Z nosem przy ekranie: Jesienny maraton
Bartosz Wieremiej
12 października 2014, 11:58
Ostatnie kilkanaście dni to naprawdę przerażająca część roku. Okres, w którym dobre intencje przekładają się na kiepskie oceny, a ewentualne zderzenia z rzeczywistością bywają paskudnie bolesne. Podobno. Uwaga na spoilery w tekście.
Ostatnie kilkanaście dni to naprawdę przerażająca część roku. Okres, w którym dobre intencje przekładają się na kiepskie oceny, a ewentualne zderzenia z rzeczywistością bywają paskudnie bolesne. Podobno. Uwaga na spoilery w tekście.
W końcu skąd szary widz jak ja mógłby o tym wiedzieć? W jaki niby sposób miałbym obserwować zakulisowy dramat przeżywany teraz przez ekipy niezbyt udanych produkcji? Zresztą, jeśli już, to czy w ogóle byłbym w stanie wyobrazić sobie emocje związane z potencjalnym zdjęciem z anteny? Czy udałoby mi się zrozumieć dramat aktorów zmuszanych właśnie do zamiany, precyzującego nazwę profesji, przymiotnika "telewizyjny" na smętne słówko "bezrobotny"…
Nie wiem. W końcu o tej porze roku każdy z widzów mierzy się z własnymi problemami. W natłoku telewizyjnych godzin i materiałów promocyjnych pędzi się od zapowiedzi do zapowiedzi, od serialu do serialu. Stara się zapanować nad mnóstwem produkcji, z których znaczna część nie odnalazła jeszcze swojego głosu i prawdopodobnie nigdy go nie odnajdzie. Łudzi się przy tym, że wreszcie coś wzbudzi reakcję, do głowy wpadną nawet i pojedyncze skojarzenia, a dany serial wyląduje wśród rzeczy oglądanych regularnie.
Wieczorny rozruch i biegi przełajowe:
1) Skoro mowa o ruchu wszelakim, to trzeba przyznać, że nikt nie gimnastykuje się obecnie mocniej niż twórcy "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.". Owszem, zamiast skoordynowanego ruchu obserwujemy raczej potknięcia i pomyłki, a całość powoli zamienia się w przedśmiertne drgawki, niemniej wypada docenić włożoną pracę.
Niestety nadmierny wysiłek bywa szkodliwy, a w tym momencie trudno określić, o czym właściwie jest ten serial. Nie chodzi o złożoność intrygi, a o liczbę dziwnych elementów, które postanowiono rozsypać, licząc, że cokolwiek z tego rozgardiaszu spodoba się widzom.
Za nami ledwie trzy odcinki, a już zetknęliśmy się m.in. z gadatliwym więźniem z dziwnym zarostem i morderczymi zapędami, z mamroczącym do siebie naukowcem z wyimaginowaną przyjaciółką i morderczymi zapędami oraz z obdarzonym mocą genialnym nastolatkiem z milionem problemów i, zgadliście, morderczymi zapędami. Byli też naukowcy udający szpiegów, nowi i zbędni zwycięzcy ostatniego postępowania rekrutacyjnego, dyrektorzy łudzący się, że nad czymkolwiek panują oraz stażyści posiadający zadziwiająco wiele umiejętności. Ktoś tu się musiał inspirować typowym polskim oddziałem międzynarodowego korpo.
2) Z drugiej strony nadmiar kontroli nad wszystkimi poczynaniami również bywa niekorzystny – świadczą o tym chociażby pierwsze dwa tygodnie z "NCIS". Niby załapaliśmy się na katastrofy śmigłowców, wycieczki po lesie i potencjalnie śmiertelne diagnozy, jednak i tak najciekawszą częścią zarówno "Twenty Klicks", jak i "Kill the Messenger" była krótka rozmowa DiNozzo (Michael Weatherly) z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wymianę zdań, którą później nasz bardzo specjalny agent podsumował w ten oto sposób: I can't believe I called POTUS a wiseass.
Zmieniło się to w ostatnich dniach dzięki wycieczce doktora Mallarda (David McCallum) w rodzinne strony, a dokładniej dzięki pokazaniu widzom młodszej wersji Ducky'ego (Adam Campbell) w "So It Goes". Burzliwe przygody miewał nasz pan doktor i naprawdę chciałoby się zobaczyć kolejne. Ach, gdyby tak zamiast "NCIS: New Orleans" powstał spin-off skupiający się na wojażach po świecie młodego Ducky'ego.
