Kity lata 2014: "Czysta krew", "The Strain", "Extant", "The Bridge", "Tyrant", "Crossbones"
Redakcja
21 września 2014, 18:27
"The Strain"
Michał Kolanko: To mógł być całkiem ciekawy serial o "realistycznej" inwazji wampirów na Nowy Jork. Początek nie był nawet taki zły, ale klimat "The Strain" szybko zagubił się w dłużyznach, niepotrzebnych wątkach rodzinnych i romansowych. W pewnym momencie okazało się że serial, który miał być czystą rozrywką, nie potrafi zatrzymać widza na dłużej. Nie pomagają w tym nudni bohaterowie i oczywiste dziury i błędy logiczne scenariusza.
Marta Wawrzyn: Niezły, dynamiczny pilot, sugerujący, że przed nami dużo bezpretensjonalnej rozrywki, i dziewięć (czy ile ich tam było) odcinków, wypełnionych po brzegi totalną nudą. Nie mogę pojąć, jak Guillermo del Toro mógł tak strasznie skopać taki fajny pomysł. Każdy kolejny odcinek jest gorszy od poprzedniego i już nawet pan Abraham – jedyna postać, która budzi u mnie jeszcze jakiekolwiek emocje – nie pomaga mi wytrwać w postanowieniu, żeby obejrzeć pierwszy sezon do końca. Po co zamówiono drugi, nie mam pojęcia.
"Extant"
Michał Kolanko: Po pierwszym sezonie "Exant" wniosek może być tylko jeden – nigdy więcej! Ten projekt miał być swego rodzaju "Dzieckiem Rosemary" w kosmosie z obcymi zamiast szatana. I z Halle Berry w głównej roli. Całkiem obiecujący był wątek (skopiowany niemal wprost z filmu "AI: Sztuczna inteligencja") androida – małego chłopca, który został zbudowany przez męża głównej bohaterki. Ale całość okazała się chaotyczna, miałka, sztampowa, mało wciągająca i po prostu nudna. "Extant" to jedno z większych rozczarowań tego sezonu. To serial, który pokazuje, że droga do powrotu dobrych sci-fi na ekrany jest bardzo wyboista.
Marta Wawrzyn: Kosmiczne bzdury z Halle Berry. Trzymać się z daleka.
"Czysta krew"
Marta Wawrzyn: Ojojoj… joj! Aż trudno uwierzyć, że to był kiedyś taki fajny serial. Mocny, zabawny, z jajem. Pełen genialnego czarnego humoru i momentów wywołujących porządny dreszczyk. W finałowym sezonie – najgorszym ze wszystkich, choć przecież trzy poprzednie też do wybitnych nie należały – nie zostało z tego kompletnie nic. Oglądanie, jak bohaterowie, których kiedyś tak lubiliśmy, snują się bez sensu po ekranie, było męczarnią.
Nawet nie jestem w stanie wskazać, co było najgorsze. Odcinek, w którym Sookie robi imprezę po śmierci "ukochanego"? Ślub Jessiki? Telenowela ze śmiercią Billa? Słodziutka ostatnia scena? Aaaa, nie chcę już sobie tego wszystkiego przypominać! Cały sezon był tak okropny, że pewnie nigdy więcej do Bon Temps już nie wrócę.
Nikodem Pankowiak: To było straszne. Złe. Fatalne. Tego typu przymiotniki opisujące finałowy sezon "True Blood" moglibyśmy mnożyć. Dobre sceny na przekroju całej serii mógłbym policzyć pewnie na palcach jednej ręki. Doszczętnie schrzaniono tutaj wszystko, a końcówka utrzymana w klimatach telenoweli dopełniła jedynie dzieła zniszczenia. Tu nie ma nic do dodania, oni wszyscy zasłużyli na kołek.
"Tyrant"
Michał Kolanko: Bliski Wschód w wizji twórców "Homeland" jest miejscem tak karykaturalnym, że aż trudno uwierzyć, iż nad tym serialem pracują ludzie mający cokolwiek wspólnego z przygodami Carrie i Brody'ego. "Tyrant" to także rażące, sztampowe dialogi, zużyte do granic możliwości wątki i jednowymiarowe postacie. To bardzo dziwne, że będzie drugi sezon, bo gdyby oceniać ten serial zgodnie z jego wartością, to FX powinno zaprzestać jego emisji po dwóch-trzech odcinkach.
Marta Wawrzyn: Zgadzam się, "Tyrant" to okropieństwo pod każdym względem. Obejrzałam może połowę sezonu, a wciąż mnie uszy bolą od tych koszmarnych, drewnianych dialogów. A i aktorzy się nie popisali. Ale najgorszy i tak jest ogólny obraz tyranii umieszczonej na Bliskim Wschodzie. Jak gdyby pisało to dziesięcioletnie dziecko, które niewiele jeszcze z tego świata rozumie. Nie wiem, kto tego potworka wpuścił na antenę kablówki i jeszcze dał mu 2. sezon, ale stanowczo odradzam oglądanie.
"Crossbones"
Andrzej Mandel: Wobec serialu Neila Crossa oczekiwania były olbrzymie. Mówiło się wręcz, że zapoczątkuje on modę na pirackie seriale. Ale… nie udało się. Nie pomógł John Malkovich, nie pomogła chemia między Richardem Coyle'em a Claire Foy (jednak w "Piekle pocztowym" oboje wypadli lepiej), nie pomogło nic, włącznie z pięknymi widokami i niezłymi pomysłami wyjściowymi.
