Hity tygodnia: "The Affair", "TBBT", "Faking It", "Jane the Virgin", "The Walking Dead"
Redakcja
19 października 2014, 21:01
"The Affair" (1×01 – "1")
Nikodem Pankowiak: Kurosowa na małym ekranie – tak w skrócie można byłoby opisać "The Affair", chyba największe serialowe zaskoczenie tego roku. Owszem, mogliśmy spodziewać się bardzo dobrej produkcji, ale to, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
To zdecydowanie najlepiej napisany pilot tego roku. Między postaciami granymi przez Dominica Westa i Ruth Wilson cały czas iskrzy, już od pierwszego spojrzenia, pierwszego dotyku. Drobne subtelności, różnice w postrzeganiu tych samych osób i sytuacji są czymś niesamowitym i stanowią o sile tej produkcji. Czekam na więcej, bo to może być moja ulubiona produkcja tego roku. Doczekałem się wreszcie w amerykańskiej telewizji cichego, kameralnego dramatu, który wgniata w fotel.
Marta Rosenblatt: Jedno słowo: arcydzieło. To właśnie przeszło mi przez myśl, kiedy skończyłam oglądać "The Affair". Zaraz podniosą się glosy, że taka ocena po jednym odcinku jest trochę na wyrost. Wątpię jednak, żeby w kolejnych odcinkach wszystko obróciło się o 180 stopni i, mówiąc kolokwialnie, serial się skiepścił.
W przypadku "The Affair" po prostu czuć, że mamy do czynienia z produkcją na najwyższym poziomie. I to na każdej płaszczyźnie. Tutaj wszystko gra. Od scenariusza, poprzez aktorów na muzyce kończąc. Każdy detal jest dopracowany i nie ma miejsca na skuchę.
Nie sugerujcie się opisem, bo ten nawet w jednej setnej nie oddaje tego, jak bardzo złożona jest to historia. Może i ta sama historia opowiedziana z dwóch różnych perspektyw nie jest nowością w kinie czy też nawet w telewizji, ale mało kiedy zrealizowane jest to tak sprawnie. Zarówno wersję Noah jak i wersję Alison oglądamy z zapartym tchem. Dominic West i Ruth Wilson radzą sobie doskonale (pytanie, czy kiedykolwiek radzili sobie źle). Mało tego, w tym serialu nawet koleś z "Jeziora marzeń" daje radę!
90% amerykańskich scenarzystów i producentów powinno prześledzić tego pilota uważnie. Następnie nagrać go na płytę, płytę podpisać: pilot idealny. Wstawić w złotą ramę i powiesić nad biurkiem. Spoglądać na ramkę ze wstydem w każdej chwili, kiedy tylko przyjdzie im go głowy zaproponować nam kolejny denny serial. Amen.
Marta Wawrzyn: I ja jestem zachwycona, ale to już wiemy od kilku dni. To wręcz nieprawdopodobne, jak inteligentnie napisany jest ten odcinek, z jakim wyczuciem poprowadzeni są bohaterowie i jakie niuanse można dostrzec w grze aktorów, i to w każdej, najbardziej nawet zwyczajnej scenie.
Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam pilot, w którym udałoby się tak po prostu, w niecałą godzinę, stworzyć tak wiarygodne portrety psychologiczne postaci. Bo tak fantastycznego wykorzystania sposobu narracji, polegającego na opowiadaniu tej samej historii z dwóch perspektyw, na pewno nie widziałam od czasu "Rashomonu", na który zresztą serial się powołuje.
Pierwszy odcinek "The Affair" obejrzałam jednym tchem, starając się nie uronić nic z tych wszystkich cudownych drobiazgów, pokazujących, jak różnie odbieramy dokładnie te same wydarzenia i jak nieuczciwymi potrafimy być świadkami własnego losu. Jeśli tak pozostanie do końca sezonu, to pewnie będzie mój serial roku.
