10 moich największych rozczarowań tego roku
Marta Wawrzyn
20 grudnia 2014, 21:02
Ten rok pełen był cudownych niespodzianek, takich jak kompletnie szalone "Fargo", nihilistyczny "Detektyw" czy zaskakująco przyjemny "Outlander". Ale parę rzeczy ewidentnie nie wyszło – np. "Gotham", seriale o piratach czy ta nieszczęsna komedia romantyczna z Matką.
Ten rok pełen był cudownych niespodzianek, takich jak kompletnie szalone "Fargo", nihilistyczny "Detektyw" czy zaskakująco przyjemny "Outlander". Ale parę rzeczy ewidentnie nie wyszło – np. "Gotham", seriale o piratach czy ta nieszczęsna komedia romantyczna z Matką.
10. Schematyczny Batman bez Batmana
"Gotham" w zasadzie nie jest takie złe. Jest całkiem oglądalne, ma swój styl i paru przyzwoitych aktorów w obsadzie, zdarzył się nawet jeden odcinek, który zasłużenie wylądował w naszych hitach tygodnia. Ale przez większość czasu to nudny procedural kryminalny, w który łopatą wpisano bohaterów komiksów o Batmanie. Oj, obawiam się, że nie tego oczekiwaliśmy.
9. "The Breakfast Club"? A gdzie tam!
Pilot "Red Band Society" miał swoje wady, ale generalnie bardzo mi się podobał, bo wydawał mi się zapowiedzią "The Breakfast Club" w szpitalnej rzeczywistości. Czyli mądrej opowieści o dzieciakach, które znalazły się w jakimś miejscu nie z własnej woli i czy chcą czy nie, muszą nauczyć się ze sobą współegzystować. Niestety, okazało się, że nikt nie ma pomysłu, jak poprowadzić nastoletnich bohaterów, i serial stał się jeszcze jedną banalną teen dramą, opartą na tych samych schematach co wszystkie. Szkoda.
8. Nijaka siostra "Żony idealnej"
Przed sezonem bardzo liczyłam na "Madam Secretary", bo przecież i fantastyczna Tea Leoni, i, wcale jeszcze nie tak ograne w serialach, sprawy zagraniczne, i girl power. Zawód był straszny – "Madam Secretary" niby da się oglądać, ale nie ma po co. Nie znajdziecie tam niczego, czego byście nie widzieli wcześniej, prawdopodobnie w lepszym wydaniu. A porównania do "Żony idealnej" to już w ogóle nie mają sensu, oba seriale dzieli jakościowa przepaść.
7. Matka, Ginsberg i fatalny scenariusz
W "A to Z" wierzyłam tak bardzo, że aż założyłam się z pewnym panem w różowym wdzianku, iż serial przetrwa. Zakład przegrałam i cieszy mnie to bardzo. Bo o ile pilot był cukierkowy, ale w gruncie rzeczy uroczy, o tyle w kolejnych odcinkach serial stał się praktycznie nieoglądalny. Gdyby nie Cristin Milioti i Ben Feldman w rolach głównych, pewnie rzuciłabym go już dawno, a tak ciągnę tę nieudaną przygodę, co tydzień pomstując, że znów nie starczyło na scenarzystów.
6. Okropny finał "True Blood"
Cały finałowy sezon "True Blood" był męką, ale finału po prostu nie dało się oglądać. Serial, który kiedyś wypełniała chora fantazja, na koniec zamienił się w parodię samego siebie, łzawą telenowelę jak ze snu miłośników scenariuszy Ilony Łepkowskiej. Coś strasznego.
5. Niepasujące zakończenie "The Killing"
Jeszcze mocniej zirytowało mnie ostatnie 15 minut "The Killing". Znów – scenarzyści z jakiegoś powodu postanowili na koniec przysłodzić i w efekcie wciąż bolą mnie zęby, a niebieskie szaliki wywołują niebezpieczne skoki ciśnienia.
4. Spadek formy "Masters of Sex"
Z "Masters of Sex" mam taki problem, że 2. sezon nie dorastał do pięt pierwszemu. Był w zasadzie o niczym – główną osią fabuły stały się nie przełomowe badania, a romans badaczy. I choć to świetne postacie, które Lizzy Caplan i Michael Sheen grają po prostu bezbłędnie, bardzo szybko te ich gierki i to ich ciągłe obracanie się wokół własnych osi mi spowszedniało. A że do tego znikł efekt świeżości, zaś najbardziej wyraziści bohaterowie drugiego planu – rektor i jego żona – zostali zastąpieni postaciami zupełnie zwyczajnymi, "Masters of Sex" straciło dla mnie "to coś", którego rok temu miało aż w nadmiarze. I to chyba nie tylko moja opinia – produkcja Showtime'a praktycznie znikła i z list najlepszych seriali według krytyków, i z list nominowanych do prestiżowych nagród. Obawiam się, że powrót na szczyt już się nie uda.
3. Skasowanie "Utopii"
Takich rzeczy po prostu się nie robi. Owszem, 2. seria "Utopii" nie była już taką rewelacją jak pierwsza, ale to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jakie widzieliśmy w tym roku. I choć twórca serialu wyraźnie mówił, że ma pomysł na trzy sezony, a drugi zakończył kilkoma cliffhangerami, brytyjska stacja Channel 4 po prostu zrezygnowała z emitowania dalszego ciągu. W planach nie ma nawet żadnego filmu czy odcinka specjalnego kończącego wątki. Takich rzeczy się nie robi.
2. "The Strain", czyli jeden wielki ziew
O rety… O tym serialu zdążyłam już zapomnieć. Pilot był świetny, dynamiczny, z jajem i z obietnicą wampirów, jakich jeszcze nie znaliśmy. A potem akcja siadła i okazało się, że oglądamy kolejną telenowelę, w której ojciec walczy o syna z jego matką i na dokładkę romansuje z koleżanką z pracy na tle wampirzej epidemii opanowującej Nowy Jork. Dłużyzny, błędy logiczne, nieciekawe postacie. Aż trudno uwierzyć, że Guillermo del Toro zrobił coś tak usypiającego z historii, która miała potencjał, aby stać się świetną, bezpretensjonalną rozrywką.
1. Średnio ekscytujące seriale o piratach
W zeszłym roku o tej porze odważnie głosiłam tezę, że piraci to nowe zombie i że za chwilę czeka nas wysyp produkcji w tym stylu. O, ja głupia! Większym rozczarowaniem chyba jest "Crossbones" – bo to i Neil Cross, i John Malkovich i główny bohater, który powinien być praktycznie samograjem. Niestety, wszystkie elementy zawiodły i wyszło niestrawne nudziarstwo. Informacja, że TVP zamierza to w styczniu pokazywać jako wielki amerykański hit, wydaje mi się kompletnie absurdalna.
"Black Sails" ponoć pod koniec sezonu się rozkręca, ale obawiam się, że nigdy nie przebrnę przez odcinki, w których rozkręcić się jeszcze nie zdążyło. Trzy godziny siedzenia na plaży i w tawernie mi wystarczą, dziękuję. Serial o piratach powinien być od początku do końca ekscytującą przygodą, a nie bezpłodną gadaniną prowadzoną przez nijakich bohaterów z podejrzanie białymi zębami. I tylko czołówkę mogłabym oglądać i oglądać…