Zawiódł scenariusz – ta historia lepiej sprawdziłaby się jako miniserial, maksymalnie 4-odcinkowy, jak "Luther". Była po prostu zbyt rozwlekła. Zbyt często pojawiały się też jakieś nowe, niekoniecznie prawdopodobne, okoliczności. W efekcie, choć zdążyłem serial trochę polubić, poczucie niedosytu jest tak duże, że wyrok może być tylko jeden – kit. I zrzucenie z okrętu na pełnym morzu. Choć… to nadal ciekawsze niż "Black Sails".
Marta Wawrzyn: Oj, nie wiem, czy ciekawsze. Nie byłam w stanie dokończyć sezonu, choć kocham pirackie historie. W przeciwieństwie do Andrzeja, nie uważam, aby było tu co ratować. To jest po prostu fatalne, pod każdym względem. Płaskie, nieciekawe postacie, przewidywalne wątki i to bezsensowne ganianie się po piasku… Miała być wielka przygoda, wyszedł wielki banał, który nawet w latach 90. nikomu pewnie by nie przypadł do gustu.
Nie wiem, co tu robi John Malkovich, a fakt, że to okropieństwo napisał Neil Cross, autor "Luthera", zupełnie przekracza moje zdolności pojmowania. Mój najbardziej oczekiwany serial sezonu okazał się największym kitem sezonu. I jak tu żyć?
"The Bridge"
Andrzej Mandel: Serial siadł jeszcze pod koniec 1. sezonu i decyzja o jego kontynuacji była ryzykowna. Okazało się, że ryzyko chyba się nie opłaciło, bo jedyne, co zostało, to klimat, a w serialu kryminalnym klimat to za mało. Nie pomogła już ani dobra gra aktorska, ani próby wciągnięcia nowym, brutalnym wątkiem. Jeżeli ktoś przebrnął poza trzeci odcinek, to może mówić o dużej odporności.
Marta Wawrzyn: Klimat amerykańskiego "The Bridge" był i jest świetny, ale fabuła 2. sezonu to istny sen pijanego scenarzysty. Każdy wątek sobie, każda postać sobie – nie klei się dosłownie nic. I nie wciąga to za cholerę, nawet jeśli już zdążyliśmy przywiązać się do postaci. Nawet Franka Potente wraz z kolejnymi odcinkami podobała mi się coraz mniej i mniej, bo to w gruncie rzeczy stereotypowa bohaterka, która zwyczajnie nie jest w stanie udźwignąć na swoich barkach ciężaru całego sezonu.
Czasem widzę jakiś detal i łapię się na tym, że wciąż "The Bridge" lubię. Ale nie zmienia to faktu, że większość 2. sezonu najchętniej bym przewinęła. I niewiele bym przy tym straciła. Dlatego – kit.
"Falling Skies"
Andrzej Mandel: Saga rodu Masonów i 2nd Mass już dawno stała się serialem ledwo nadającym się do oglądania. W niedawno zakończonym sezonie twórcy firmowanego przez Spielberga serialu przeszli jednak samych siebie i zeszli poniżej poziomu krytyki. Jedyny wątek, który w ogóle jeszcze jakoś przykuwał moją uwagę, to wątek Pope'a świetnie granego przez Colina Cunninghama, a który dostał do asysty Mirę Sorvino. Reszta jakoś nie chciała się trzymać kupy i nawet nadal wyśmienita gra całej ekipy (szczególnie Noah Wyle zasługuje na oklaski) tylko w niewielkim stopniu ratuje całość.
Zupełnie nie wykorzystano wątku prania mózgów fundowanego przez Obcych ludzkim dzieciom. Jedynym realnym skutkiem tego było złamane serce najmłodszego z Masonów. Serio? Nie dało się z tego więcej wyciągnąć? Kompletnie oderwane od wszystkiego było to, co dotyczyło Lexi – zrobiono z niej istotę o niemal boskich mocach, ale niewiele z tego wynikło poza paroma łzawymi scenami dowodzącymi, że rodzina jest najważniejsza. I tak dalej, i tak dalej. Jakbyśmy mieli takiego Masona, to sami byśmy wszystkie wojny wygrali…
Na plus warto jednak zapisać, że wreszcie dostaliśmy trochę szersze tło – w serialu wreszcie pojawiły się informacje, że ludzie walczą także poza USA.
"Married"
Marta Wawrzyn: O ile w "You're the Worst" się zakochałam, to "Married" – też przecież komedia antyromantyczna – wypadło moim zdaniem przerażająco fatalnie. Nawet nie chodzi o to, że jest źle napisane czy zagrane. W sumie nie jest. Chodzi o to, że życie Liny i Russa (Judy Greer i Nat Faxon) po prostu nie da się patrzeć, nie mając przy tym myśli morderczych lub/i samobójczych.
Nie widzę nic fajnego w serialu o dwójce żałosnych ludzi, którzy męczą się w małżeństwie, bo jakoś tak wyszło. Nie jestem w stanie ani ich polubić, ani im współczuć, mam raczej ochotę rzucać ciągle jakimiś przedmiotami w kierunku ekranu, w nadziei, że dzięki temu oboje odzyskają zdrowe zmysły. I dlatego tej nieśmiesznej komedii mówię "nie". A Judy Greer i Natowi Faxonowi życzę czegoś lepszego.
I jeszcze 12 seriali, które rzuciliśmy po wyjątkowo okropnych pilotach
Nie oceniamy tutaj całych sezonów, nie mówimy, czy były one hitem, czy kitem, czy czymś pośrodku. To po prostu są seriale, które miały piloty tak złe, że nie byliśmy w stanie przełamać się i sięgnąć po kolejny odcinek. Bolejemy nad tym, że niektóre z nich będą mieć kolejny sezon.
"Gang Related"
"Undateable"
"Power"
"Dominion"
"Young & Hungry"
"Mystery Girls"
"Taxi Brooklyn"
"Reckless"
"Matador"
"Rush"
"The Lottery"
"Partners"