"Chicago Fire" (3×01): Bolesne pożegnanie
Andrzej Mandel
27 września 2014, 18:18
O "Chicago Fire" nadal nie można powiedzieć, że jest czymś więcej niż serialem poprawnym. Ale widać postęp, choćby w tym, jak prowadzone są postacie głównych bohaterów. To już są – wreszcie! – postacie z krwi i kości. Szczególnie widać to po śmierci jednej z najważniejszych osób w uniwersum "Chicago Fire". Spoilery.
O "Chicago Fire" nadal nie można powiedzieć, że jest czymś więcej niż serialem poprawnym. Ale widać postęp, choćby w tym, jak prowadzone są postacie głównych bohaterów. To już są – wreszcie! – postacie z krwi i kości. Szczególnie widać to po śmierci jednej z najważniejszych osób w uniwersum "Chicago Fire". Spoilery.
Ten serial nużył mnie w pierwszym sezonie tak bardzo, że dałem sobie z nim spokój. Ale gdy wciągnęło mnie "Chicago PD", którego akcja toczy się równolegle z "Chicago Fire", przeprosiłem się ze strażakami i odkryłem, że warto było dać im szansę. Serial w międzyczasie ożył i nie jest już wypełniony papierowymi postaciami i dętymi dialogami.
Drugi sezon zakończył się mocnym cliffhangerem – w budynku, w którym prowadzona była akcja ratunkowa, nastąpiła eksplozja. Oprócz dowódcy remizy byli w nim wszyscy, łącznie z ratowniczkami medycznymi. Było oczywiste, że na początku 3. sezonu czeka nas bolesne pożegnanie.
Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że to będzie inna postać, tymczasem w "Chicago Fire" zdecydowano się na mocną i istotną zmianę, bo tragiczną śmiercią zginęła blondwłosa ratowniczka Leslie Shay (Lauren German), która sporo wnosiła do relacji między bohaterami. Jej jawny i dyskretny zarazem homoseksualizm nie przeszkadzał jej być najlepszym przyjacielem zarówno Gabrieli (Monica Raymund), jak i Severide'a (poprawiający się z sezonu na sezon Taylor Kinney). Muszę przyznać, że odejście Leslie i jego skutki rozegrano bardzo dobrze. Skorzystano też z okazji i wprowadzono nową postać.
Szczególnie mocno zapadła mi w odcinku scena, w której Gabriela siedzi u psychiatry i wreszcie się przełamuje. Tu aż chciało się wyciągnąć chusteczkę i zapłakać wraz z Dawson, bo zagrane było to bardzo wiarygodnie i wcisnęło w fotel mocniej niż retrospekcje ze śmierci Leslie. Równie wiarygodnie wypadł smutek Severide'a i sposób. w jaki sobie z nim radził. Jak pisałem – to już nie są papierowe postacie i wreszcie czuć, że to ludzie z krwi i kości. Czego nadal niestety nie da się powiedzieć o postaci odtwarzanej przez Jessego Spencera, który wypada gorzej niż blado. A szkoda.
Jednak całość jest teraz całkiem niezła. Widać też potencjał w nowej ratowniczce Sylvie (Kara Killmer). Blondynka zastąpiła blondynkę i zobaczymy, co z tego wyniknie. Zapewne romans. Powrót "Chicago Fire" sugeruje, że warto jednak zaglądać do strażaków i sprawdzać, co u nich słychać. Niekoniecznie co tydzień, ale warto trzymać rękę na pulsie.