10 powodów, dla których warto oglądać "Outlander"
Marta Wawrzyn
2 września 2014, 18:08
Cztery odcinki za nami, a ja wciąż jestem oczarowana tym staroświeckim romansidłem, którego bohaterka przenosi się w czasie do XVIII-wiecznej Szkocji, aby tam spotkać (jeszcze jedną) miłość swojego życia. I Wy też nie powinniście bać się tego serialu. Oto 10 powodów, dla których warto oglądać "Outlander".
Cztery odcinki za nami, a ja wciąż jestem oczarowana tym staroświeckim romansidłem, którego bohaterka przenosi się w czasie do XVIII-wiecznej Szkocji, aby tam spotkać (jeszcze jedną) miłość swojego życia. I Wy też nie powinniście bać się tego serialu. Oto 10 powodów, dla których warto oglądać "Outlander".
1. Bo to klasyczne czytadło przeniesione na ekran
Książek Diany Gabaldon nigdy nie czytałam, ponieważ to zupełnie nie moja bajka, ale doceniam to, że serialowy "Outlander" opowiada tę historię w literacki sposób. Widać, że to typowe babskie czytadło – klasyczne, konwencjonalne i lekko staroświeckie – przeniesione na ekran. Widać, że autorka uwielbia romantyzować rzeczywistość, dokładnie tak, jak robiły to powieściowe damy, zanim wynaleziono stanik, pigułkę antykoncepcyjną i równouprawnienie. I, o dziwo, sprawdza się to na ekranie. Niektórzy narzekają na głos z offu, który ciągle widzowi coś tłumaczy, ale mnie i to nie przeszkadza. Claire jest narratorką, w której głowie bardzo dużo się dzieje, i ja słucham jej wywodów z przyjemnością. Wszystko tu do siebie pasuje.
2. Bo suknie, bo góry, bo klimat
Wiemy już, że "Outlander" jest nieźle napisany – ale na tym jego zalety się nie kończą. Serial Rona Moore'a równie dobrze prezentuje się od strony wizualnej. Szkockie zamczysko, przepiękne górskie widoki, mgła w lesie, słońce przebijające się przez drzewa – na to wszystko świetnie się patrzy. Nie brakuje klimatu, malowniczych ujęć, drobiazgów, które cieszą oko.
Ale najlepsze oczywiście są kostiumy. Już w pilocie, który w większości dział się w 1945 roku, widać było, że o ten element zadbano szczególnie. Jednak dopiero po przenosinach w czasie zaczyna się prawdziwa uczta. Kilty, mundury, kraciaste suknie, miękkie peleryny – wszystko, co noszą bohaterowie serialu, wygląda po prostu doskonale.
3. Bo Claire Randall jest ciekawa wszystkiego
Ciągle nie potrafię zapamiętać nazwiska aktorki, która gra główną rolę – Caitriona Balfe! – i nic dziwnego, bo genialnego aktorstwa tu raczej nie ma. Ale jest fantastyczna bohaterka, jak z powieści przygodowych, które czytałam w dzieciństwie. Po zaskakujących przenosinach w czasie Claire tęskni za swoim światem i w każdej wolnej chwili planuje ucieczkę, ale nie popada z tego powodu w marazm. Ciągle gdzieś się kręci, ciągle znajduje coś, co wzbudza jej ciekawość, ciągle przeżywa jakieś emocje, przygląda się nieznanym rytuałom, miesza się w związki międzyludzkie, pomaga i przeszkadza na zmianę. I na dokładkę jeszcze namiętnie opatruje wszystkich dookoła.
4. Bo Jamie jest młody, piękny i dobrze wyczyszczony
Sam Heughan, który gra szkockiego wybranka Claire, kilka razy próbował szczęścia w przesłuchaniach do "Gry o tron" i ani razu mu nie wyszło. To dobrze, bo w nowym serialu stacji Starz prezentuje się świetnie – jak zawadiacki wojownik, który nade wszystko ceni wolność, niezależność i miłość tej jednej, jedynej kobiety. To, że jest niesamowicie przystojny, to oczywista oczywistość, ale mnie frapuje co innego. Otóż wszyscy dookoła brudni, jakby nie widzieli wody od miesięcy, a ten nawet w terenie wygląda idealnie. Nic tylko się zakochać!
5. Bo serial nie wstydzi się tego, że jest romansem
"Outlander" dobrze wie, że nie jest żadną nową "Grą o tron" i że raczej nie sięgnie za rok po Emmy. Jest guilty pleasure dla dużych dziewczynek – dokładnie tak, jak "Spartakus" był guilty pleasure dla dużych chłopców. Wątek romansowy niewątpliwie wzbudza najwięcej emocji i nie ma powodu się tego wstydzić. Zwłaszcza że wszystko, co go otacza, jest bardzo wysokiej jakości.
6. Bo iskry latają w powietrzu
Gdyby Claire i Jamie byli sztywni, to serial byłby nieoglądalny. Ale na szczęście wszystko tu działa dokładnie tak, jak powinno. Od pierwszej chwili nie brakuje ostrych, dowcipnych dialogów i chemii pomiędzy tą dwójką. A to przecież dopiero początek!
7. Bo można pić zawsze, kiedy ona kogoś opatruje
Serio, ta kobieta ciągle biega z bandażem! Nie mam pojęcia, jak wszyscy ci Szkoci żyli, dopóki nie przeniosła się do nich pielęgniarka z XX wieku, ale niewątpliwie teraz są wreszcie dobrze opatrzeni. Zwłaszcza Jamie. Jeśli wychylicie shota za każdym razem, kiedy Claire sięga po bandaż, prawdopodobnie po każdym odcinku będziecie leżeć pod stołem.
8. Bo ciągle ktoś mówi po gaelicku, a ja nic nie rozumiem
W książkach też tak jest! Wszystko po to, abyśmy my też poczuli się jak Sassenach, przybyszka z daleka, która wylądowała pośród Szkotów. Ma to swój urok i jest tylko lekko denerwujące, dlatego nie będę domagała się napisów.
9. Bo to szalenie wciągająca historia
Diana Gabaldon literackiego Nobla raczej nigdy nie dostanie, ale ma jeden niezaprzeczalny talent: potrafi wkręcić człowieka od pierwszej chwili w opowiadaną historię. Klasyczny sposób, w jaki snuje swoją opowieść, zdecydowanie na mnie działa. Oglądając serial będący adaptacją jej powieści, chcę najzwyczajniej w świecie wiedzieć, co będzie dalej. I to najlepiej już, teraz, od razu. Bo choć Claire cały czas w zasadzie siedzi w jednym miejscu, dzieje się bardzo dużo – czy to u niej, czy u jej nowych znajomych. A przede wszystkim nie brakuje tu emocji.
10. Bo pieśni z czołówki można słuchać i słuchać
Raya Yarbrough, "The Skye Boat Song". Zakochałam się.