"The Knick" (1×10 – "Crutchfield")
Michał Kolanko: "The Knick" zakończył swój pierwszy sezon mocnym, przygnębiającym odcinkiem, w którym wszystko co ma iść źle, idzie źle. To także kolejny popis wirtuozerii reżysersko-zdjęciowej Stevena Soderbergha. Ten serial i tak miał w pierwszym sezonie niewiele słabych punktów, ale jego koniec sprawia, że będzie jeszcze trudniej czekać na kolejny sezon.
Marta Wawrzyn: "Crutchfield" to dobry odcinek – pewnie nie najlepszy w sezonie, ale wystarczająco dobry, aby tu być – jednak mam wrażenie, że zapamiętam z niego jedną rzecz. Nie doktora Thackery'ego na dnie, nie zadowolonego Toma Cleary'ego rozpakowującego torbę z forsą, nie ślub Cornelii i nie zawiedzionego Bertiego – a to ostatnie ujęcie. Tę małą, niepozorną buteleczkę z napisem "heroina", której zawartością leczyło się… uzależnienie od kokainy.
Ta scena, wespół z okropieństwami, które spotkały nieszczęsną żonę dr. Gallingera, pokazuje aż za dobitnie, ile się zmieniło przez ostatnie sto lat. I że gdyby nie ci wszyscy barbarzyńcy i ich eksperymenty na pacjentach, medycyny w dzisiejszym kształcie po prostu by nie było. Niby to wiemy od początku, niby "The Knick" powtarza to mniej lub bardziej subtelnie w każdym odcinku – a jednak nie przestaje to na mnie robić wrażenia. I choćby dlatego to świetny serial.
"The Big Bang Theory" (8×05 – "The Focus Attenuation")
Bartosz Wieremiej: "The Focus Attenuation" to przede wszystkim alternatywne spędzanie czasu wolnego z Las Vegas, prokrastynacją, science fiction i zadziwiająco trzeźwą Penny (Kaley Cuoco) w tle. To również prawdopodobnie najśmieszniejszy epizod od początku sezonu.
Na zdrowie odcinkowi wyszło przede wszystkim rozdzielenie poszczególnych par. W efekcie otrzymaliśmy kilka scen, w czasie trwania których nie można było przestać się śmiać, oraz przypomnieliśmy sobie jedną prostą zasadę. Mianowicie, że nie trzeba za specjalnie kombinować, aby "The Big Bang Theory" sprawiało przyjemność. Wystarczy zamknąć kwartet nerdów w pomieszczeniu z tablicą, ograniczoną liczbą pisaków i solidnym zapasem kultowych filmów.
Nikodem Pankowiak: Bartek zdecydowanie ma rację, rozdzielenie par wyszło temu odcinkowi na dobre. Co prawda historia w Las Vegas nie zachwycała mnie jakoś szczególnie, ale za to panowie ponownie stali się tymi geekami, których kiedyś tak uwielbialiśmy.
Gdy Sheldon i spółka, za namową Leonarda, próbowali dokonać przełomowego odkrycia, wreszcie mogliśmy poczuć dawny duch serialu, ostatnio widziany gdzieś na początku 7. sezonu. Dużo świetnych nerdowskich żartów wystarczyło, abym na moment znów pokochał "The Big Bang Theory". Oczywiście, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale obecny sezon można póki co oglądać bez bólu głowy, a to już sporo.
Marta Wawrzyn: Nie wiem, czy z tym hitem chłopcy nie przesadzili, ale rzeczywiście – poprawa formy "The Big Bang Theory" staje się coraz wyraźniej widoczna. Oby tak dalej.
