Hity tygodnia: "Faking It", "The Knick", "Outlander", "The Good Wife", "Sleepy Hollow"
Redakcja
28 września 2014, 18:23
"Faking It" (2×01 – "The Morning Aftermath")
Andrzej Mandel: Przez dobre 20 minut śmiałem się z tego, co działo się na ekranie. A było tego dużo – mnie przypadła do gustu zwłaszcza matka Amy, która była gotowa zaakceptować wszystkie domniemane ekscesy seksualne córki, byle tylko były heteroseksualne. Widok Liama opuszczającego nago sypialnię Amy przyprawił tę kobietę niemal o orgazm, a już z pewnością o solidną ekscytację. Mocnym uderzeniem okazało się ujawnienie tajemnicy Lauren. Kto by się spodziewał czegoś aż tak mocnego?
Marta Wawrzyn: I ja jestem zachwycona tym, jak świeże, zabawne i dalekie od jakichkolwiek schematów wciąż pozostaje "Faking It". Oczywiście, ten serialik to tylko guilty pleasure, ale jakie pyszne! Wszystko tu gra, począwszy od humoru, a skończywszy na tym, że scenarzyści sprawnie poruszają się w labiryncie nastoletnich emocji, nie doprowadzając przy tym dorosłego widza do szału.
Gwiazda odcinka to zdecydowanie matka Amy, zachwycona tym, że jej córka najpierw oddaje się miłosnym igraszkom z jednym facetem, a potem eksperymentuje z kolejnym przy użyciu licznych seksgadżetów.
"The Knick" (1×07 – "Get the Rope")
Michał Kolanko: Ten serial nigdy nie przestaje zaskakiwać. Narzekaliśmy, że dzieje się w nim za mało – i dostaliśmy odcinek, w którym wydarzeń było aż za wiele. Zamieszki na tle rasowym w Nowym Jorku zmusiły ekipę szpitala Knickerbocker do ogromnego wysiłku. Po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak w takich sytuacjach reagują główni bohaterowie. I nie zabrakło zaskoczeń. Ten odcinek cementuje pozycję "The Knick" jako jednego z najlepszych obecnie emitowanych seriali.
Marta Wawrzyn: "The Knick" od początku najbardziej chyba zachwyca mnie tym, jak dobrze odmalowuje perspektywę społeczną. Na przełomie XIX i XX wieku amerykańskie duże miasta rozwijały się w wariackim tempie, wypełniane setkami tysięcy imigrantów, głównie jeszcze z Europy, oswobodzonych czarnoskórych i przybyszów z prowincji. Takie zamieszki, jak te pokazane w serialu Cinemax, rzeczywiście się zdarzały. Ba, to, co wydarzyło się w najnowszym odcinku, oparte jest na konkretnej prawdziwej historii, która miała miejsce w tamtym okresie w Nowym Jorku.
Ale doskonały research i jak zwykle rewelacyjne wykonanie techniczne to tylko połowa sukcesu. "Get the Rope" działa, bo stawia na emocje i przy okazji sprytnie pokazuje niemal wszystkie postacie od innej strony niż zwykle. W tych, którzy do tej pory nie zawsze działali etycznie, okazały się drzemać niezłe pokłady heroizmu. Thackery był świetny, Cleary był świetny, siostra Harriet była świetna. Ale zaskoczył mnie też cichutki do tej pory Bertie, który jednym celnym zdaniem zamknął usta Gallingerowi, kiedy ten wyrażał swoje niezadowolenie z powodu kliniki, którą zastał w piwnicy. I siostra Elkins, która tak po prostu wzięła to, czego od dawna chciała.
Ale najlepiej patrzyło mi się na Cornelię, energiczną, szczęśliwą, z zachwytem wpatrującą się w tego wspaniałego czarnoskórego młodzieńca, z którym kiedyś biegała na golasa po ogródku. Oczywiście, że w końcu musiał wyjść z tego romans! Zważywszy, że pary różnych ras zaczęły być akceptowane w społeczeństwie amerykańskim w latach 70., to, co się wydarzyło w "The Knick", jest kompletnie szalone. I świetnie! Więcej takich odcinków poproszę.
"The Good Wife" (6×01 – "The Line")
Marta Wawrzyn: Zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką zobaczyłam w tym tygodniu! Aż trudno uwierzyć, że "Żona idealna" w 6. sezonie, czyli wtedy, kiedy seriale zazwyczaj już dogorywają, jest w tak znakomitej formie. W tym odcinku świetnie wyszło absolutnie wszystko, począwszy od zaskoczenia tym, że to nie wątek kandydowania w wyborach jest tym głównym, a skończywszy na więziennej przygodzie blondaska z Florrick Agos, sondażach Eli Golda oraz manewrach Diane i ich skutkach.
