"Selfie" (1×01): #IrytującyRudzielec
Marta Wawrzyn
1 października 2014, 12:03
Komedia o dziewczynie mającej świra na punkcie internetowej popularności przed premierą zapowiadała się nieźle, zwłaszcza że główną bohaterkę gra Karen Gillan z "Doktora Who". A potem wypuszczono pilotowy odcinek…
Komedia o dziewczynie mającej świra na punkcie internetowej popularności przed premierą zapowiadała się nieźle, zwłaszcza że główną bohaterkę gra Karen Gillan z "Doktora Who". A potem wypuszczono pilotowy odcinek…
"Selfie" na papierze wyglądało jak pewny hit. Nie dość że serial na czasie, to jeszcze od Emily Kapnek, twórczyni świetnej, ostrej satyry na przedmieścia – "Suburgatory". I na dodatek z Karen Gillan w roli głównej! Trudno chcieć więcej, bo wydaje się, że nie ma już "więcej" w telewizyjnym światku.
A jednak nowa produkcja ABC zawodzi, i to w spektakularny sposób. Ruda piękność z "Doktora Who" wciela się w Elizę Dooley – jeśli nazwisko kojarzy Wam się z bohaterką "My Fair Lady", to słusznie się kojarzy – dziewczynę, która ma totalnego fioła na punkcie social mediów. W prawdziwym życiu nie ma przyjaciół, ale na Twitterze i Instagramie tysiące nieznajomych śledzą każdy jej ruch.
Dokładnie – 263 tysiące. Liczba wzięta z kosmosu, świadcząca o tym, że autorka serialu nie ma bladego pojęcia, jak działają serwisy społecznościowe. Zwykła dziewczyna, która pracuje jako przedstawiciel handlowy, i na dodatek nie ma żadnych przyjaciół, nigdy w życiu nie byłaby w stanie zdobyć tylu internetowych znajomych. To kompletny absurd, na taką popularność nawet blogerki modowe pracują latami. A w przeciwieństwie do serialowej Elizy, mają coś do powiedzenia czy też pokazania.
Ten idiotyczny początek zraził mnie do "Selfie" już w pierwszych minutach – jak można brać się za temat, o którym nie ma się żadnego pojęcia? – ale pewnie przeszłabym nad tym do porządku dziennego, gdyby serial działał jako komedia. Nic z tego. Eliza jest postacią przerysowaną daleko poza granice możliwości. Z każdą kolejną minutą rosło we mnie zdziwienie – jak ona w ogóle do tej pory funkcjonowała w społeczeństwie, skoro nie potrafi nawet normalnie porozmawiać z drugim człowiekiem!? Nic dziwnego, że jej jedyna przyjaciółka to Siri, tak irytującej bohaterki nie widziałam w serialach… chyba nigdy.
Kolejny koszmarny, wzięty z kosmosu pomysł to mówienie hashtagami. Mam nadzieję, że ABC zaoferuje widzom wersję z napisami, bo inaczej obawiam się, że połowy nie zrozumieją. Karen Gillan, z okropną manierą w głosie (a może to po prostu fatalny amerykański akcent? Nie jestem pewna, wybaczcie) wyrzuca z siebie w zabójczym tempie mnóstwo słów i całych wyrażeń, opatrzonych hashtagami. Pół biedy, gdyby te mówione hashtagi były zabawne i trafnie komentujące rzeczywistość, jak w przypadku hashtagów Toma z "Parks and Recreation". Nie są. To jakiś bełkot i tyle.
Kiedy Eliza wpada wreszcie na to, żeby zatrudnić speca od poprawy wizerunku, Henry'ego (John Cho), "Selfie" robi się nieco bardziej znośne. Między tą dwójką jest fajna, trochę przyjacielska, a trochę damsko-męska chemia i nawet kiedy przychodzi im odgrywać kompletne idiotyzmy, jakoś to działa. Tyle że "jakoś" to nie komplement. Dobra satyra na świat, który przecież wszyscy świetnie znamy – wszyscy oprócz Emily Kapnek – powinna powodować niekontrolowane wybuchy śmiechu. Tu nie ma mowy nawet o jednym marnym uśmieszku.
Choć "Selfie" może jeszcze się wyrobić – najbardziej denerwujący jest pierwszy kwadrans, w którym Eliza zachowuje się jakby była istotą z innej planety – obawiam się, że nie dostanie na to czasu. Pierwsze wrażenie jest fatalne. Emily Kapnek wymieszała wszystko, czego najbardziej nie lubimy w serwisach społecznościowych, i zmieliła w irytującą, niestrawną papkę. Aluzje do "My Fair Lady" tylko pogarszają sprawę, bo na tym etapie wydają się równie właściwe, co porównywanie "M jak miłość" do "Przeminęło z wiatrem".
"Selfie" zawodzi pod każdym względem. Jako satyra na social media jest zwyczajnie wydumane. Sympatycznym sitcomem też nigdy nie będzie, bo musiałoby coś zrobić z główną bohaterką, tak karykaturalną, że patrzenie na nią sprawia fizyczny niemal ból. Ba, to nie działa w ogóle jako komedia, ponieważ komedie jednak powinny choć trochę bawić.
Ten pilot to jeden wielki #WTF. Skoro już mamy przemawiać hashtagami.