"Faking It" (2×04 – "Lying Kings and Drama Queens")
Marta Rosenblatt: Musieliśmy czekać aż trzy cholerne odcinki, aby w końcu zobaczyć to, co zachwycało nas wiosną tego roku. Odcinek otwierający 2. serię był słaby, potem było już tylko gorzej. Humor i świeżość gdzieś wyparowały. Na szczęście "Faking It" znowu stał się bezkompromisową komedią, która w inteligentny sposób drwi sobie z amerykańskiego społeczeństwa. Na jak długo? Zobaczymy.
"Lying Kings and Drama Queens" w końcu miało jakąś fabułę. Karma choć na chwilę przestała być nieznośnie irytująca, Amy poznała potencjalną koleżankę, a gościnnie wystąpiła Laverne Cox. Czego chcieć więcej?
Marta Wawrzyn: Doprawdy nie rozumiem, czemu koleżance piętro wyżej nie podobała się premiera 2. sezonu – no jak można było nie zakochać się w matce Amy? Ale zgadzam się, że "Lying Kings and Drama Queens" to najlepszy odcinek tego sezonu. Rodzina Liama i to, co wyprawiała Amy, kiedy zorientowała się, że znalazła się w środku prawdziwej opery mydlanej, to komediowa jazda bez trzymanki. Karma odsłoniła się i rzeczywiście przestała być wkurzająca. Shane znów dawał radę, ale on akurat zawsze daje radę. A Laverne Cox jako prowadząca kółko dramatyczne błyszczała niczym zmanierowana diva, która zgubiła drogę do Hollywood. I ta końcówka… kto to jest, u diabła, Oliver!?
"The Walking Dead" (5×01 – "No Sanctuary")
Nikodem Pankowiak: Zombie powracają w wielkim stylu! To był świetny odcinek, w którym działo się dużo, nie było miejsca na przestoje i przeintelektualizowane gadki o życiu. Carol pokazała, że jest prawdziwą maszyną do zabijania i nie ma nic wspólnego z osobą, jaką była na początku serialu. Terminus okazał się jedynie przystankiem na drodze naszych bohaterów, choć zapewne konsekwencje ich ataku odbiją się na nich w przyszłości.
Sam odcinek mógł przerażać okrucieństwem, zwłaszcza na początku, gdy to ludzie byli największym zagrożeniem. Okazało się jednak, że w starciu z hordą zombie są oni zupełnie bez szans. Dodatkowo, twórcy zafundowali nam intrygujący powrót – ktoś zmierza śladem bohaterów i ciężko przewidzieć, co się wydarzy, gdy wreszcie do nich dotrze.
"The Good Wife" (6×04 – "Oppo Research")
Marta Wawrzyn: I znów rewelacyjny odcinek "The Good Wife"! Z podziwem patrzę, z jaką łatwością przychodzi tym fantastycznym scenarzystom przetasowywanie postaci i zdarzeń, mieszanie poważnych dramatów z komedią i wznoszenie całej tej machiny na kolejny poziom, na którym jest jeszcze więcej trudnych dylematów i cynicznych, niekoniecznie wygodnych dla bohaterów rozwiązań.
Tym razem zaserwowano nam cudną polityczną farsę, z mnóstwem wina, nieszczęsnym "Darkness at Noon" i na dodatek jeszcze próbą chrześcijańskiego chóru za ścianą. Mimo że po drodze dowiedzieliśmy się, że jedno z dzieciątek świętej Alicii, oczywiście za zgodą ojca, dokonało aborcji, w gruncie rzeczy było bardziej lekko i przyjemnie niż przerażająco. Ale za to na sam koniec, kiedy odkryliśmy prawdę o wkładzie Lemonda Bishopa w kampanię, włosy miały już prawo nam się porządnie zjeżyć. Bo niby co ona teraz ma zrobić? Jak ma powiedzieć "nie" temu człowiekowi? I jak bardzo będzie umoczona, w momencie kiedy obejmie urząd?
"Doktor Who" (8×08 – "Mummy on the Orient Express")
Bartosz Wieremiej: Dwunasty Doktor (Peter Capaldi) w Orient Expressie? Na ostatnim wojażu z Clarą (Jenna Coleman)? W kosmosie? Z mumią na pokładzie? Jak tu nie oczekiwać naprawdę dobrego odcinka?
