równie spektakularnego.
9. "Mozart in the Jungle". Wielka szkoda, że Amazon zdecydował się wypuścić ten serial 23 grudnia, przez co do tej pory mało kto w ogóle o nim słyszał. A to rzecz zdecydowanie warta Waszej uwagi. To historia o podążaniu za marzeniami, ale także o geniuszu, które w połączeniu z szaleństwem może stworzyć mieszankę wybuchową. Serial jest świetnie zagrany, bohaterowie budzą sympatię widzą, a grająca jedną z głównych ról Lola Kirke, młodsza siostra Jemimy z "Girls", zachwyca swoją naturalnością. Serial świetnie pokazuje rozterki młodych ludzi, którzy nieraz walą głową w mur, aby odnieść sukces. W wypowiadanym przez Hailey (w tej roli Kirke) zdaniu: "Jedyne, co robię, to zastanawiam się skąd wziąć pieniądze, jak być dobrą współlokatorką, jak być dobrą córką" twórcy zawarli więcej prawdy o świecie, niż Lena Dunham w całym 3. sezonie "Girls".
8. "Mad Men". Po słabszym 6. sezonie i upadku na samo dno, Don Draper wreszcie zaczął stawać na nogi, a wraz z nim całe "Mad Men". Co prawda to tylko 7 odcinków, ale przywróciły mi one wiarę w ten serial i wizję Matthew Weinera. "Mad Men" znów jest znakomite, problem tylko w tym, że brakuje mu już świeżości, co też nie powinno być szczególnie zaskakujące, w końcu to 7. sezon. Jestem jednak przekonany, że w 2015 roku otrzymamy więcej niż satysfakcjonujące zwieńczenie całej historii.
7. "Gra o tron" To od zawsze był serial nierówny, przeplatający odcinki znakomite, pełne akcji, tymi nudniejszymi. W tym sezonie nierówności było bardzo mało, tym samym dostaliśmy najlepsze 10 odcinków w historii produkcji. Najwięcej było też scen na długo zapadających w pamięć, jak walka Oberyna z Górą czy śmierć Sami Wiecie Kogo w toalecie. Bitwa o Mur też była dużo efektowniejsza, niż ta o Królewską Przystań dwa sezony wcześniej. Obawiam się tylko, że "Gra o tron" wraz z tym sezonem osiągnęła apogeum swojej formy. Chyba że twórcy jeszcze odważniej będą podążać własnymi ścieżkami. Ci, którzy czytali książki wiedzą doskonale, że to, co najlepsze, już za nami.
6. "Olive Kitteridge". Już same nazwiska aktorów zaangażowanych w tę produkcję robią wrażenie. Frances McDormand, Richard Jenkins czy pojawiający się na chwilę Bill Murray. Tytułowa bohaterka jest jedną z najbardziej skomplikowanych kobiecych postaci w amerykańskiej telewizji, jednak mimo jej zachowania ciężko nie odczuwać do niej sympatii. A może to nie sympatia, tylko współczucie? Ale w "Olive Kitteridge" sporo dzieje się także na drugim planie – miejsce akcji wypełnione zostało znakomicie nakreślonymi postaci, jak nauczyciel, z którym Olive niemal nawiązuje romans czy syn matki cierpiącej na depresję. Piękna produkcja, a jej finałową scenę zapamiętam na długo.
5. "Rectify". W przeciwieństwie do Bartka, bardziej cenię sobie właśnie 2. sezon tego serialu. Obserwowanie, jak Daniel radzi sobie na wolności, jak próbuje odnaleźć się w tym zupełnie nieznanym dla niego świecie, było fascynujące. Tak samo, jak obserwowanie wpływu jego powrotu na pozostałych bohaterów – wątek małżeństwa Tawney i Teddy'ego cenię sobie na równi z wątkiem głównym. Brawa także dla twórców za to, że tak umiejętnie bawią się z widzami i co rusz zasiewają w nas kolejne wątpliwości co do jego winy bądź niewinności. Tak na marginesie, chwaliłem się już Wam wywiadem przeprowadzonym z grającym główną rolę Adenem Youngiem?
4. "The Affair". Zakochałem się w Ruth Wilson! Dobra, powiedziałem to, możemy zatem przejść dalej. Grana przez nią Alison to największa z wielu zalet tego serialu. Tytułowy romans szybko przemienił się w coś więcej i stał się skomplikowaną historią o ludzkiej psychice i emocjach. Nie zapominajmy także o niecodziennym sposobie narracji i znakomitej grze aktorskiej, także Dominica Westa. Uwielbiam takie kameralne produkcje i cieszę się, że Showtime, słynący raczej z seriali wzbudzających większe kontrowersje, zdecydował się postawić na "The Affair" i zamówić kolejny sezon, mimo nie najlepszej oglądalności. To chyba najłatwiejszy obecnie dla tej stacji sposób, by wygrać jakieś znaczące nagrody w znaczących kategoriach.
3. "True Detective". O tym serialu na naszych łamach powiedziano już naprawdę wszystko. Sami widzieliście, że pojawił się w każdym poprzednim rankingu, trzy z nich nawet wygrał. Nie ma sensu ponowne zachwalanie scenariusza, gry aktorskiej, zdjęć i reżyserii. "True Detective" to serial na wskroś perfekcyjny i być może gdybym tworzył tę listę jutro, znalazłby się na pierwszym miejscu. HBO doczekało się perfekcyjnej historii, o której długo nie zapomnę. Tak, jak jeszcze długo nie zapomnę słów Cohle'a: "time is a flat circle". Dlaczego w takim razie "tylko" 3. miejsce, skoro uważam ten serial za idealny? Ponieważ dwa kolejne wydają mi się jeszcze "idealniejsze".
2. "Fargo". Niemal cały rok byłem przekonany, że to właśnie będzie numer jeden na mojej liście. W tym serialu urzekło mnie wszystko. Od zdjęć Minnesoty i kolejnego zapomnianego przez Boga miasteczka, przez głównych bohaterów, po brutalność tego spokojnego na pierwszy rzut oka świata. Twórcom serialu udało się zachować klimat filmowego oryginału, znowu widzimy walkę dobra ze złem, ale pokazaną w sposób zupełnie niebanalny. "Fargo" ma w sobie to "coś" – coś, co sprawia, że nie możesz oderwać się od ekranu i z fascynacją obserwujesz tę historię o zbrodni i karze.
1. "Transparent". Jeśli ktoś uwielbia amerykańskie kino niezależne rodem z Sundance, zdecydowanie jest to serial dla niego. Ja zakochałem się w "Transparent" od pierwszego wejrzenia. Ten serial to także dowód na to, że twórcy telewizyjni mają czasem do powiedzenia więcej ciekawych rzeczy niż kinowi. W filmie tematyka LGBT została przemaglowana już na wszystkie strony. Tutaj jest ona oczywiście również bardzo ważne, ale wcale nie robi się z niej głównej osi fabuły.
Jak wspomniała Marcela, to przede wszystkim opowieść o rodzinie. Rodzinie, w której każdy z jej członków jest skrajnym egoistą, co łatwo zauważyć, a mimo to nie brakuje w niej miłości. To także opowieść o tolerancji i poszukiwaniu samego siebie. Opowieść niezwykła, bo unikająca patosu i taniego moralizowania. A przede wszystkim, jest to opowieść o ludziach, takich jak my, starających się żyć jak najlepiej, mimo ciągłego popełniania błędów. Niezwykła historia, opowiedziana w bardzo oszczędny sposób, zagrana bez choćby jednej fałszywej nuty. Polecam każdemu!