"Utopia" (2×01-02): Brodacz, rudzielec i króliki
Marta Wawrzyn
20 lipca 2014, 18:03
Brytyjski serial, który w zeszłym roku zachwycił nas oryginalnym pomysłem na siebie, szalonymi zwrotami akcji i feerią barw, powraca. I jest jeszcze lepszy niż w 1. sezonie. Uwaga na duże spoilery.
Brytyjski serial, który w zeszłym roku zachwycił nas oryginalnym pomysłem na siebie, szalonymi zwrotami akcji i feerią barw, powraca. I jest jeszcze lepszy niż w 1. sezonie. Uwaga na duże spoilery.
"Utopia" była prawdziwym objawieniem zeszłej zimy. Serial, którego specjalnie nie promowano ani nie zapowiadano z wielką pompą, zachwycił już w pierwszym odcinku. Wszystkim, począwszy od oryginalnego stylu wizualnego, przywodzącego na myśl filmy Wesa Andersona, a skończywszy na perfekcyjnie poprowadzonej intrydze, w której wszystko kręciło się wokół pewnej powieści graficznej, będącej zapisem koszmarnych wydarzeń sprzed lat.
Akcja pędziła przed siebie jak szalona, krew lała się strumieniami, spisek zataczał coraz większe kręgi, bohaterowie pokazywali kolejne swoje twarze, nic pod koniec nie było takie jak wydawało się na początku – krótko mówiąc, 1. sezon był rewelacyjny i aż marzyło się, żeby miał choć jeden czy dwa odcinki więcej. Zwłaszcza że owszem, odpowiedziano na niektóre pytania, ale w międzyczasie pojawiły się kolejne.
Premiera 2. sezonu to spore zaskoczenie, bo akcja nie zaczyna się tam, gdzie się zakończyła. Przenosimy się w lata 70., by prześledzić początki spisku mającego na celu wysterylizowanie (prawie) całej ludzkości, oczywiście w szlachetnym celu. Nasza ciekawość zostaje w 100% zaspokojona: poznajemy młodą panią Milner, która okazuje się mieć twarz i cudowne rude włosy Rose Leslie (Ygritte z "Gry o tron"), a także młodego Philipa Carvela (Tom Burke, znany m.in. z "The Musketeers"), dowiadujemy się, kto i w jaki sposób stworzył Janusa, jak powstała Sieć oraz czy Carvel rzeczywiście eksperymentował na swoich dzieciach.
Wiele z tych rzeczy częściowo wiedzieliśmy bądź podejrzewaliśmy, nie zdziwię się więc, jeśli ktoś mi zaraz powie, że to był odcinek najzupełniej zbędny. Ale ja jestem w nim zakochana, nie tyle ze względu na te wszystkie odpowiedzi, które otrzymaliśmy, co na drobiazgi, bez których "Utopia" byłaby tylko kolejnym serialem o wielkim spisku.
Rose Leslie i Tom Burke, których pewnie już więcej w serialu nie zobaczymy, zagrali koncertowo, a na dodatek ona wyglądała jak marzenie w klasycznym płaszczu i z włosami jeszcze bardziej rudymi niż zwykle. Motywacje ich postaci okazały się jeszcze bardziej skomplikowane, niż sądziliśmy. Nic tu nie jest czarno-białe, nikt – nawet Mr Rabbit – nie jest czarno-biały. Od strony wizualnej zadbano o każdy szczegół, począwszy od znalezienia doskonałych plenerów, a skończywszy na zmianie formatu obrazu na 4:3. Z fantastycznymi zdjęciami w stylu Andersona świetnie komponuje się budująca nastrój psychodeliczna muzyka. Do tego wszystkiego dorzucono kilka wdzięcznych smaczków, jak udział The Network w dojściu do władzy Margaret Thatcher. Serial zdecydował się też wykorzystać do swoich celów prawdziwą śmierć konserwatywnego polityka Airey Neave'a, który zginął w zamachu w 1979 roku.
Wyszedł odcinek nawet jak na "Utopię" dziwny i nietypowy, ale też pokazujący, z jaką swobodą Dennis Kelly – twórca serialu, brytyjski dramatopisarz, który zanim zabrał się za "Utopię", pisał liczne sztuki wystawiane w teatrach na całych Wyspach – porusza się po tym cudownie pokręconym świecie, który stworzył. Ten facet potrafi tak po prostu, z zaskoczenia, otworzyć sezon odcinkiem, w którym nie ma nikogo ze znanej nam obsady – i wywołać zachwyty. Wszystko dlatego, że odcinek retro dał "Utopii" duszę, a jej bohaterów – Milner, Carvela, Jessicę, Arby'ego – uczynił postaciami dużo bardziej skomplikowanymi psychologicznie, niż wydawali się wcześniej.
Drugi odcinek nowego sezonu wyemitowano dzień później – i w nim już wróciliśmy do czasów współczesnych. Akcja posunęła się do przodu o kilka miesięcy. Grant podrósł, Jessica siedzi za kratkami i ma zdecydowanie dłuższe włosy, Wilson Wilson, który teraz wygląda jak wyelegantowany pirat, przeszedł na drugą stronę, Ian szuka Becky, a w międzyczasie umiera z nudów, zaś Arby/Pietre, który w dzieciństwie mordował króliki, a kiedy dorósł, został zabójcą w stylu Javiera Bardema z filmu "To nie jest kraj dla starych ludzi", wydaje się zupełnie normalnym facetem. Gdyby tylko nie ta wściekle żółta torba… .
W okamgnieniu wszystko wraca do swojej popapranej normy: akcja znów pędzi przed siebie, twist goni twist, ciągle ktoś ucieka, ciągle ktoś strzela, a na dodatek pojawiają się ludzie, których nie spodziewaliśmy się zobaczyć, jak Lee. Albo szalony staruszek o imieniu Anton, który nie mówi ani słowa po angielsku (czy ktoś z Was może wie, w jakim języku mówi i czy to przypadkiem nie bułgarski?). Kim jest ten facet? Carvelem? Christosem? Kimś innym? To pierwsze byłoby chyba trochę zbyt oczywiste… A może wcale nie?
Manuskrypt o naukowcu, który wszedł w konszachty z diabłem, już jest w "Utopii" odległym wspomnieniem, ale surrealistyczny, paranoiczny klimat pozostał. Przy czym tu, w przeciwieństwie do większości filmów i seriali bawiących się wcześniej podobnymi motywami, spisek rzeczywiście jest namacalny. I zatacza dużo większe kręgi, niż wydawało się na początku.
Zabieg z przeniesieniem się w lata 70. sprawił, że "Utopia" zdaje się mieć jeszcze więcej energii i świeżości niż w zeszłym roku. Ale nawet jeśli już nigdy nie zobaczymy młodszych wersji Milner i Carvela, powodów do narzekań raczej nie będzie. Ta kolorowa jazda bez trzymanki od początku wyróżnia się perfekcyjnie napisanym scenariuszem, w którym wszystko ma swoje miejsce, wszystko się łączy i zazębia. Dennis Kelly od początku wie, co robi – i to się nie zmieni.
"Utopia" wciąga od pierwszej chwili i nie puszcza, niezależnie od tego, czy mamy akurat do czynienia z wersją retro, czy z jaskrawo pokolorowaną współczesnością. I po tym fantastycznym dwuodcinkowym otwarciu jestem pewna, że w 2. sezonie też nas nie zawiedzie.