"Finding Carter" (1×01-02): Emocjonalna karuzela
Marta Wawrzyn
13 lipca 2014, 18:10
16-letnia Carter dowiaduje się, że jej mama to tak naprawdę nie jej mama, a kobieta, która ją porwała w dzieciństwie. Tak zaczyna się emocjonalna jazda bez trzymanki, z którą nowy serial MTV zaskakująco dobrze sobie radzi.
16-letnia Carter dowiaduje się, że jej mama to tak naprawdę nie jej mama, a kobieta, która ją porwała w dzieciństwie. Tak zaczyna się emocjonalna jazda bez trzymanki, z którą nowy serial MTV zaskakująco dobrze sobie radzi.
"Finding Carter" zaczyna się obrazkiem rodem z "Gilmore Girls". Nastoletnia Carter (Kathryn Prescott) i jej młoda, piękna mama (Milena Govich) obżerają się śmieciowym jedzeniem, żartują, zapewniają się, że bardzo się kochają. Sielanka, którą aż głupio przerwać. A jednak przerywa ją przypadek. Matka puszcza Carter na imprezę, dziewczyna bawi się tak dobrze, że aż ląduje w areszcie, gdzie pobierają jej odciski palców – i tak to wszystko się zaczyna. Ten początek jest dla mnie najsłabszym elementem całej historii, bo to po prostu sztucznie stworzona sytuacja, która prawdopodobnie nie skończyłaby się w ten sposób w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają. Zamiast pobierania odcisków byłby starszy wąsaty szeryf, grożący dzieciakom palcem.
Ale kiedy już przebrnęłam przez średnio udany początek, serial, po którym kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, okazał się całkiem przyjemną niespodzianką. Może nie aż tak cudowną, jak absurdalne i urocze "Faking It", nie zmienia to jednak faktu, że MTV znów dało radę.
"Finding Carter", jak wiele seriali, wrzuca zbuntowaną nastolatkę w środowisko, w którym ta po prostu nie może się dobrze czuć. Tyle że tutaj to jej rodzina – rodzina, której ona nie pamięta. Sympatyczna mama, która pozwalała jej na wszystko i codziennie mówiła, że ją kocha, staje się przeszłością. Urzędnicy "oddają" dziewczynę prawdziwym rodzicom, którzy 13 lat temu ją stracili. I widać, jak wielki wpływ miała na nich ta strata.
Carter dowiaduje się, że wcale nie ma na imię Carter i jest córką sztywnej, zasadniczej policjantki Elizabeth (Cynthia Watros), która ma "osobowość lodówki", i trochę przesadnie bujającego w obłokach pisarza Davida (Alexis Denisof), który napisał jeden, jedyny bestseller, "Losing Linden". O tym, jak on i jego rodzina stracili ją, trzyletnią dziewczynkę o imieniu Linden. Teraz jego agent chciałby, aby powstał sequel – "Finding Carter". Góra kasy gwarantowana.
W pakiecie z nowymi/starymi rodzicami główna bohaterka dostaje rodzeństwo – siostrę bliźniaczkę Taylor (Anna Jacoby-Heron), która nigdy nie zrobiła niczego szalonego, bo cały czas żyła w strachu związanym z tym, co się stało z Linden, oraz Granta (Zac Pullam), młodszego brata, który zawsze czuł się niewidzialny, bo wiedział, że jest tylko zastępstwem dla straconej córki. Do tego mamy typowe dla nastoletnich seriali dramaty miłosne i całkiem fajną grupkę nowych znajomych Carter.
Cały ten emocjonalny galimatias działa zaskakująco sprawnie, w czym wielka zasługa grającej główną rolę Kathryn Prescott, którą możecie kojarzyć ze "Skins". Na tę dziewczynę po prostu świetnie się patrzy. Niemalże od niechcenia tworzy postać tak wyrazistą i sympatyczną, że nie da się jej nie polubić od pierwszej chwili. Owszem, Carter przesadza z imprezowaniem, owszem, zbyt chętnie rzuca się na zakazane używki, owszem, zdarzyło jej się parę razy zachować tak jakby miała wszystko i wszystkich w nosie, ale my, w przeciwieństwie do Elizabeth, widzimy, że to nie jest prawda o niej. Że to całkiem dojrzała dziewczyna, a nie kandydatka na młodą kryminalistkę. Normalna młoda osoba, która stara się żyć dalej, mimo tego okropnego szoku, jaki właśnie stał się jej udziałem.
Ale "Finding Carter" to nie tylko opowieść o tej dziewczynie, to też opowieść o wszystkich stronach, których jej historia dotyczy. Matka porywaczka wydaje się wspaniałą, ciepłą osobą, a jednak zrobiła kiedyś to, co zrobiła. Zapewne prędzej czy później poznamy powody. Elizabeth to, owszem, królowa lodu, ale niekoniecznie z własnej winy, w końcu straciła kiedyś malutkie dziecko i przez kilkanaście lat nie wiedziała nawet, czy ono w ogóle żyje. A teraz dostała w zamian dorastającą, zbuntowaną pannicę. Taylor i Grant też nie są zwykłymi, beztroskimi dzieciakami, na nich również zniknięcie Linden miało duży wpłuw. Wszyscy tutaj zostali w jakiś sposób, uszkodzeni przez życie, wszyscy muszą nauczyć się z tym radzić.
Nie mam pojęcia, jak nowy serial MTV poradzi sobie dalej z poruszaniem się w tym kłębowisku ludzkich emocji. Na razie wypada zaskakująco nieźle, z subtelnością i wielkim wyczuciem odsłaniając kolejne warstwy. A do tego nie brakuje akcji i kolejnych dramatów, które ruszyły niczym lawina. Elizabeth uparcie ściga porywaczkę swojej córki, która oczywiście próbuje skontaktować się z Carter. David najwyraźniej zamierza pisać drugą książkę, mimo że obiecał Carter, iż tego nie zrobi. Wszyscy są uwikłani w miłosne wielokąty, wszyscy mają coś do ukrycia, nikt nie jest szczęśliwy. Świat każdego z nich właśnie został przewrócony do góry nogami.
Mimo że dwa pierwsze odcinki nie są pozbawione wad (czy naprawdę wszyscy muszą ciągle romansować?), "Finding Carter" na tym etapie wydaje się jedną z najciekawszych produkcji tego lata. Już teraz widać, że będzie to inteligentnie napisany serial, w którym nie zabraknie humoru, odniesień do popkultury (ach, te dzieciaki oglądające "Breaking Bad"!) i nieźle napisanych dialogów. Jeśli scenarzyści nie pogubią się w plątaninie emocji, którą stworzyli, i zainwestują raczej w pogłębianie relacji, które już mamy, niż przyspieszanie akcji i miksowanie wszystkich ze wszystkimi, będzie dobrze.