"Utopia" (2×06): Umarł król, niech żyje król
Marta Wawrzyn
18 sierpnia 2014, 19:08
W tegorocznym finale "Utopii" zrobiono dokładnie to samo co w zeszłorocznym: przewrócono wszystko do góry nogami. Teraz nie może już nie być 3. sezonu. Uwaga na bardzo duże spoilery.
W tegorocznym finale "Utopii" zrobiono dokładnie to samo co w zeszłorocznym: przewrócono wszystko do góry nogami. Teraz nie może już nie być 3. sezonu. Uwaga na bardzo duże spoilery.
"Utopia" w 2. sezonie potwierdziła, że jest jednym z najświeższych i najbardziej pokręconych seriali, jakie teraz są emitowane – i to po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Ale z jakiegoś powodu publiczność na Wyspach nie dopisuje, ostatnie odcinki miały oglądalność znacznie poniżej miliona. Trudno zrozumieć, czemu Brytyjczycy nie potrafią docenić takiej perełki, być może winne są po prostu wakacje. Tak czy siak nie wyobrażam sobie, żeby po tym, co zobaczyliśmy w finale, miało nie być 3. sezonu. Nie, nie żądam, żeby ten projekt ciągnięto latami, trzy sezony w zupełności wystarczą. Tego po prostu nie można tak zostawić, bo znów zrobiło się szalenie ciekawie. Zwłaszcza na samym końcu.
Po raz kolejny wymyślono zwroty akcji tak szalone – a jednocześnie w pełni logiczne – że aż kapcie pospadały tym nielicznym widzom, którzy przy serialu wciąż trwają. Po pierwsze, nowy Pan Królik. Niby widzieliśmy, co się dzieje z Wilsonem Wilsonem (absolutnie doskonały Adeel Akhtar), niby byliśmy świadkami przekraczania przez niego kolejnych granic, ale jednocześnie, tak jak bohaterowie "Utopii", sądziliśmy chyba, że on jeszcze zawróci z tej drogi. Że ani nie jest z gruntu zły, ani nie został zaślepiony przez nadrzędny cel. Po prostu trochę się pogubił. A że po drodze zabił niewinnych ludzi? Cóż, nie takie rzeczy zaaplikowano nam wcześniej.
Błąd. Wilson Wilson już nie jest sobą. Jest nowym panem Królikiem, "lepszym niż ona". Nie zamierza mordować milionów ludzi, ale trochę ludzkich istnień już jest w stanie poświęcić w imię "większego dobra". Dokładnie tak jak Milner, uważa, że to, co planuje, można zakwalifikować jako ratowanie świata. I w związku z tym nie wolno nadmiernie zawracać sobie głowy kosztami. Należy widzieć szerszy obraz. Przerażające – zwłaszcza że już wiemy, iż Wilson Wilson nie cofnie się przed niczym i wytrzyma każde tortury, jeśli będzie to konieczne.
Po drugie, Becky. Ją i Iana uważałam do tej pory za słabsze ogniwa "Utopii", ale muszę przyznać, że jak na szpilkach czekałam, co się stanie, po tym jak skończy jej się lek. A tu taki twist! Wiem, wiem, powinnam już była zrozumieć, że mogę spodziewać się wszystkiego – a jednak przez myśl mi nie przeszło, że jej wcale nie grozi śmierć, tylko jest uzależniona od "lekarstwa".
Po trzecie, Jessica Hyde, która po raz pierwszy zaczęła wykazywać ludzkie odruchy. Nie zabiła ojca, choć przecież taki miała plan. Jak prawdziwa siostra nie odstępowała szpitalnego łóżka Pietre/Arby'ego. Przez całą minutę była miła dla Becky. Chyba naprawdę zaczęła coś czuć do Iana. Szok, ale z gatunku pozytywnych. Wszyscy bohaterowie "Utopii" stawali przed trudnymi decyzjami, zmieniali sojusze i dostosowywali się do nowych sytuacji, ale Jessica od tylu lat miała tylko jeden sposób na życie, że nie spodziewałam się, iż w końcu zechce tego, co wszyscy ludzie. A jednak.
W każdym odcinku "Utopii" tyle się dzieje, że aż trudno to ogarnąć i usystematyzować. Akcja pędzi przed siebie w różnych kierunkach, świat raz po raz płonie, źli ludzie okazują się nie tacy źli, dobrzy stają się bezwzględnymi świrami, opętanymi idealistyczną na pozór ideą. Sprzedawca z restauracji fastfoodowej w okamgnieniu przemienia się w maszynę do zabijania i speca od przerażających gadek. Człowieka, który siedzi w celi pod bokiem policji, bez problemu można zabić, trzeba tylko znaleźć odpowiednio popaprany sposób. Dzieciak, który o mało nie przemienił się w psychopatę, może zostać oswojony przez zupełnie zwyczajną kobietę. I tylko jedno się nie zmienia – Pietre jest niezniszczalny.
I trawa wciąż jest wściekle zielona, niebo nieziemsko niebieskie, a krew tak czerwona, że to nie może być rzeczywistość. Nie zmieniają się kolory, nie zmieniają się dźwięki i nie zmienia się to, że spisek, którego skutkiem ubocznym będzie wymordowanie milionów ludzi, to nie żadne urojenie. To najbardziej namacalna rzecz na świecie.
"Utopia" nie ma nic wspólnego z żadnym serialem, który oglądaliśmy do tej pory. Jest zdrowo porąbana i w tym porąbaniu autentyczna. Gdyby coś podobnego chcieli zrobić Amerykanie – życzymy powodzenia Davidowi Fincherowi – w całym tym szaleństwie byłoby widać jakieś poukładanie. W produkcji Dennisa Kelly'ego niczego takiego nie ma. To serial, w którym wyrażenie "shove it up your arse" można rozumieć dosłownie. Nie jako przekleństwo, a życzliwą radę, jak przemycić telefon komórkowy.
To też serial, który w niekonwencjonalny sposób wziął się za bary z największym chyba strachem ludzkości – że zachorujemy i umrzemy. Ten strach każe nam podejmować nie zawsze racjonalne decyzje. Jeśli kichniemy i chwilę potem zobaczymy w TV reklamę leku na katar, prawdopodobnie pobiegniemy do apteki, nawet jeśli właściwie nic nam nie jest. Jeśli w mediach mówią o epidemii i przypominają o możliwości zaszczepienia się, istnieje duża szansa, że rzeczywiście się zaszczepimy, gnani tym absurdalnym strachem. Jedna grypa, druga grypa, teraz Ebola. Przeraża nas to, bo wiemy, jak łatwo w dzisiejszych czasach przenieść wirus z jednego końca świata na drugi. Gdyby była szczepionka na Ebolę, pewnie już byśmy się po nią ustawiali. Mimo że przeciętnego Polaka prędzej przejedzie autobus niż zabije wirus z Afryki.
Wilson Wilson, który potrafi pragmatycznie myśleć, słusznie zauważa, że niepotrzebna jest pandemia, wystarczy strach przed pandemią. I właśnie dlatego, że to widzi, że rozumie, jak to działa, jest człowiekiem bardziej niebezpiecznym od Milner. Może osiągnąć to samo, co ona chciała, przy użyciu znacznie mniejszych zasobów. Może rzeczywiście zacząć wcielać w życie plan ratowania świata przez ludobójstwo.
I obyśmy to zobaczyli. Jeszcze 6 odcinków tej jazdy bez trzymanki, o więcej nie proszę.