"Parenthood" (6×01): Burzliwy początek końca
Nikodem Pankowiak
29 września 2014, 12:02
Moja ulubiona serialowa rodzina wróciła, aby w ciągu 13 najbliższych odcinków godnie pożegnać się z widzami. I póki co wszystko wskazuje na to, że się to uda. Spoilery.
Moja ulubiona serialowa rodzina wróciła, aby w ciągu 13 najbliższych odcinków godnie pożegnać się z widzami. I póki co wszystko wskazuje na to, że się to uda. Spoilery.
"Parenthood" to produkcja, jakiej w telewizji ze świecą szukać. To prawdziwy rodzinny serial, ale przez zdecydowaną większość czasu unikający patosu lub nadmiernego przesłodzenia. A przecież o to nietrudno, zwłaszcza gdy ma się w obsadzie tyle dzieciaków. Finał poprzedniego sezonu zostawił nas z kilkoma pytaniami: co dalej z Julią i Joelem? Jak ewentualna ciąża Amber wpłynie na jej życie? Czy Zeek i Camille odnajdą się w nowym domu? Na większość z nich odpowiedzi, chociaż częściowe, dostaliśmy już w tym odcinku. Były one całkiem satysfakcjonujące.
Przede wszystkim już w pierwszej scenie dowiadujemy się, że Amber faktycznie spodziewa się dziecka. Póki co jeszcze nie jest pewna, czy to dobra czy zła wiadomość. W tle pojawia się motyw możliwej aborcji, który, zgodnie ze zwiastunem kolejnego odcinka, jeszcze powróci. Choć samo słowo "aborcja" nie padnie pewnie ani razu, w końcu to telewizja ogólnodostępna, należy docenić odwagę twórców. Ponownie, bo to nie pierwszy raz, gdy ten temat pojawia się w tym serialu. Julię z kolei po raz pierwszy w tym sezonie widzimy w scenie łóżkowej i, uwaga, to nie Joel leży obok (właściwie to na) niej. Ta dwójka wciąż nie może się odnaleźć, choć finał 5. sezonu dał nam nadzieję, że jeszcze mogą się zejść. Teraz wygląda na to, że jest im do siebie dalej niż kiedykolwiek.
Powiedzenie, że co działo się w Vegas, zostaje w Vegas, okazuje się być zupełnie nieaktualne w tym odcinku. Gdy Zeek upada w kasynie podczas świętowania swoich urodzin, cała rodzina żyje tym jednym, z pozoru mało znaczącym wypadkiem. Lekarze nie wiedzą, o co chodzi, Zeek nie chce poddać się badaniom, wszystko wskazuje na to, że jest to coś poważniejszego. Sceny w Vegas są jednymi z lepszych w tym odcinku, zwłaszcza gdy do gry wkracza Crosby. Gwiazdą odcinka pozostaje jednak dla mnie Hank. Widać, że Raya Romano można traktować już jako stałego członka obsady. Nawet, jeśli twórcy próbują nam wmówić, że to tylko występ gościnny. I bardzo dobrze, bo to jedna z najlepiej napisanych postaci w tym serialu i świetne uzupełnienie dla wiecznie rozemocjonowanej Sary.
To, co mogę zarzucić temu odcinkowi, to niemalże całkowity brak mojej ulubienicy Jasmine, która pojawiła się tylko na kilka sekund. No ale cóż, już dawno temu pogodziłem się z tym, że jej postać została totalnie zmarginalizowana. Szkoda tylko, że wraz z nią coraz rzadziej na ekranie pojawia się także Jabbar – najfajniejszy z serialowych dzieciaków. Bardzo dobrze za to, że w stałej obsadzie nie ma już Haddie, która słowa "like" używa w każdym zdaniu. Wiem, że to błahostka, ale nie mogę tego znieść!
Niewiele jest seriali, które po pięciu sezonach wciąż mogą trzymać równy, wysoki poziom. "Parenthood" się to udaje i to bez wywoływania sztucznych dramatów czy zabijania bohaterów w każdym finale sezonu (cześć, Shonda). Rodzina Bravermanów nadal daje nam powody do wzruszenia i śmiechu. I tak już pewnie zostanie do końca.