"Garfunkel and Oates" (1×01): Śpiew bez ograniczeń
Nikodem Pankowiak
14 sierpnia 2014, 12:23
Uśmiechnięte dziewczyny z poczuciem humoru, gitara, ukulele i dużo piosenek, o rzeczach, o których zwykle się nie śpiewa. Poznajcie Garfunkel and Oates – duet wprowadzający lekki powiew świeżości do świata komedii.
Uśmiechnięte dziewczyny z poczuciem humoru, gitara, ukulele i dużo piosenek, o rzeczach, o których zwykle się nie śpiewa. Poznajcie Garfunkel and Oates – duet wprowadzający lekki powiew świeżości do świata komedii.
Dwie sympatyczne dziewczyny, Riki Lindhome (Garfunkel) i znana z "The Big Bang Theory" Kate Micucci (Oates), lubią śpiewać piosenki, które są… No, powiedzmy, że najlepszym określeniem będzie "inne niż większość". Garfunkel and Oates próbują wybić się na komediowej scenie i trzeba przyznać, że może im się to udać. Choć teksty ich kawałków w głównej mierze dotyczą miłości i spraw damsko-męskich, wiedzcie, że nie są to żadne folkowa ballady. Jest tu sperma, seks oralny i hipokryzja kobiet. I to właśnie te piosenki są najmocniejszą stroną całego serialu. Połączenie muzyki opartej na ukulele i gitarze z niegrzecznymi tekstami wypada naprawdę nieźle. A gdy pod koniec jednego z kawałków bohaterki zaczynają robić się autoironiczne, jest wręcz wyśmienicie.
Na scenie ten duet istnieje naprawdę. Riki i Kate pracują ze sobą od 2009 roku, a jedną z ich piosenek można było usłyszeć chociażby w "Scrubs". Teraz panie postanowiły zrobić serial, gdzie grają same siebie (to już powoli moda) i przedstawiają się widzom w krzywym zwierciadle. Ich domem stało się IFC, stacja, która już wcześniej stworzyła najbardziej hipsterski serial w amerykańskiej telewizji – "Portlandię". Tutaj też jest dość dziwnie, choć na całe szczęście nie aż tak. Bohaterki na każdym kroku kpią ze wszystkiego i wszystkich, a najwięcej z samych siebie. Jestem ciekaw, jak będzie wyglądać to w kolejnych tygodniach, póki co są one dość łagodne, a stać je na dużo więcej, o czym przekonacie się za moment.
O ile sam serial ma w sobie spory potencjał, to pierwszy odcinek był dość nierówny. Dobre sceny i żarty zbyt często były przeplatane zupełnie przeciętnymi. Z pilota będę pamiętał jedynie piosenki, scenę z udziałem Bena Kingsleya (tak, tak!) i moment, gdy seks oralny zdecydowanie idzie nie pomyśli Riki i chłopaka, z którym się spotyka. Reszta jest nierówna i raz zostawia lepsze, raz gorsze wrażenie. Widać jednak przebłyski, które dają nadzieję na przyszłość.
Jednak na razie, po tym, co zobaczyłem na YouTubie, trochę żałuję, że ten serial nie jest tak ostry, jak niektóre z kawałków tego duetu. Dwie urocze dziewczyny nie boją brzydkich słów i kontrowersyjnych tematów. Jeśli komuś nie podobała się piosenka o seksie oralnym i jej zakończenie, zdecydowanie odradzam poniższy filmik.
"Garfunkel and Oates" z jednej strony może jeszcze stać się produkcją bardzo dobrą, ale niestety na ten moment równie wielkie jest prawdopodobieństwo, że poziom serialu będzie spadał. Riki i Kate są naprawdę sympatycznym duetem, czuć między nimi chemię i widać, że dobrze się rozumieją, ale momentami ich poczucie humoru nie do końca pokrywa się z moim. Oczywiście z waszym przypadku może być zupełnie inaczej, dlatego zachęcam, by "Garfunkel and Oates" sprawdzić i przekonać się samemu.
Być może wy w dziewczynach zakochacie się od razu, ja pozostaję nieco nieufny i czekam, aż staną się tak ostre, jak na YouTubie.