Kocham grać nienormalnych ludzi. Rozmawiamy z Williamem Fichtnerem z "Crossing Lines"
Mateusz Madejski
17 września 2014, 19:02
Williama Fichtnera pewnie znacie z ekranu jako zmęczonego życiem stróża prawa, nie radzącego sobie ze sprawami zawodowymi i osobistymi. Jednak aktor okazał się przesympatycznym człowiekiem, który uwielbia żartować i nie boi się opowiadać o swoim życiu. Zresztą, przeczytajcie sami.
Williama Fichtnera pewnie znacie z ekranu jako zmęczonego życiem stróża prawa, nie radzącego sobie ze sprawami zawodowymi i osobistymi. Jednak aktor okazał się przesympatycznym człowiekiem, który uwielbia żartować i nie boi się opowiadać o swoim życiu. Zresztą, przeczytajcie sami.
William Fichtner przyjechał do Polski, by promować serial "Przekraczając granice", którego 2. sezon będziecie mogli oglądać od poniedziałku 22 września (godz. 22:00) w AXN. Aktor gra tam główną rolę, wcielając się w Carla Hickmana, emerytowanego policjanta z Nowego Jorku, który pracuje dla elitarnej jednostki Międzynarodowego Trybunału Karnego. W przeszłości grał m.in. w rolę agenta Mahone'a w serialu "Prison Break". Zagrał też w wielu kultowych filmach, takich jak "Helikopter w ogniu", "Miasto gniewu" czy "Armageddon".
Mateusz Madejski: Chciałem Cię oczywiście spytać o Twoje role, ale przyznam, że zainteresowała mnie też Twoja pasja. Podobno kolekcjonujesz opony.
William Fichtner: Aha, czyli uważasz mnie za wariata?
MM: Tego nie powiedziałem…
WF: Ale w porządku! Moja żona też tak uważa! Chcesz wiedzieć, jak to się zaczęło? Dorastałem niedaleko miasta Buffalo w stanie Nowy Jork. Odbywały się tam wyścigi typu drag racing. No i zawsze jakoś mnie intrygowały te wielkie opony, na których poruszają się te auta. A kiedyś, już jak byłem dorosły, poszedłem na wyścig i zobaczyłem ok. 200 par opon. Takich wielkich, specjalnie przygotowanych do sportów motorowych. Dowiedziałem się, że one wszystkie po tych wyścigach trafiają na śmietnik. Więc nieśmiało zapytałem zaprzyjaźnionego kierowcę, czy może mógłbym dostać jeden komplet. Kilka dni później pod moim domem czekały te opony, jeszcze z podpisem znanego mistrza rajdowego. I tak to się zaczęło. Może kiedyś uda mi się zdobyć opony z bolidu Formuły 1. O tym marzę!
MM: Specjalizujesz się w rolach trudnych ludzi, przede wszystkim policjantów po przejściach, uzależnionych od różnych używek.
WF: Tak, kocham grać nienormalnych ludzi (śmiech). A tak zupełnie poważnie… Przygotowując się do ról, poznałem wielu oficerów policji. Fakt, wydają się oni na pierwszy rzut oka chłodni, niedostępni. Jakby mieli wypisane na twarzy "odczep się koleś i nie zawracaj nam głowy". Ale to wrażenie nie jest prawdziwe. To są po prostu ludzie, którzy obcują z ciemną stroną życia. Szczerze ich podziwiam. Bo to jest tak, że większość z nas chce znać tylko tę jasną stronę życia. Oni żyją na co dzień tą ciemną. Budzą się rano i poznają najciemniejsze sekrety świata, o których my nie mamy najczęściej pojęcia. Ale robią to przecież, żebyśmy my mogli być bezpieczni. Więc ciężko, żeby się uśmiechali od ucha do ucha. Zbyt wiele przeżyli. Ale muszę przyznać, że to fantastyczne wyzwanie, móc zagrać takie postacie.
MM: Masz nawet odpowiednie wykształcenie, by się tym zajmować. Ukończyłeś kryminalistykę.
