"The Killing" (4×01): Bezsenność w Seattle
Michał Kolanko
4 sierpnia 2014, 17:50
"The Killing" powróciło. I to na Netfliksie – co oznacza, że można obejrzeć cały 4. sezon w jeden dzień. Czy warto jednak zainwestować te 6 godzin w finał historii o Holderze i Linden? Spoilery!
"The Killing" powróciło. I to na Netfliksie – co oznacza, że można obejrzeć cały 4. sezon w jeden dzień. Czy warto jednak zainwestować te 6 godzin w finał historii o Holderze i Linden? Spoilery!
4. sezon zaczyna się niemal dokładnie w momencie, w którym zakończył się poprzedni sezon. Nie ma skoków czasowych ani flashbacków. W pierwszej scenie finałowego serialu Linden zmywa pod prysznicem krew Skinnera. Wraz z Holderem opracowują plan, jak ukryć to, że Linden zabiła swojego szefa i byłego kochanka, który okazał się mordercą nastolatek.
Jak się okazuje, zmycie krwi było najłatwiejsze. Linden nie potrafi pogodzić się z tym, co się stało. Holder ma zaś dodatkową motywację, by nie iść do więzienia za tuszowanie zbrodni. Dość szybko w trakcie odcinka pojawia się informacja, że zostanie ojcem. Szok na jego twarzy, gdy dowiaduje się tego od swojej dziewczyny, jest dla widza jeszcze bardziej zrozumiały niż dla niej samej.
Reakcje na całą sytuację z poprzedniego sezonu różnią się u dwójki głównych bohaterów. Holder jest skoncentrowany na ukryciu śladów – w pierwszym odcinku całość idzie nadspodziewanie gładko. W pewnym momencie widać u niego nawet coś w stylu przejścia do porządku dziennego nad sprawą (rozmowy z kolegami w komisariacie itd). Co innego z Linden. Jej poczucie winy miesza się z wściekłością, a nawet obrzydzeniem do samej siebie. I zmagania z tymi wewnętrznymi demonami będą na pewno w kolejnych odcinkach mocniej eksplorowane. Szkoda tylko, że całość wygląda na dość sztampowy dylemat: zgłosić popełnione przez siebie przestępstwo czy żyć z poczuciem winy? Holder próbuje dbać o koleżankę (w pewnym momencie rzuca uwagę, że oboje potrzebują snu, przypomina o konieczności pozbycia się się pistoletu itd), ale to jasne, że Linden nie będzie łatwo.
Czwarty – tym razem już definitywnie ostatni – sezon "The Killing" to także nowa sprawa, którą musi zająć się dwójka głównych bohaterów. Tym razem chodzi o brutalne morderstwo całej rodziny – rodziców i dzieci. Na początku sprawa wygląda prosto – sprawcą na pierwszy rzut oka jest najstarszy syn Kyle, który zostaje znaleziony z ciężką raną postrzałową głowy w swoim rodzinnym domu. Kyle nic nie pamięta z – co jest pierwszą wersją policji – nocy morderstwa i rzekomej próby samobójczej. Należy do akademii wojskowej, której szefową jest płk. Margaret Rayne (Joan Allen, znana m.in. z serii o Jasonie Bourne'ie czy też z "Nixona" Olivera Stone'a). To ona będzie głównym "przeciwnikiem" Linden w tym sezonie.
Rayne na pewno pozostawi ślad na tym sezonie. Już w pierwszym odcinku postać kreowana przez Joan Allen jest bardzo mocno zarysowana, przyciąga uwagę. I to nie tylko dlatego, że – jak łatwo się domyśleć – ma dużo większe powiązania z zamordowaną rodziną niż się to wydaje na początku. Rayne ma w sobie siłę i magnetyzm, który sprawia, że to może być jedna z najbardziej charakterystycznych postaci w całym serialu. Scena porannej odprawy dla kadetów na długo zapada w pamięć. Ogólnie, cała placówką zarządzana przez panią pułkownik na pewno kryje w sobie dużo ciekawych rzeczy. "The Killing" zawsze dobrze pokazywało specyficzne subkultury i środowiska, zapewne tym razem nie będzie inaczej.
Sezon czwarty nie różni się w niczym od poprzednich jeśli chodzi o atmosferę. Dla fanów serialu jest to z pewnością duża zaleta, dla tych, którzy nie lubili seriali z powodu wolnego tempa, to powód, by omijać ostatni sezon. Nastrój nadal jest bardzo, bardzo ciężki. Koszmar, który zapoczątkowała Linden w ostatnim odcinku 3. sezonu, to jeden z głównych wątków. Ale pytanie brzmi: czy serial doczeka się "godnej" konkluzji po tylu latach? Czy coś takiego w ogóle jest możliwe, zwłaszcza po wielu rozczarowaniach w trakcie?
Netflix udostępnił cały sezon od razu, więc odpowiedź na to pytanie można poznać stosunkowo szybko. Już w tym tygodniu na Serialowej można się spodziewać recenzji całości (i choćby dlatego bardzo prosimy, abyście nie spoilerowali finału serialu pod tym tekstem). Problem polega jednak na tym, że chociaż atmosfera jest takim samym atutem jak w poprzednich sezonach, a konsekwencje śmierci Skinnera są bardzo ważne w pokazywaniu zakończenia całej historii dwójki bohaterów, to nowa sprawa, nowy początek fabularny wygląda na lekko wymuszony. Jest stworzony tylko po to, by zbudować "wehikuł" do opowiedzenie o Linden i Holderze, i to niestety widać.
W kolejnych odcinkach twórcy serialu mogą jednak pokazać, że sprawa morderstwa rodziny Kyle'a jest warta pokazania i broni się sama w sobie jako odrębna historia. Ale na pierwszy rzut oka tak nie jest. Oczywiście, to dobrze, że "The Killing" powróciło. Ale sposób, w jaki zostanie ten koniec pokazany, jest bardzo istotny dla całego wizerunku serialu. Parafrazując powiedzenie pewnego znanego polskiego polityka, klasę serialu poznaje się przede wszystkim po tym, jak się kończy, a nie tylko zaczyna.