Niesamowite, jak dużo wydarzeń można zmieścić w 40 minutach, i jak wiele da się przekazać przy pomocy nie tylko precyzyjnie dobranych słów, ale też gestów, spojrzeń, odpowiedniego montażu, dobrze dobranej muzyki. "Żona idealna" kwitnie, bo wszystko w niej jest na najwyższym poziomie: scenariusz, aktorstwo, reżyseria, montaż, wszystko.
Właśnie byliśmy świadkami kolejnego przetasowania, które nie dość, że sprawiło, iż do teraz zbieramy szczęki z podłogi, to jeszcze jest świetnym punktem wyjścia do nowego rozdziału. Jestem absolutnie zachwycona. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam serial, który w 6. sezonie potrafiłby być tak zaskakujący i świeży.
"Outlander" (1×07 – "The Wedding")
Marta Wawrzyn: Coś tak cudownie bezwstydnego może zrobić tylko Starz. W odcinku "The Wedding" chodziło głównie o seks – i to jaki! Jamie i Claire rozmawiali i kochali się, i znów się kochali, a potem kontynuowali rozmowę. Nic więcej się nie działo, ale te emocje, ta chemia, ta początkowa nieśmiałość przechodząca w szaloną namiętność! To wszystko było świetnie napisane, wspaniale zagrane i absolutnie magiczne.
A do tego doszła fantastyczna oprawa. "Outlander" pewnie byłby synonimem kiczu, gdyby nie to, że zrealizowany jest po mistrzowsku. Wszystko, co widzimy na ekranie – kostiumy, scenografia, rekwizyty – jest najwyższej jakości i, wraz z historią Claire, opowiadaną w pierwszej osobie, tworzy niesamowicie klimatyczną całość.
Jest w tym serialu jakiś staroświecki urok, który sprawia, że mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali coś zupełnie nowego, coś, czego jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, dość powiedzieć, że to magia, której trudno się oprzeć.
"Person of Interest" (4×01 – "Panopticon")
Michał Kolanko: Pierwszy odcinek 4. sezonu to powrót w wielkim stylu. Aby przetrwać, bohaterowie "PoI" musieli przybrać nowe tożsamości, ale tożsamość serialu się nie zmieniła. To był powrót, na którym wszyscy fani bardzo czekali. I nie było rozczarowania.
Harold i jego ekipa muszą nie tylko ratować ludzi w zagrożeniu, ale także działać w ukryciu przed "SI" Samarytanin. To bardzo wybuchowa mieszanka, która będzie napędzać cały nowy sezon.
"Parenthood" (6×01 – "Vegas")
Nikodem Pankowiak: "Parenthood" wróciło w dobrej formie! To już ostatni sezon i szansa dla twórców na to, żeby godnie pożegnać się z widzami. Wygląda na to, że im się to uda. Ciekawie zapowiada się wątek choroby Zeeka, razem z ciążą Amber będzie to pewnie główny motor napędowy całego sezonu.
Twórcy nadal potrafią nas wzruszyć i rozbawić, w tej materii nic się nie zmieniło. Nie ma tu żadnego znudzenia materiałem, scenarzyści potrafią utrzymać zainteresowanie widza i tworzyć nowe wątki bez rozmieniania się na drobne. Nie ma tu popadania w przesadę ani tanich dramatów. Ot, zwykłe życie. Oby przez kolejne 12 odcinków udało się ten poziom utrzymać. Więcej na temat tego odcinka będzie mogli przeczytać w mojej recenzji jeszcze dziś.
"South Park" (18×01 – "Go Fund Yourself")
Andrzej Mandel: O ile krytykom w USA ten odcinek nie podobał się z uwagi na zbyt prostą parodię ostatnich problemów w NFL i schematu działania startupów, o tyle mnie właśnie to się najbardziej podobało.
"South Park" po staremu uderzał prosto z mostu, zachowując zaledwie minimum subtelności. Cartman wychodzący w stylu prezesów prezentujących nowe zbędne produkty dla fanbojów albo nowe zbędne funkcjonalności serwisów i mówiący otwartym tekstem, "p…ę was" był rewelacyjny. Podobnie jak podsumowanie tego, jak wielu ludzi widzi startupy gromadzące fundusze na Kickstarterze. Dużo śmiechu, trochę refleksji, a Cartman jak zawsze w formie.
"Sleepy Hollow" (2×01 – "This Is War")
Andrzej Mandel: Powrót Ichaboda i porucznik Mills mógłby być lepszy, przyznaję. Jednak utrzymanie poziomu z poprzedniego sezonu i kilka dobrych żartów na temat współczesności naprawdę robi temu serialowi dobrze. Widzowi jeszcze lepiej. Intryga była poprowadzona zręcznie, aktorstwo niezłe, a dowcipy po prostu przednie. Zdecydowanie najbardziej rozbawiły mnie komentarze Ichaboda w stosunku do Benjamina Franklina oraz jego opowieść o bezpruderyjności tegoż. Świetnie wypadają nadal narzekania Crane'a na absurdy naszych czasów.
Całość zebrała się w odcinek, od którego nie mogłem się oderwać. Dla mnie hit.