Z cyklu niespełnione nadzieje: "The Borgias"
Michał Kolanko
26 maja 2011, 21:48
Pierwszy sezon "The Borgias" broni się fenomenalnie uchwyconym klimatem epoki. Ale to nie wystarcza, by w tym momencie postawić ten serial na tej samej półce co "Rzym".
Pierwszy sezon "The Borgias" broni się fenomenalnie uchwyconym klimatem epoki. Ale to nie wystarcza, by w tym momencie postawić ten serial na tej samej półce co "Rzym".
Seriale historyczne można z grubsza podzielić na dwie kategorie. Te, które mają być poważnym, realistycznym spojrzeniem na konkretną epokę, jak "Rzym", i te, które mają dostarczać przede wszystkim rozrywki – jak "Spartakus: Krew i Piach". "The Borgias", nowy serial Showtime mieści się bez wątpienia w tej pierwszej kategorii. Ale czy można już mówić o sukcesie na miarę obsypanych nagrodami poprzedników?
"The Borgias" przenosi nas w czas i miejsce, które kojarzy się co najwyżej z renesansowymi dziełami sztuki – do Włoch pod koniec XV wieku. Pięknie pokazane miasto Rzym jest areną brutalnej walki o władze w łonie ówczesnego Kościoła, a tę walkę obserwujemy przede wszystkim z perspektywy papieża Aleksandra VI, wcześniej kardynała Rodrigo Borgia.
On sam i jego rodzina stali się symbolami degeneracji instytucji Kościoła – i tę degeneracje widać już bardzo dobitnie w pierwszym odcinku. Serial reklamowany jest zresztą hasłem "Pierwsza mafijna rodzina".
Serial taki jak "The Borgias" można oglądać na dwóch płaszczyznach: jako prezentację świata, jakiejś epoki historycznej i jako opowieść o losach konkretnych ludzi.
Na tej pierwszej płaszczyźnie "The Borgias" nie zawodzi. Renesansowe Włochy są wręcz fenomenalnie przedstawione – jako epoka omijana nieco przez twórców filmowych w "The Borgias" Rzym zyskuje nowy, niezwykły blask. Scenografia, zdjęcia, efekty specjalne, muzyka, kostiumy tworzą unikalny "look" serialu.
Oczywiście historyczni puryści mogą narzekać – i narzekają – na bardzo wiele spraw, ale tak siłą rzeczy jest w każdym projekcie filmowym czy telewizyjnym. Najważniejsze jest to, że każdy, kto obejrzy choć jeden odcinek "The Borgias", zostanie natychmiast przeniesiony w świat, który wydaje się autentyczny i niezapomniany.
Problem "The Borgias" zaczyna się, gdy zaczniemy śledzić opowiadaną w nim historię i spróbujemy przyjrzeć się tworzącym ją bohaterom. Jeremy Irons jako Aleksander VI wypada zaskakująco płasko. Najważniejsza rola serialu, nieznośnie "nakręcana" we wszystkich materiałach promocyjnych nie przyciąga uwagi w wystarczającym stopniu. Jego serialowi adwersarze są znacznie bardziej fascynujący.
Ale cała rodzina Borgiów – nie tylko jej głowa – wypadają bardzo słabo. Nie koniec na tym. Fascynująca jako całość historia rozbita jest na bardzo nierówne fragmenty. Niektóre odcinki pełne są nieznośnych dłużyzn i beznamiętnych dialogów, wygłaszanych – co trzeba przyznać – we wspaniałych dekoracjach.
Jako całość, pierwszy sezon "The Borgias" broni się fenomenalnie uchwyconym klimatem epoki. Ale to nie wystarcza, by w tym momencie postawić ten serial na tej samej półce co "Rzym". Być może drugi sezon, który zamówiła stacja Showtime, zmieni ten stan rzeczy.