"NCIS: New Orleans". Pocztówka z nowego domu
Bartosz Wieremiej
25 września 2014, 12:02
Najnowszy spin-off "NCIS" na dobre rozgościł się w Nowym Orleanie. I choć nie było za specjalnych fajerwerków, to trzeba przyznać, że premierowy odcinek 1. sezonu wywarł lepsze wrażenie niż wiosenna wyprawa do Luizjany w dwuczęściowym "Crescent City". Spoilery.
Najnowszy spin-off "NCIS" na dobre rozgościł się w Nowym Orleanie. I choć nie było za specjalnych fajerwerków, to trzeba przyznać, że premierowy odcinek 1. sezonu wywarł lepsze wrażenie niż wiosenna wyprawa do Luizjany w dwuczęściowym "Crescent City". Spoilery.
Ów brak fajerwerków był nieco zaskakujący – tak "NCIS: Los Angeles", jak i "NCIS" swoją jesienną przygodę z telewizją zaczynały w o wiele bardziej spektakularny sposób. W pierwszym zobaczyliśmy powrót Callena (Chris O'Donnell) do pracy po nieszczęsnej przygodzie z bronią automatyczną, poznaliśmy Hetty (Linda Hunt)i zwiedziliśmy nową siedzibę OSP. Były też pościgi, porwania, trupy, strzelaniny i bohaterowie w opresji. Na skradzione głowice nuklearne przyszło poczekać ledwie kilka lat. W drugim zmieszczono Air Force One, terrorystów i George'a W. Busha. Serio, George'a W. Busha.
Tymczasem "Musician Heal Thyself" zaczyna się od krewetek i odseparowanej kończyny w wojskowym bucie. Chociaż w dalszej części odcinka okazało się, że sprawa morderstwa Calvina Barksa jest dla Price'a (Scott Bakula) bardzo osobista i jednocześnie umożliwia widzom poznanie lokalnych bandziorów czy szemranych dygnitarzy, to na żadnym etapie nie przeniesiono jej na poziom ogólnonarodowego kryzysu.
Należy jednak dodać, że sprawa tygodnia była całkiem porządnie zrobionym telewizyjnym śledztwem, które nie nudziło pomimo braku zaskakujących zwrotów akcji. Duży w tym udział mieli główni bohaterowie. Wszyscy wypadli lepiej w swoich rolach niż kilka miesięcy temu w "Crescent City", a Scott Bakula wreszcie miał cokolwiek do zagrania.
Szczególnie dobre wrażenie zrobiła, grana przez Zoe McLellan, Brody. Jej narzekania na imprezowiczów, a następnie poszukiwanie nowego lokum w Nowym Orleanie były bardzo przyjemnym przerywnikiem. Nie można się też przyczepić do jej interakcji z praktycznie każdą z głównych postaci. Nawet nieprzekonujący agent LaSalle (Lucas Black) w towarzystwie Brody wypadał zupełnie naturalnie.
Równocześnie szkoda, że gościnny występ Davida McCalluma był tak krótki. Ducky i Loretta (CHH Pounder) byliby fantastycznym duetem. Zawiódł także przedstawiciel lokalnego świata polityki, czyli Douglas Hamilton (Steven Weber). Do niejakiego Claya Davisa na razie mu daleko a szkoda, bo właśnie ktoś taki bardzo by się tej produkcji przydał.
Martwi również, że NCIS-owy Nowy Orlean wciąż przypomina raczej pocztówkę niż żywe miasto. Jasne, procedurale rządzą się swoimi prawami, a i nikt nie spodziewał się nowego "Treme", jednak dobrze by było, gdyby choćby na chwilę udało się wyjść poza stereotyp. Pogłębiony portret tego miasta udało się stworzyć nawet w 11. sezonie amerykańskiego "Top Chefa", więc oby i w "NCIS: New Orleans" twórcy chcieli nam pokazać coś więcej.
Z drugiej strony przynajmniej przez najbliższe kilka tygodni nie ma co zaprzątać sobie tym głowy. Wszystko jest lepsze niż kolejna serialowa wersja Nowego Jorku, a mieszanka jazzu, krewetek, alkoholu i rzekomo porządnego gumbo nie jest takim znowu złym punktem wyjścia.