WF: Taaak. Pamiętam, był taki bar koło mojego akademika. I taka dziewczyna… I tyle pamiętam ze swoich studiów (śmiech). Serio! Na przykład trzeciego roku niemal nie pamiętam w ogóle. Więc można powiedzieć, że studia mnie przygotowały do mojej pracy, bo obcowałem z wieloma ciekawymi substancjami. Ale odebrałem dyplom, więc chyba musiałem coś tam na uczelni zrobić. Ale jak już, to była to raczej mocno teoretyczna wiedza. Konkretnych rzeczy stróże prawa uczą się przede wszystkim w akademiach policyjnych.
MM: Nie jesteś czasem zmęczony tymi rolami? Nie masz pokusy, żeby zagrać kogoś innego?
WF: Niedawno mój menedżer przysłał mi scenariusz i mówię mu: "Kurcze, przecież ta rola jest zupełnie identyczna co moja ostatnia! Co do joty"! No ale co zrobić, ludzie przyzwyczaili się do tego, że gram takich a nie innych bohaterów. A zazwyczaj to jest tak, że dzwoni producent, oferuje rolę i pyta: "To jak? Chcesz u nas zagrać?". I to jest proste pytanie. Musisz wybrać: tak albo nie. A że mi akurat takie role proponują…
MM: Aby zagrać w "Przekraczając granice", musiałeś przeprowadzić się do czeskiej Pragi, bo tam powstaje serial.
WF: Gdy dostałem propozycję powiedziałem naszej producentce, która jest autentycznie wspaniałą profesjonalistką, że musi się na to zgodzić moja żona. No i ona ostatecznie powiedziała "tak", więc się przeprowadziliśmy. Ale była to nasza wspólna decyzja. Bez niej na pewno bym się nie przeprowadził.
MM: I jak się żyje w Pradze?
WF: Hokej i czeskie piwo. Czy czegoś więcej można chcieć od życia (śmiech)?!
MM: Ale rozumiem, że przyjdzie czas na powrót do Los Angeles?
WF: W zasadzie to nie wiem. Mówiąc szczerze, życie w Pradze mi trochę zmieniło perspektywę. L.A. mi się teraz wydaje takie rozległe i męczące. Nie wiem, czy będziemy chcieli tam wracać. Może zamieszkamy w Nowym Jorku? Byłeś kiedyś w Nowym Jorku?
MM: Niestety nie miałem okazji.
WF: Musisz tam się kiedyś wybrać! Koniecznie! Zwłaszcza o tej porze, jesienią jest to magiczne miejsce. Poważnie. Przejdziesz się wieczorem po środkowym Manhattanie, to poczujesz taką niesamowitą energię, że jest to po prostu nie do opisania. Byłem w Londynie, byłem w Paryżu, ale nigdzie nie czuje się tego, co w Nowym Jorku. To najbardziej energetyczne miejsce na świecie. Bez dwóch zdań.
MM: Pracowałeś na planie z wieloma wybitnymi aktorami…
WF: Zdecydowanie najlepiej pracuje się Tommym Lee Jonesem. Co za facet! Jest absolutnym aktorskim geniuszem. I do tego ma niesamowitą wiedzę, w końcu to absolwent Harvardu. Ale z drugiej strony – on jest naprawdę tak małomówny, to wcale nie są legendy! Kiedyś, gdy razem pracowaliśmy przez jeden wieczór powiedział do mnie chyba raptem dwa słowa, w tym "chodź na drinka" i "niezły ten drink" (śmiech). Jednak najlepszym i najbardziej wszechstronnym aktorem jest dzisiaj Daniel Day-Lewis. Powiedzmy sobie szczerze, nie ma dziś nikogo lepszego niż Daniel Day-Lewis.
MM: Podobno nie oglądasz zbyt dużo telewizji. Więc może mógłbyś wymienić trzy najlepsze Twoim zdaniem pełnometrażowe filmy?
WF: Pewnie. Numer jeden – "Absolwent". Następnie "Ojciec Chrzestny" – część pierwsza i druga. I dalej zaczynają się schody. Przychodzi mi na myśl tyle filmów, które mogłyby być "numerem trzy", że chyba nie będę się w stanie zdecydować na jeden konkretny.