Po emisji "Mummy on the Orient Express" również trudno na cokolwiek narzekać. Całość wyglądała świetnie, oglądała się równie dobrze i całe szczęście, że nie była to ostatnia wspólna przygoda Doktora i Clary. To, co się dzieje między tym dwojgiem w ostatnich tygodniach, jest naprawdę niecodzienne.
Brawa należą się także za scenariusz Jamiego Mathiesona. Znalazło się w nim miejsce na budowanie poczucia zagrożenia, ciekawe postacie drugoplanowe, kilka ofiar, komputer, który zainspirował się nieco działalnością niejakiej GLaDOS, i Doktora podszywającego się pod tajemniczego klienta. Nawet zakończenie nie zawiodło: przyczyny powstania mumii okazały się całkiem intrygujące, sam pociąg wyleciał w powietrze, a Doktor zdołał uratować pasażerów – co w przypadku tej inkarnacji nie było znowu takie oczywiste.
Szkoda, że 8. sezon powoli zbliża się do końca.
"Jane the Virgin" (1×01 – "Chapter One")
Marta Wawrzyn: Wiadomo, "The Affair" jest genialne, ale to w zasadzie nie aż takie zaskoczenie. Największe i chyba dla mnie najmilsze zaskoczenie tego tygodnia to "Jane the Virgin", komediodramat CW z Giną Rodriguez, wypełniony po brzegi absurdami z latynoskich telenowel. Pomysł, żeby zrobić serial o dziewczynie, która "łapie" ciążę u ginekologa brzmi idiotycznie, ale działa, o dziwo, świetnie. Wszystko dlatego, że serial co chwila puszcza oczko do widza.
Główna bohaterka, która zachodzi w ciążę, choć nigdy w życiu nie uprawiała seksu, to przeurocza dziewczyna. Świat, który ją otacza, jest kompletnie kuriozalny, przerysowany daleko poza granice możliwości. Nie brak tu inteligentnego humoru, kompletnie pojechanych twistów i zdrowo pokręconych klisz z telenowel. Nawet momenty dramatyczne wypadają wiarygodnie – a przecież dylematy Jane są idiotyczne! I jeszcze ten narrator, lekkim tonem snujący swoją opowieść. Ach!
Od czasów amerykańskiej "Brzyduli" nie było równie udanej i równie zabawnej wariacji na temat klasycznej telenoweli.
"Brooklyn Nine-Nine" (2×03 – "The Jimmy Jab Games")
Marta Wawrzyn: I znów cudny odcinek "Brooklyn Nine-Nine" – który to już taki? Od premiery minął ponad rok, a w tej obsadzie wciąż jest tyle niesamowitej energii, że mam wrażenie, jakbym patrzyła na dokazujące dzieciaki. Zwłaszcza że w tym odcinku poziom niedojrzałości rozrywek na 99. posterunku osiągnął nowy szczyt w postaci przedziwnej wersji igrzysk olimpijskich z mnóstwem idiotycznych konkurencji.
Jak zwykle, było niesamowicie śmiesznie, ale nie zabrakło też tych najgłębszych ludzkich emocji, sprytnie ukrytych pomiędzy kolejnymi uroczymi głupotami. Otrzymaliśmy kolejne dowody na to, że Jake wpadł po uszy z Amy, a tymczasem Gina i Boyle w najlepsze kontynuują swoje wypełnione pełnym wzajemnej niechęci seksem schadzki. Dialog zamykający odcinek sprawia, że ciągle się uśmiecham, a przecież widziałam to tydzień temu! Wciąż nie mogę też wyjść z podziwu, jak fantastycznie do tego serialu dopasowała się Kyra Sedgwick, która ma, jak się okazuje, talent komediowy.