"Tyrant" (1×01): Czy to będzie nowe "Homeland"?
Michał Kolanko
27 czerwca 2014, 20:02
"Tyrant" to nowy "poważny" serial FX dotykający takich tematów jak terroryzm, geopolityka, islam, polityka na Bliskim Wschodzie. Brzmi prawie jak "Homeland", ale "Tyrant" zebrał bardzo mieszane opinie krytyków. Czy warto się zapoznać z tą produkcją? Spoilery!
"Tyrant" to nowy "poważny" serial FX dotykający takich tematów jak terroryzm, geopolityka, islam, polityka na Bliskim Wschodzie. Brzmi prawie jak "Homeland", ale "Tyrant" zebrał bardzo mieszane opinie krytyków. Czy warto się zapoznać z tą produkcją? Spoilery!
Pomysł na główną oś fabularną "Tyrant" to w pewnym sensie odwrócenie tego, co oglądaliśmy w "Homeland". Tutaj mamy historię Barry'ego – na pozór zwykłego amerykańskiego lekarza, który ma zwykłą amerykańską rodzinę. Mieszkający od lat w USA Barry – a w zasadzie Bassam Al-Fayeed – jest tak naprawdę drugim synem dyktatora pewnego fikcyjnego państwa na Bliskim Wschodzie. W pewnym momencie ze swoją przylatuje do ojczyzny , by uczestniczyć w ślubie jednego z członków rodziny. Barry opuścił swój kraj kilkanaście lat wcześniej i później już nie wracał. Przyczyn możemy się domyślać.
Jego starszy brat Jamal jest, jak się okazuje, odpychającym sadystą – w pierwszym odcinku twórcy zadbali, byśmy poznali go od razu od jak najgorszej strony. Jamal obawia się zamachu podczas wesela, jednak rodzinna uroczystość, w przeciwieństwie np. do pewnego słynnego wesela z "Gry o tron", kończy się śmiercią tylko jednej osoby, ale za to bardzo ważnej. Barry ma problem, także ze swoją amerykańską częścią rodziny.
"Tyrant" to serial, który w poważny sposób chce opowiadać o istotnych światowych problemach. Wątki geopolityczno-religijne, jak Arabska Wiosna, zostały w serialu wyraźnie zarysowane. Państwo, do którego przyjeżdża Barry, jest fikcyjne, ale jego problemy są jak najbardziej realne, typowe dla regionu w roku 2014. Abbudin kojarzy się z Arabią Saudyjską i Dubajem jednocześnie.
Podstawowy problem z "Tyrant" nie leży w tematyce, tylko w sposobie jej przedstawiania. Zarówno w warstwie polityczno-kulturowej, jak i melodramatyczno-rodzinnej ten serial bywa łopatologiczny. Nie ma tu zbyt wielu subtelności – jeśli ktoś jest zły, to jest zły, bez odcieni szarości. W "Homeland" można mieć wątpliwości co do motywacji najważniejszych graczy, tu takich nie ma zbyt wiele. W pilocie to spory problem, ale serial może się jeszcze rozwinąć, co zresztą zaczyna się już dziać pod koniec pierwszego odcinka. Nieco zaskakujący flashback pokazuje, że twórcy serialu – wśród nich Howard Gordon ("Homeland", "24 godziny") – mają pomysły na ciekawe rozwijanie niektórych postaci. Które jednak w tym momencie wydają się dość płytkie.
Szkoda, że Adam Rayner wcielający się w postać Barry'ego, jest przez większą część odcinka dziwnie nieobecny. Ten bohater ma przed sobą duże wyzwanie, jeśli jego przyszłość jako jednego z liderów politycznych kraju ma być wiarygodna. Ogólnie jednak, jego historia ma duży potencjał, mimo pewnej sztampowości i miałkości scenariusza pierwszego odcinka. Niestety, większość problemów społeczno-politycznych jest pokazana w mało subtelny sposób i całość jest wyjątkowo toporna. Podobnie jest z konfliktami rodzinnymi, a na dodatek dialogi w nowym serialu FX są jak dzisiejsze standardy napisane całkowicie bez polotu.
Mimo tych oczywistych wad, "Tyrant" ma potencjał. Jako skrzyżowanie "Homeland" z "Ojcem Chrzestnym" jest w tej chwili wyjątkową pozycją. Jeśli tylko okaże się, że jego twórcy mają dobre pomysły na całą historię, i jeśli będą ją potrafili nieco subtelniej opowiadać, to może być hit. Może nie na miarę "Homeland", co jednak nie zmienia faktu, że pierwszą godzinę z "Tyrant" trudno uznać za straconą.