3) Jeśli już jesteśmy przy zbędnych spin-offach, to żałuję, że w "NCIS: Los Angeles" nie udało się przedłużyć o kilka odcinków podmorskiej żeglugi Callena (Chris O'Donnell) i Sama (LL Cool J). Zamontowałoby im się tam jakąś niewielką siłownię, dostarczyłoby odpowiednie napitki i byłby święty spokój.
W podobne rejony przydałoby się też wysłać niektórych scenarzystów. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby jeszcze w jakikolwiek sposób czyhać na życie Hetty (Linda Hunt)? Kilkadziesiąt lat w szpiegowskim biznesie, mnóstwo ofiar na sumieniu – to chyba powinno gwarantować spokojną emeryturę, prawda?
Na kolejnej stronie kilka słów o "Forever", "Scorpion", "The Mysteries of Laura", "Hawaii Five-0", "Criminal Minds" i "Bones".
Trening empatii:
Wśród tegorocznych nowości znaleźć można wiele bardzo satysfakcjonujących drobnostek. Może nie zmieniają one (niekiedy negatywnej) oceny danej produkcji, jednak z różnych powodów nie pozwalają oderwać się od ekranu.
Jednym z takich elementów są wszystkie sekundy, w których Henry (Ioan Gruffudd) i Abe (Judd Hirsch) z "Forever" znajdują się w jednym kadrze. Ta uroczo odwrócona relacja, w której ojciec wciąż wygląda na 35 lat, a adoptowany syn wkracza właśnie w wiek emerytalny, jest ozdobą każdego odcinka. Szachowe pojedynki, wspólne chwile w kuchni czy nauka jazdy na deskorolce – po kilku dniach od emisji te początkowo przelotne momenty stają się jedynymi wspomnieniami po danym odcinku.
Na urocze detale, choć innego typu, znalazło się również miejsce "The Mysteries of Laura". Przez większość czasu produkcja NBC cechuje się potencjałem rozrywkowym bliskim transmisji z lokalnych targów rolnych, niemniej z jednym istotnym wyjątkiem. Zwyczajnie cały czas się czeka, aż detektyw Laura Diamond (Debra Messing) w interakcjach z byłym mężem znajdzie się na skraju jakże zasłużonego wybuchu. W stanie bardzo słusznej wściekłości, kiedy człowiek zdolny jest do wbicia adwersarzowi ołówka w tętnicę albo do puszczenia z dymem jego biurka.
Skoro już mowa o złości, to jak cyniczne (i skuteczne) jest podkreślanie na każdym kroku rozmaitych wad bohaterów w "Scorpion". No dobrze, geniusze z problemami całkiem nieźle sprzedają się w telewizji, ale mimo wszystko…
Wyćwiczona obojętność:
W "Hawaii Five-0" życie toczy się bez zmian. Drony mordują ludzi na plażach, samoloty lądują w centrach miast, porywacze mylą dzieci, pościgi odbywają się na deskach surfingowych, a pocztówki nie są jedyne pocztówkami, ale także mapami skarbów. I jeśli któregoś dnia McGarrett (Alex O'Loughlin) postanowiłby podbić jakąś niewielką wyspę na Pacyfiku, to prawdopodobnie też nikogo by to nie zdziwiło.
Tyle że nie brak zaskoczeń był głównym problemem pierwszych odcinków 5. serii, a przykry fakt, iż ani jedno z ww. zdarzeń nie wzbudziło emocji. Żadnych. Jakąkolwiek reakcję wywołała jedynie wizyta Danno (Scott Caan) i McGarretta na kozetce. Tani chwyt.
W słuchawkach:
W ostatnich tygodniach przyszło nam pożegnać jednego z bohaterów "Bones". Lance Sweets (John Francis Daley) przeniósł się do krainy wiecznych diagnoz, a rozsypanie jego prochów nie mogło się zakończyć bez uroczystego odśpiewania "Coconut" przez Bootha (David Boreanaz), Bones (Emily Deschanel) i innych.
Zanim do tego doszło, ciało Sweetsa znalazło się wpierw na stole prosektoryjnym w Jeffersonian Institute, a w tle słychać było Radical Face i "The Gilded Hand". Utwór ten zresztą zaledwie kilkanaście dni później towarzyszył Penelope (Kirsten Vangsness) z "Criminal Minds" w czasie szalenie istotnej dla niej podróży.
Do zobaczenia!