"Wataha" (1×01-02): Pogranicze w ogniu
Michał Kolanko
12 października 2014, 20:07
"Wataha" to projekt, dzięki któremu Bieszczady mogą przestać kojarzyć się tylko z ładnymi widokami i wypoczynkiem nad Soliną. Chociaż pięknych krajobrazów w tym serialu nie brakuje, to jest przede wszystkim solidna opowieść, która trafia z klimatem w dzisiejsze czasy. Niewielkie spoilery.
"Wataha" to projekt, dzięki któremu Bieszczady mogą przestać kojarzyć się tylko z ładnymi widokami i wypoczynkiem nad Soliną. Chociaż pięknych krajobrazów w tym serialu nie brakuje, to jest przede wszystkim solidna opowieść, która trafia z klimatem w dzisiejsze czasy. Niewielkie spoilery.
Motyw eksploracji i ujarzmiania pogranicza to temat popkultury, który natychmiast budzi skojarzenia z amerykańskimi klasycznymi westernami. Współcześnie, w amerykańskiej popkulturze pogranicze oznacza bardziej granicę USA z Meksykiem, którą próbują sforsować tysiące nielegalnych imigrantów. W polskiej kulturze pogranicze znajdowało się na terenach należących obecnie do Ukrainy, a eksploracja tych terenów kojarzy się z Sienkiewiczem i kulturą sarmacką. Współcześnie granica przebiega oczywiście zupełnie gdzie indziej. I serial "Wataha" to próba popkulturowego opowiedzenia historii pogranicza zupełnie innego rodzaju niż to z przeszłości – "najdzikszej granicy w Unii Europejskiej", a konkretniej Bieszczad, gdzie przenika się kultura polska i ukraińska. To inny powrót do Bieszczad znanych z filmów z czasów PRL, takich jak "Bazy Ludzi Umarłych".
I jest to temat trafiony także pod względem politycznym, chociaż "Wataha" w pierwszych dwóch odcinkach nie odwołuje się do polityki – ani do tej krajowej, ani międzynarodowej. Ale nie ma wątpliwości, że ze względu na konflikt na Ukrainie temat bezpieczeństwa naszych wschodnich rubieży jest obecny w powszechnej świadomości. "Wataha" była kręcona w autentycznych lokalizacjach wykorzystywanych przez Straż Graniczną, a całość – przynajmniej w tej warstwie – wygląda dla laika bardzo realnie.
Nowy serial HBO to sześcioodcinkowa opowieść o grupie oficerów Straży Granicznej, którzy zmagają się z codziennością służby w Bieszczadach. Ale nie tylko. Akcja zaczyna się tak naprawdę po kilkunastu minutach przedstawiania bohaterów i ekspozycji. Kapitan Rebrow (Leszek Lichota) staje się jedynym ocalałym z zamachu bombowego, w którym giną jego najbliżsi i przyjaciele ze służby. Zamach to początek całej intrygi, która dotyczy przemytników (także tych zajmujących się ludźmi), mafii, a także handlarzy bronią, którzy przerzucają przez granicę swój towar. Rebrow wraca do służby po tragedii, ale zajmuje się przede wszystkim poszukiwaniem sprawców zamachu na własną rękę. Ponieważ jako jedyny przeżył, jest też głównym podejrzanym w śledztwie, które prowadzi prokurator Dobosz (Aleksandra Popławska). Pierwowzór tej ostatniej postaci można odnaleźć w niemal każdym serialu policyjnym zza oceanu.
"Wataha" to solidnie, sprawnie zrealizowany projekt. Pod względem wizualnym nie odstaje od produkcji amerykańskich. Bieszczady są przepiękne. To nie mroczne Seattle i okolice z "The Killing", ale sprawiają wrażenie miejsca tajemniczego i budzącego poczucie zagrożenia. To się twórcom udało i jest to jeden z najmocniejszych punktów całego serialu. Całość dopełnia doskonale dobrana muzyka. Bieszczady są tu miejscem, w które można uwierzyć, a jednocześnie terenem zupełnie niezwykłym. Nie ma tu elementów nadnaturalnych, ale jest swego rodzaju ludowy mistycyzm. Nie jest to oczywiście poziom "True Detective", ale można doszukać się kilku podobieństw z tym właśnie tytułem.
Problemy zaczynają się jednak, gdy w tym świetnie pokazanym świecie serialu zaczyna się coś dziać. A raczej nie zaczyna. Inaczej niż u Hitchcocka, napięcie po "trzęsieniu ziemi" zamiast rosnąć, zaczyna opadać. Pierwszy odcinek jest po prostu nudny. Wiktor Rebrow i jego dylematy nie przyciągają specjalnej uwagi. Dopiero później, gdy intryga rozwija się nieco bardziej, zaczynamy śledzić jego działania z uwagą. "Wataha" to jeden z tych rzadkich przykładów seriali, w których odcinek drugi jest lepszy niż pilot. Jednak jak na stosunkowo krótką opowieść (zaledwie 6 odcinków, oczywiście bez gwarancji, że będzie kontynuacja) rozkręcanie intrygi zajmuje stanowczo za dużo czasu.
Nie jest to oczywiście typowy serial proceduralny, gdyż codziennej pracy Straży Granicznej jest tu niewiele. Liczy się intryga i wątek skupiony na Rebrowie i jego krucjacie.
Rebrow okazuje się zresztą niejednoznaczną postacią, ale dopiero dużo później. W tym serialu prawie każdy ma swoje tajemnice – również najlepszy kolega kapitan Adam Grzywaczewski (Bartłomiej Topa) czy dowódca nowego oddziału Straży Granicznej (tytułowej watahy), major Konrad Markowski (Andrzej Zieliński). Są oczywiście dużo bardziej stereotypowe postacie, nowicjuszka Aga, strażniczka Natalia (Magdalena Popławska), która po twardym zderzeniu z rzeczywistością pograniczna nie chce zajmować się – wbrew swoim dawnym marzeniom – pracą pod przykryciem. Mamy też plejadę bohaterów z półświatka, lokalnych przedstawicieli mafii, przemytników i tak dalej. I chociaż nie są to najbardziej oryginalne postacie, to dzięki ich dobremu osadzeniu w całej rzeczywistości ma się wrażenie, że ich pojawienie się w serialu miało konkretny sens.
"Wataha" zawodzi pod względem scenariusza i dynamiki, nadrabia klimatem i przepiękną oprawą audiowizualną. Jak na nasze warunki i skromne w porównaniu z USA możliwości, jest to bardzo dobry serial, który w całkiem interesujący sposób pokazuje niezwykle ciekawy region kraju. Jeśli akcja się rozkręci, to będzie można śmiało zaryzykować tezę, że HBO wyprodukowało jeden z najlepszych seriali polskich ostatnich lat.