Finał "Breaking Bad": Dzień żywych trupów
Marta Wawrzyn
10 października 2011, 21:12
Wielki serial, niesamowity finał. Odcinek "Face Off" pokazał, że "Breaking Bad" jest jak wino: im starsze, tym lepsze. Jeśli jeszcze nie widzieliście – UWAGA NA SPOILERY!
Wielki serial, niesamowity finał. Odcinek "Face Off" pokazał, że "Breaking Bad" jest jak wino: im starsze, tym lepsze. Jeśli jeszcze nie widzieliście – UWAGA NA SPOILERY!
W tym roku – i tu zaczynają się SPOILERY! – twórcy "Breaking Bad" nie zostawili nas z żadnym denerwującym cliffhangerem. Wszystko zostało wyjaśnione. Znajdą się pewnie przeciwnicy takiego rozwiązania, ale ja akurat się cieszę, bo 9 miesięcy czekania to jednak sporo. 50 minut obgryzania paznokci na razie mi wystarczy.
Rewelacyjny plan Waltera White'a, który po raz pierwszy chyba pomyślał o wszystkim, w odcinku "Face Off" odkrywany jest stopniowo. Najpotężniejszy z jego dotychczasowych przeciwników w finale tej piekielnie inteligentnej rozgrywki ginie – i jest to piękna śmierć. Twórcy zabawili się z widzami, zwodząc ich do samego końca. Scena tuż po eksplozji, w której widzimy, jak Gus wychodzi z pokoju starego Salamanki, tak jak to robił wiele razy, i poprawia krawat, tak jak to robił wiele razy, to coś nieprawdopodobnego. "Przeżył? Przecież nie mógł przeżyć!", myślimy – i chwilę potem widzimy jego twarz. Przepiękny dowód na to, że Walt jednak jest geniuszem, a nie patałachem, któremu przypadkiem udało się dożyć 4. serii.
Kolejne pyszne dowody na to, że mogliśmy go nie doceniać, dostajemy chwilę potem. Ja przyznaję, że patrząc na ostatnie jego posunięcia, na to, jak Skyler musi załatwiać jego problemy, jak Gus wciąż pozostaje te swoje "kilka kroków naprzód", skłonna byłam przypuszczać, że zostaliśmy nabrani. Że obiecano nam prawdziwego badassa, a dostaliśmy tego samego nieudacznika co zawsze, tylko siedzącego jeden szczebel wyżej niż kiedyś. Że te wszystkie zapowiedzi, te wszystkie tajemnice, te wszystkie nawiązania do "Ojca Chrzestnego" to tylko próba pokazania Walta jego własnymi oczami.
Jakże się myliłam i jak piękne jest to, że znów udało im się mnie nabrać! Były nauczyciel chemii ze szkoły średniej w 4. sezonie w końcu został prawdziwym rozgrywającym. Bez mrugnięcia okiem pozbywa się naprawdę wielkiego przeciwnika, z miną starego wygi zaciera po sobie ślady – i tylko mokre oczy zdradzają, że wciąż jest człowiekiem i że wciąż nie przychodzi mu to łatwo.
Ale być może w 5. sezonie "Breaking Bad" Walter wskoczy na kolejny poziom. Może zobaczymy go jako prawdziego narkotykowego bossa Nowego Meksyku (umarł król, niech żyje król?). Może będzie próbował wieść spokojne życie w skromnym domu na przedmieściu. Może znów dopadnie go rak. A może stary druh Mike, który chwilowo utknął gdzieś na meksykańskiej ziemi? To, co zrobią twórcy tego rewelacyjnego serialu, jest jedną wielką niewiadomą – i dobrze.
Zamiast cliffhangera mamy pytanie, czym nas tym razem zaskoczą. Bo że znów stanie się coś, czego nie potrafimy dziś sobie nawet wyobrazić, a kolejne granice zła zostaną przekroczone – to pewne. Chciałabym, żeby równie pewny był deszcz nagród Emmy za ten sezon. Na wyróżnienia zasługują nie tylko Bryan Cranston i Aaron Paul, ale też Giancarlo Esposito, którego twarz, a raczej to, co z niej zostało, zapamiętamy na długo.