Hity tygodnia: "Person of Interest", "Homeland", "The Fall", "Jane the Virgin", "Black Mirror"
Redakcja
21 grudnia 2014, 19:17
"Person of Interest" (4×10 – "The Cold War")
Bartosz Wieremiej: W świetnym "The Cold War" mogliśmy zobaczyć, jak będzie wyglądać świat pod rządami Samarytanina oraz co się stanie, gdy tzw. ludzkość postanowi zirytować swojego boga – o ile ta konkretna istota wyższa jest skłonna się irytować (teologowie nie są zgodni). Z drugiej strony, skoro jego awatar na co dzień bawi się kredkami, to może jednak?
Zobaczyliśmy więc odcinek, w którym wszystko działo się wbrew i pomimo wysiłków naszych bohaterów. Epizod, w którym Root (Amy Acker) przebrana była za misia, Shaw (Sarah Shahi) skończyła się cierpliwość, a John Reese (Jim Caviezel) miotał się tylko, zaliczając porażkę za porażką. Poznaliśmy też przeszłość Greera (John Nolan), w scenach, które należały do najlepszych w całym odcinku.
W efekcie nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem naszych bohaterów tak bezradnych. Nie pamiętam też, by kiedykolwiek tak uderzyły mnie różnice w ich poglądach. Zresztą prowadzone przez nich dyskusje brzmiały jak zbiór wynurzeń ludzi już przegranych, a owo wrażenie spotęgowane zostało jeszcze przez groźby, jakie padły w trakcie spotkania Maszyny i wspomnianego już Samarytanina.
Widać o konfrontacjach bogów nieprędko się zapomina.
"Homeland" (4×11 – "Krieg Nicht Lieb")
Mateusz Madejski: Może ten odcinek nie był tak świetny jak poprzednie, ale to ciągle szczytowa forma "Homeland". Widzieliśmy wszystko, co najlepsze w tym serialu: nagłe twisty, tajemnicze nowe postacie, misterne intrygi czy wreszcie niezwykły cliffhanger. Wrażenie ciągle robi scenariusz; zdążyliśmy już zapomnieć o pakistańskim chłopcu, aż nagle jego historia znów stała się osią wydarzeń całego serialu.
Oglądając ostatnie odcinki serialu coraz bardziej dochodzę do wniosku, że decyzja o uśmierceniu Brody'ego była trafna. Serial bez niego trafił na odpowiednie tory. Choć może nie powinienem zapeszać, bo w końcu finał jeszcze przed nami. Ale coś czuję, że nie rozczaruje.
Marta Wawrzyn: Rzeczywiście, ten odcinek nie był aż tak bombowy jak poprzednie, ale na badassa Quinna, zdeterminowanego, żeby za wszelką cenę pozbawić życia terrorystę, patrzyło mi się świetnie. No i końcowy twist był po prostu rewelacyjny! Choć przecież wciąż nie wiemy w 100%, co on oznacza – może to, o co podejrzewaliśmy "Homeland" już trzy lata temu (że gdzieś w okolicach CIA jest kret), a może niekoniecznie. Jestem pewna, że twórcy mają jeszcze w rękawach jakieś asy, które pokażą w finale.
"The Affair" (1×09 – "9")
Marta Wawrzyn: "The Affair" byłoby lepszym serialem, gdyby miało mniej odcinków – ale jeśli porzuciliście tę produkcję w trakcie sezonu, czas nadrobić zaległe odcinki. Bo tuż przed finałem opowieść o romansie Noah i Alison znów nabiera rumieńców. Po tym jak przekroczone zostają kolejne granice – Noah zabiera kochankę do rodzinnego mieszkania – wszystko totalnie się sypie. Noah mówi dość, Alison mówi dość. Helen rzuca różowym stanikiem, Cole pakuje torbę i chce ruszać w drogę. Dzieje się – i to na każdej płaszczyźnie, również tej emocjonalnej.
Ruth Wilson znów wyprawia aktorskie cuda, a Dominic West niewiele jej ustępuje. Pojawia się wyraźny motyw morderstwa, który może, ale nie musi być zmyłką. Troje ludzi spotyka się na peronie i nie wiadomo co dalej. Różnice w postrzeganiu świata znów dają po oczach, emocje sięgają zenitu, a śledztwo wydaje się zmierzać w jakimś kierunku – i aż szkoda, że przed nami już tylko finał, a potem pewnie dziewięć miesięcy czekania.
"Black Mirror" – "White Christmas"
Marta Wawrzyn: U mnie w tym tygodniu zdecydowanie rządzą Brytyjczycy. Więcej o "White Christmas" już dziś napisałam, tutaj chcę tylko dodać, że jest to odcinek, który koniecznie musicie zobaczyć w te święta. Nawet jeśli z "Black Mirror" nie mieliście do tej pory do czynienia – nic nie szkodzi, kolejne odcinki i tak ze sobą się nie łączą, a serial opowiadający o mrocznych stronach nowych technologii to coś, co znać po prostu warto.
Charlie Brooker, twórca "Black Mirror", genialnie połączył sentymentalny ton świątecznych opowieści z depresyjną wymową i pokręconą narracją, znaną z poprzednich odsłon. Jedną z głównych ról zagrał znany z "Mad Men" Jon Hamm, ale jeszcze lepszy od niego okazał się Brytyjczyk Rafe Spall. Jak zwykle, nie zabrakło świeżych pomysłów – było blokowanie ludzi w świecie rzeczywistym, okropne soczewki mające takie możliwości jak Google Glass i małe jajkowate urządzenie, będące kopią mózgu konkretnego człowieka i myślące, że tym człowiekiem jest. Scenariusz, na który złożyły się trzy historie połączone osobą Jona Hamma, napisany został po prostu perfekcyjnie, a zakończenie będzie mnie ścigać jeszcze długo. Tak się robi świetną telewizję.
