"Once Upon a Time" (4×01): Przełamywanie lodów
Bartosz Wieremiej
30 września 2014, 21:03
Oczekiwanie na premierę 4. sezonu "Once Upon a Time" dłużyło się niemiłosiernie. Jednak trudno było się nie ekscytować na myśl o kolejnej koronowanej głowie wpadającej w odwiedziny do miasteczka w stanie Maine. Uwaga na spoilery.
Oczekiwanie na premierę 4. sezonu "Once Upon a Time" dłużyło się niemiłosiernie. Jednak trudno było się nie ekscytować na myśl o kolejnej koronowanej głowie wpadającej w odwiedziny do miasteczka w stanie Maine. Uwaga na spoilery.
"A Tale of Two Sisters" zaczyna się od sztormu i okrętu, którego zatonięcia mogliśmy być świadkami już wcześniej – w pierwszych kilkunastu minutach "Krainy lodu". Tym razem jednak król (Oliver Rice) i królowa (Pascale Hutton) państewka zwanego Arendelle mieli do przekazania swoim córkom ostatnią wiadomość. Choć butelka z ową kartką znalazła się w morzu jeszcze zanim jednostka poszła na dno, to jak na razie nie wiemy, co zostało na niej napisane.
W dalszej części retrospekcji towarzyszyliśmy już dorosłym Elsie (Georgina Haig) i Annie (Elizabeth Lail), na krótko przed planowanym ślubem ten drugiej. Nikt jednak nie stanął na ślubnym kobiercu, a przygotowania przerwane zostały przez, zainspirowaną pamiętnikiem i potrzebą odkrycia prawdy, wyprawę przyszłej panny młodej do sąsiedniego, a nam całkiem dobrze znanego, świata.
Tymczasem w teraźniejszości po niewielkich perturbacjach przestraszona Elsa w końcu dotarła do Storybrooke. Chociaż żadna lawina niestety na nikogo nie spadła, to na szczęście zamiast Olafa swoją obecnością zaszczycił nas Marshmallow i ochoczo zabrał się za demolowanie miasteczka. Ciekawe, czy owe wydarzenia w znaczący sposób naruszyły protokół dyplomatyczny bajkowych krain…
Jednak nie wszystko w zmrożonej strachem mieścinie kręciło się wokół niespodziewanego gościa. W niektórych momentach istotniejsze były niesprecyzowane relacje Killiana (Colin O'Donoghue) i Emmy (Jennifer Morrison). W innych uwaga skupiała się na związku Rumplestiltskina (Robert Carlyle) i Belle (Emilie de Ravin). Trzeba przyznać, że kiedy kolejne kłamstwa wyjdą na jaw, Rumplowi nie pomoże ani wspomnienie o tańcu nowożeńców rodem z "Pięknej i bestii", ani nawet nowo odkryty i znany niektórym artefakt.
Ważną częścią odcinka była Regina (Lana Parrilla) i jej złamane serce. Zawód miłosny spowodował, że knowania (nie do końca) Złej Królowej znowu nabrały blasku. Także ambitny plan znalezienia autora odpowiedzialnego za opasłe tomisko pełne szczęśliwych (a czasem nie) zakończeń brzmi całkiem nieźle i w jej stylu. Cierpiąca królowa balansująca na granicy dobra i zła to na dodatek bardzo dobra wiadomość dla widzów, tym bardziej że w pewnym lustrze ponownie znalazł się Giancarlo Esposito.
Zresztą w premierowym epizodzie 4. serii "Once Upon a Time" nie brakowało dobrych pomysłów. Przede wszystkim, pomimo że spleciono kilka odrębnych wątków, nie odnosiło się wrażenia, że coś zostało zrobione na siłę. Otrzymaliśmy odcinek, którego spójność trudno zakwestionować, a po którym spokojnie da się przyjąć, że Arendelle jest po prostu kolejnym miejscem wartym zwiedzenia na postrzelonym globusie magicznych krain.
Duże wrażenie zrobiły również wszelkie drobnostki i detale zapożyczone z disnejowskich animacji. Od niektórych ujęć, przez scenografię, kiecki, kubraczki, po poszczególne postacie, ich charaktery i reakcje. Jasne, że najbardziej w oczy rzucało się wszystko to, co związane jest z "Krainą lodu", jednak obecne były również elementy "Pięknej i bestii" czy "Fantazji".
Czasem tylko martwiła ostentacyjna wręcz dosłowność niektórych zapożyczeń. Niekorzystnie odbiło się to np. na scenie z Reginą, Emmą i drzwiami w roli głównej. Pośród dobrych rozwiązań wybrano akurat jedyne, które spowodowało, że w założeniu istotny moment wypadł raczej blado i banalnie. Pomysły sprawdzające się przy zachęcaniu do lepienia bałwana niekoniecznie pasują do próby nawiązania kontaktu między dwoma dorosłymi osobami po przejściach. Oby dalsza część serii nie obfitowała w podobne potknięcia.
Niemniej, pomimo tego "A Tale of Two Sisters" było bardzo przyjemną premierą sezonu. Choć dalej niewiele wiemy, a Henry (Jared S. Gilmore) wciąż jest bezużyteczny, to jak na razie, tygodnie oczekiwania zostały wynagrodzone, a kolejne odcinki zapowiadają się interesująco. Pomyśleć, że ledwie rok temu próbowano nas zamęczyć Nibylandią i podstępną działalnością pewnego pryszczatego tyrana…