"The Lottery" (1×01): Nie ma zwycięzców
Michał Kolanko
25 lipca 2014, 12:23
Wygląda na to, że "mroczne science fiction" to jeden z najbardziej popularnych gatunków w ostatnich miesiącach. "The Lottery" to kolejny serial z tego nurtu, ale czy rzeczywiście warto się z nim zapoznać?
Wygląda na to, że "mroczne science fiction" to jeden z najbardziej popularnych gatunków w ostatnich miesiącach. "The Lottery" to kolejny serial z tego nurtu, ale czy rzeczywiście warto się z nim zapoznać?
To nie przypadek, że pomysł na "The Lottery" – osadzenie serialu w niedalekiej przyszłości, w której kobiety przestały rodzić dzieci – brzmi bardzo znajomo. To w końcu identyczna sytuacja jak w bardzo dobrze przyjętym, uznawanym wręcz za wybitne dzieło sci-fi filmie "Ludzkie dzieci" w reżyserii Alfonso Cuaróna. Film z 2006 roku był luźną adaptacją książki P. D. James o tym samym tytule. Obydwa te projekty łączy nazwisko Timothy'ego J. Sextona – jednego ze scenarzystów filmu, który jest też jednym z twórców serialu. Tu jednak podobieństwa w zasadzie się kończą.
"The Lottery" osadzone jest w roku 2025, w którym (identycznie jak w "Ludzkich dzieciach) kobiety przestały rodzić dzieci. O ile "Ludzkie dzieci" pokazywały sytuację niemal całkowitego rozkładu globalnej cywilizacji, to w "The Lottery" obraz świata nie jest (jeszcze) aż tak mroczny, chociaż i tak jest bardzo słabo zarysowany. Najmłodsze dziecko w "The Lottery" ma 6 lat, w "Ludzkich dzieciach" – 18 lat. Kryzys związany z bezpłodnością trwa więc dużo krócej.
W takich właśnie warunkach poznajemy dr Alison Lennon (Marley Shelton), szefową ośrodka badawczego, w którym udaje się dokonać przełomu – udaje się dokonać sztucznego zapłodnienia 100 jajeczek. To natychmiast przyciąga uwagę Białego Domu, gdzie pierwsze skrzypce gra szefowa sztabu, Vanessa Keller (Athena Karkanis). Administracja szybko przejmuje całe laboratorium i ogłasza tytułową loterię dla 100 kobiet. Tu pojawia się szef tzw. Fertility Commision, Darius Hayes (w tej roli znany z "Bossa" Martin Donovan). Rząd USA jako całość jest tu jednym z głównych negatywnych bohaterów serialu, można spodziewać się, że mroczne intrygi polityczne na najwyższym szczeblu będą jednym z głównych wątków serialu. W serialu jest też Kyle (Michael Graziadei)- ojciec samotnie wychowujący jednego z tzw. Last Six, czyli jednego z najmłodszych na świecie dzieci.
Problem z "The Lottery" polega jednak na tym, że ani świat pokazany w serialu nie jest ciekawy, ani bohaterowie serialu nie są specjalnie interesujący. Owszem, są próby pokazania, na czym polega inna rzeczywistość (nowe typy przestępstw, nowe rodzaje obyczajowości seksualnej itd.) ale to wszystko nie przypomina świata na krawędzi zagłady, być może też z powodów budżetowych. Całość jest mało porywająca, mało oryginalna, nie ma w sobie nic z głębi i wyrafinowania "Ludzkich dzieci". "The Lottery" tylko próbuje być takie.
Tak samo jest z głównymi bohaterami. Ich motywacje są mało ciekawe, a intryga polityczna jest naiwna i szyta bardzo grubymi nićmi. Sceny w Białym Domu przypominają "House of Cards" dla przedszkolaków. Podobnie jak w "Tyrant", wszystko tu jest nieco zbyt toporne i oczywiste. Całemu serialowi brakuje głębi, by zmierzyć się z produkcjami w dzisiejszym, bardzo wyśrubowanym standardzie. Kilka scen jest dobrze zrealizowanych (pościg za dr Lennon na dworcu kolejowym), ale to wszystko nie zmienia ogólnego obrazu całości. "The Lottery" chce być poważne, ale całość jest bardzo, bardzo powierzchowna.
Są seriale, które mimo mieszanych uczuć po obejrzeniu pierwszego odcinka rokują nadzieje na poprawę czy też "rozkręcenie się". "The Lottery" do takich nie należy. W te wakacje jest dużo więcej ciekawszych pozycji, chociażby "Pozostawieni" czy nawet "The Strain". Również "Extant" – serial o miejscami zbliżonej tematyce – prezentuje się dużo lepiej niż produkcja Lifetime.