"Finding Carter" (1×12): Punkt wyjścia
Bartosz Wieremiej
22 września 2014, 12:02
Debiutancki sezon "Finding Carter" obfitował w wydarzenia dramatyczne, trywialne, mądre i głupie. Nie obyło się też bez momentów krwawych, pełnych łez, a także bez kilku potknięć czy pomyłek. Pod wieloma względami 1. seria zakończyła się najlepiej jak mogła i chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze. Spoilery.
Debiutancki sezon "Finding Carter" obfitował w wydarzenia dramatyczne, trywialne, mądre i głupie. Nie obyło się też bez momentów krwawych, pełnych łez, a także bez kilku potknięć czy pomyłek. Pod wieloma względami 1. seria zakończyła się najlepiej jak mogła i chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze. Spoilery.
Z drugiej strony takie, a nie inne zakończenie "One Hour Photo", czyli ponowne porwanie Carter, dla widzów oznacza długie oczekiwanie na wyjaśnienie kilku rzeczy. Owszem, otrzymaliśmy kilka nowych informacji, ale wydają się one jedynie czubkiem góry lodowej.
Tym bardziej że dla większości bohaterów finałowy odcinek okazał się powrotem do punktu wyjścia. Carter (Kathryn Prescott) znowu znalazła się "pod opieką" Lori (Milena Govich) – tym razem nie z własnej woli, Elizabeth (Cynthia Watros) raz jeszcze straciła córkę, David (Alexis Denisof) dalej ukrywa różne rzeczy, Taylor (Anna Jacoby-Heron) znowu jest sama, a wszyscy jak zwykle zapominają o Grancie (Zac Pullam). Nawet Max (Alex Saxon) wraca do domu, choć w jego wypadku decyzja jest raczej wymuszona przez ołów i tzw. szarą rzeczywistość.
Jednak jest coś intrygującego w pomyśle, by na koniec, po całym sezonie czasem naprawdę dramatycznych wydarzeń, Wilsonom raz jeszcze odebrać Carter. Jednocześnie jest coś strasznie okrutnego w ponownym postawieniu Elizabeth w takiej sytuacji i to w momencie, gdy wreszcie udało jej się nawiązać z córką nić porozumienia.
W "One Hour Photo" to właśnie wydarzenia z Lori, Carter i Elizabeth w rolach głównych były zdecydowanie najmocniejszą częścią odcinka. Poszczególne rozmowy, dziwne zdjęcia, nieudany plan aresztowania – chwile te wręcz domagały się uwagi widza. Szczególnie że zadziwiająco często w tle przewijał się David, który, tak na marginesie, raz jeszcze udowodnił, jak biegle posługuje się kłamstwem.
Równocześnie nie byłoby prawdą stwierdzenie, że wszystkie momenty finału były tak udane. Dziwnie oglądało się niektóre sceny w szpitalu z udziałem Maksa. W ostatnich tygodniach pojawiło się kilka naprawdę naciąganych historii jak np. aresztowanie Carter pod zarzutem kradzieży, a tu coś tak przyziemnego… Drogi Maksie, zostałeś postrzelony – tak trudno kogoś pozwać, skoro problemem stał się nagle brak gotówki?
Nie da się jednak ukryć, że nawet i słabsze momenty pozwoliły nam zobaczyć coś interesującego jak np. inną stronę wspomnianego Maksa. Przez wszystkie te tygodnie był on w końcu jedną z najciekawszych postaci w całej serii i za sam pomysł drastycznej zmiany charakteru scenarzystom należą się brawa. Gdyby tak jeszcze przyczyny przemiany pozostawiono na etapie "bohater musi się pozbierać po znalezieniu się na granicy życia i śmierci" – przecież ostatecznie i tak by to doprowadziło do jakże porządnie napisanej i zagranej sceny rozstania z Taylor.
W pewien sposób wyszło więc jak zwykle. Były momenty lepsze i gorsze, a nadzieja, że najlepsze jeszcze przed nami, wciąż jest żywa.
Bo choć 1. sezon "Finding Carter" był raczej nierówny, to pełna zwrotów opowieść o porwaniu dziecka i rodzinie, która całe lata spędziła na poszukiwaniach, niezmiennie ciekawi. Przede wszystkim dlatego, że wątki związane ze zniknięciem Carter i z jej powrotem do domu wciąż nie uciekają w rejony dziwnych spisków. Motywacje bohaterów dalej wypadają wiarygodnie, nawet jeśli niektóre postacie delikatnie tracą kontakt z rzeczywistością.
Najważniejszym wnioskiem po obejrzeniu "One Hour Photo" jest więc to, że znaleziono sposób, by ów stan podtrzymać. Przy okazji zapewniono też widzom potencjalnie ciekawy początek kolejnego sezonu i tylko szkoda, że przyjdzie nam na niego trochę poczekać.