"The Night Shift" (1×07-08): Było całkiem miło
Andrzej Mandel
18 lipca 2014, 18:09
"The Night Shift" okazało się całkiem niezłym serialem. Koniec 1. sezonu nawet mnie lekko zasmucił, ale nie aż tak bym specjalnie za nim tęsknił. Oglądało się dobrze, można było nawet zżyć się z niektórymi postaciami, ale to tylko solidne, choć mocno przeciętne rzemiosło. Spoilery.
"The Night Shift" okazało się całkiem niezłym serialem. Koniec 1. sezonu nawet mnie lekko zasmucił, ale nie aż tak bym specjalnie za nim tęsknił. Oglądało się dobrze, można było nawet zżyć się z niektórymi postaciami, ale to tylko solidne, choć mocno przeciętne rzemiosło. Spoilery.
Dwuodcinkowy finał sezonu "The Night Shift" przyjemnie mnie zaskoczył, tak jak i cały serial. Nie ma tu mowy o jakichś fajerwerkach, ale to solidna robota. Perypetie nocnej zmiany w San Antonio Memorial oglądało się po prostu dobrze. Można było się nawet do pewnego stopnia zżyć z postaciami, choć przyznam, że chwilami denerwowała sztuczność wątków czy z lekka papierowy rys psychologiczny. Ale i tak wyszło całkiem, całkiem, bo finał trzymał w napięciu i nie zawierał specjalnych dłużyzn. Podobał mi się zwłaszcza Freddy Rodriguez w roli upierdliwego menedżera szpitala, który z papierowej postaci dość sprawnie zrobił kogoś więcej.
W finale dużo się działo – mieliśmy SWAT na ostrym dyżurze, śmierć wyrazistej czwarto-, no trzecioplanowej postaci i zagrożenie życia jednego z lepiej zagranych bohaterów z pierwszego planu. Topher (bardzo fajnie grający Ken Leung) na szczęście przeżył, a ta sytuacja stała się zapalnikiem dla wyznań głównego bohatera, TC (przyzwoity Eoin Macken). Wszystko było do bólu przewidywalne, ale nieźle zagrane i poprowadzone w przyjemny sposób. Bardzo dobrze wypadł poważny dylemat moralny – jak podejść do ratowania mordercy, który chwilę wcześniej mierzył do ciebie z pistoletu, zabił kolegę, a drugiego ciężko ranił. Jordan (Jill Flint) nie tak całkiem wybrnęła z tej sytuacji z czystym sumieniem.
Bo trzeba przyznać, że "The Night Shift" ogląda się dobrze. W miarę ciekawe przypadki medyczne, stosowna liczba śmierci na oddziale, wzruszeń i innych tego typu niezbędników w medserialu. Do tego dostaliśmy w miarę wiarygodne postacie, również te drugoplanowe. Nie było nadmiernego rozwodzenia się nad problemami psychicznymi głównego bohatera. To pozwoliło przełknąć fakt, że ktoś mógłby dopuścić do pracy lekarza z tak ciężkim PTSD, że aż chwilami tracił on kontakt z rzeczywistością.
Przyznam szczerze, że nawet czekam na drugi sezon "Nocnej zmiany", bo choć cliffhangera dla mnie specjalnego nie było (tak wiem, załamanie nerwowe głównego bohatera i potencjalny rozpad związku jego byłej wciąż ukochanej to jest cliffhanger, ale jakiś taki… słaby), to jednak chciałbym wiedzieć co będzie dalej z ekipą San Antonio Memorial. Po prostu są… bezpretensjonalni. I to jest właśnie najlepsze.