"The Fall" (2×06 – "In Summation")
Marta Wawrzyn: Finał (o którym więcej piszę tutaj) był dokładnie taki jak cały serial – powolny, spokojny i hipnotyzujący. Od zaskoczeń, twistów i szoków ważniejsze były gesty, spojrzenia i znaczenia ukryte gdzieś pomiędzy. Paul bardzo dokładnie nam opowiedział, jak stał się tym, kim się stał, za to Stella zrobiła się jeszcze bardziej zagadkową istotą niż do tej pory. Niby rozsądną i najzupełniej normalną, a jednak wyraźnie odczuwającą fascynację, tym, co, zgodnie z jej deklaracjami, jest chore i odrażające.
Po ostatniej scenie można przypuszczać, że 3. sezon jednak będzie i że nieco głębiej w nim zajrzymy do głowy det. Gibson – zjawiskowej kobiety i silnej feministki, która, zupełnie jak samce alfa, ma zwyczaj zaspokajać swoje potrzeby, po prostu sięgając na to, na co ma ochotę. Bo o ile o Paulu wiemy już wszystko, to o niej można powiedzieć jeszcze bardzo dużo.
"The Missing" (1×08 – "Till Death")
Marta Wawrzyn: Finał, który zdenerwował wielu Brytyjczyków, włącznie z krytykami – bo podobno był niejasny i mało satysfakcjonujący. Zupełnie z tym się nie zgadzam, przeciwnie, uważam, że to był jeden z najlepszych finałów, jakie pokazano w tym roku. Nie ma sensu tutaj rzucać spoilerami na temat zakończenia historii państwa Hughesów – tych, którzy odcinek widzieli, odsyłam do mojej recenzji – ale warto powiedzieć, że było ono proste, kameralne i straszliwie brutalne. Dokładnie takie, jakie powinno być zakończenie historii ojca, który puścił rękę swojego dziecka i już zawsze będzie tego żałował.
Jeśli jeszcze nie widzieliście "The Missing", koniecznie to zmieńcie. To jeden z najlepszych seriali roku, który po tym finale poszybował wysoko w górę mojego prywatnego serialowego top10.
"NCIS" (12×10 – "House Rules")
Bartosz Wieremiej: Nawet jeśli nie oglądacie i nigdy nie oglądaliście "NCIS", a na dźwięk określenia "kryminalny procedural" reagujecie np. drgawkami, to… i tak znajdźcie chwilę na zapoznanie się z "House Rules".
Są konkretne przyczyny, dla których warto poświęcić te 43 minuty i które powodują, że samemu odcinkowi należy się hit. Po pierwsze, można zobaczyć jak modelowo wykorzystać ten czas, gdy jednocześnie prowadzi się narrację, wspomina nieco bardziej odległą przeszłość i pisze się list do ojca. Po drugie, jak to zrobić i równocześnie wspomnieć o bohaterach, których od dawna nie ma w serialu oraz nie zaniedbać sprawy tygodnia. Po trzecie, jak napisać odcinek świąteczny, który po prostu doprowadza do łez…
Więc poważnie, jak dorobicie się wolnej chwilki albo dwóch, rzućcie okiem. Naprawdę nie będziecie żałować, a może nawet polubicie Tima McGee (Sean Murray) i pozostałych bohaterów produkcji stacji CBS.
"Jane the Virgin" (1×09 – "Chapter Nine")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" w swoim pierwszym półfinale udowadnia, że jak najbardziej zasłużyła na nominacje do Złotych Globów. Ten serial to tak naprawdę telenowela wzięta w nawias, niesamowicie zabawna i totalnie absurdalna. Taka z własnym narratorem, który w bardziej emocjonujących momentach potrafi powiedzieć: "O, wow, niespodziewany twist". Jakby drań słyszał nasze myśli! Niespodziewanych twistów było w tym odcinku kilka, te najlepsze działy się na czeskiej ziemi i dotyczyły Petry, niegdyś zwanej Natalią.
Najzabawniejszy jednak znów był Rogelio, który co prawda nie miał szansy publicznie podziękować Bogu za stworzenie go na swoje podobieństwo, ale za to spełnił dobry uczynek, nie chełpiąc się przy tym. Bóg pewnie nieźle się zdziwił, a Xiomara wyglądała na przeszczęśliwą.
"The Legend of Korra" (4×12 – "Day of the Colossus" i 4×13 – "The Last Stand")
Bartosz Wieremiej: Dwa ostatnie spotkania z Korrą i pozostałymi postaciami zdecydowanie nie zawiodły. Było pięknie i spektakularnie, a dźwięk uruchamiania pewnego działa jeszcze długo będzie mnie prześladować. Wojna była wojną i ani nie oszczędzono samego miasta, ani nie obyło się bez ofiar. Znaleziono miejsce tak na łzy, jak i na śmiech, a heroiczne decyzje na szczęście obdarte zostały z niepotrzebnego patosu.
W tych finałowych odcinkach można też było zobaczyć jedne z najlepszych sekwencji walk w ostatnich latach. Trudno też czuć coś innego niż satysfakcję po tym, jak finalnie zakończono tę historię. Dzięki "Day of the Colossus" a szczególnie "The Last Stand" po prostu docenia się drogę, jaką przebyli przez te cztery serie wszyscy bohaterowie – tak ci młodsi, jak i ci starsi.
Na marginesie, wakacje w świecie duchów to naprawdę świetny pomysł.