Pazurkiem po ekranie #43: Seks, całe morze seksu
Marta Wawrzyn
24 września 2014, 20:02
W tym tygodniu ruszył na dobre sezon w amerykańskich telewizjach ogólnodostępnych, ale i tak bardziej seksowne pozostały kablówki. I to zupełnie dosłownie. Uwaga na spoilery z "Masters of Sex", "Outlandera" i "The Knick".
W tym tygodniu ruszył na dobre sezon w amerykańskich telewizjach ogólnodostępnych, ale i tak bardziej seksowne pozostały kablówki. I to zupełnie dosłownie. Uwaga na spoilery z "Masters of Sex", "Outlandera" i "The Knick".
Zanim jednak przejdziemy do dania głównego, którym jest nazwany po imieniu seks, zatrzymajmy się na chwilę przy tym, co nas najbardziej w tym tygodniu kręci poza kablówkami. Serialowe nowości, a wśród nich ta najmocniej promowana i najbardziej wyczekiwana – "Gotham" (nasza recenzja tutaj). Wokół mnie wszyscy rozczarowani i zawiedzeni, smutni i wkurzeni, bo podobno wyszło nie tak, jak wyjść powinno. Przy czym nikt nie wie, jak wyjść powinno, wiemy tylko, że nie tak. Inaczej jakoś.
I owszem, to się chwali, że wymagacie więcej – jeszcze więcej! – od magików zza oceanu, czyniących nasze życie mniej szarym, a wszystkich chłopców, których spotykamy w prawdziwym życiu, mniej przystojnymi. Ale też nie bardzo rozumiem, czego właściwie spodziewaliście się po nowym serialu Bruno Hellera. To od początku miał być policyjny procedural w klimacie Batmanowego noir. Czyli nie żadne wybitne dzieło, które odmieni losy telewizji i świata, a czysta, zgrabnie skonstruowana rozrywka. Tak miało być, tak jest i nie ma się czego czepiać.
Owszem, mogłoby być trochę mniej konwencjonalnie, owszem, Ben McKenzie mógłby być mniej stereotypowym gliniarzem żółtodziobem, owszem, mrok mógłby być bardziej mroczny, a mniej fotoszopowy, owszem, gdzieś tam można by wcisnąć trochę głębi w stylu Nolana. Ale poza tym jest naprawdę OK. Klimat wylewa się z ekranu, aktorzy grają świetnie, scenariusz jest sprawnie napisany. Lepszego pilota tej jesieni możemy nie zobaczyć. A więc, pamiętając, że to tylko bezpretensjonalna rozrywka, polecam niezdecydowanym pilotowy odcinek "Gotham", tak jak dwa lata temu polecałam "Arrow". To kawał porządnej telewizji. No i tego pana mają. Tylko nie mówcie, że nie podoba Wam się ten pan!
Tymczasem w moich ulubionych kablówkach był seks.
Dużo seksu. Najwięcej oczywiście było go w "Outlanderze", którego najnowszy odcinek "The Wedding", złośliwi określają mianem soft porno. Hmmm… No rzeczywiście, gdybym należała do nieco skromniejszych panien, pewnie zdarzyłoby mi się odwrócić wzrok albo zarumienić. A tak, no cóż, obejrzałam z przyjemnością, uśmiechnęłam się, słysząc niektóre – tak słodko naiwne! – dialogi i wciąż jestem przekonana, że mam do czynienia z serialem co najmniej dobrym, a nie żadną tandetą.
Bo jeśli pominąć to, co było aż nadto oczywiste, to po prostu był fajnie napisany odcinek, pełen wspaniałych sukni, nieźle zagranych emocji i tego, co w "Outlanderze" lubię najbardziej: opowieści. Jamie opowiadał Claire o sobie, swojej rodzinie i swoich ideałach, Claire popijała whisky i patrzyła z coraz większym zachwytem, a potem kochali się i znów rozmawiali, i znów się kochali. Czysta magia i już.
"The Knick" dla odmiany odkrył siłę sexposition.
I choć nikt nikogo dziewictwa nie pozbawiał ani do burdelu nie ciągnął, przez dłuższy – właściwie bardzo długi – moment można było się poczuć jak w innym serialu. Jakiejś "Grze o tron" czy czymś takim. Bo oto serial Cinemax postanowił nam opowiedzieć o historii chirurgii, używając do tego celu dwóch nagich dziewcząt. Taaak, widzowie na pewno dużo zrozumieli z przemowy Thackery'ego, który tłumaczył zdezorientowanemu Bertiemu, na czym polega jego nowy wynalazek. Wszyscy jesteśmy teraz mądrzejsi i bogatsi o nowe informacje. Dokładnie tak jest. Dzięki "The Knick".
Nie, nie chodzi o to, że się czepiam, bo to w sumie był zabawny pomysł, choć nie tak znów oryginalny. Już w 1. sezonie "Gry o tron" Littlefinger w podobny sposób wyjaśniał nam meandry polityki. Ale zastanawiam się, co będzie po tym, jak już zobaczymy w telewizji naprawdę wszystko. Czym będą nas próbowali przekupić, kiedy cały ten seks już nas uśpi.
"Masters of Sex" zabrało nas w podróż do innych czasów.
Czasów, w których na antenie telewizji nie można było tak po prostu użyć słowa "orgazm". Nawet jeśli to zakazane słowo stanowi element czegoś, co bada poważny naukowiec, w krawacie zamiast muszki. I o ile 2. sezon "Masters of Sex" nie ekscytuje mnie prawie wcale – brr, ciągle tylko ten romans i dramaty rodzinne, i kolejne dramaty rodzinne, i znów romans – muszę przyznać, że to była ciekawa sprawa. Dildo? Nie ma mowy, nie w CBS-ie. Orgazm? Nazwijcie to jakoś inaczej. Nadzy ludzie? Dajmy w zamian 20 sekund z ludźmi ubranymi.
W gruncie rzeczy w takim CBS-ie wiele się nie zmieniło. Wciąż nie zobaczymy tam nieodpowiednich części ludzkiego ciała ani nie usłyszymy przekleństwa mocniejszego niż ichniejsza wersja "motylej nogi". Ma to w gruncie rzeczy swój urok i wbrew pozorom da się w ten sposób powiedzieć bardzo, bardzo dużo, o czym ostatnio znów przekonała nas "Żona idealna". Tylko jaki to ma sens i gdzie w tym logika, skoro podobne obostrzenia nie dotykają mocnych scen przemocy (o czym za chwilę przekona nas "Stalker")? Z tym pytaniem, rzuconym w zasadzie w przestrzeń, Was zostawiam.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.