"Orphan Black" (2×10): Taniec klonów
Marta Wawrzyn
28 czerwca 2014, 15:07
Serial BBC America, który rok temu wydawał się cudownym powiewem świeżości, w 2. sezonie wyraźnie oklapł. Czy finał daje nadzieję na to, że będzie lepiej? Uwaga na spoilery.
Serial BBC America, który rok temu wydawał się cudownym powiewem świeżości, w 2. sezonie wyraźnie oklapł. Czy finał daje nadzieję na to, że będzie lepiej? Uwaga na spoilery.
Nie. Finał nie daje nadziei na to, że "Orphan Black" wróci do wielkiej formy. Poprzednim odcinkiem, "Things Which Have Never Yet Been Done", byłam zachwycona, bo wreszcie stało się to, czego domagałam się przez cały sezon. Serial przestał rozmieniać się na drobne i postawił na mocny powrót do głównych wątków. Znów mieliśmy przerażoną Sarah, drżącą o swoją córkę, która poddała się nieprzyjemnemu zabiegowi, po to by uratować ciocię Cosimę. Widzieliśmy ludzką stronę Rachel i jej nieludzkie metody. Ale i tak wszystkich przebili Alison i Donnie, którzy kopiąc razem grób poczuli przypływ szalonego pożądania. Ten odcinek miał wszystko: wielkie emocje, pokręcony humor, wystarczająco dużo akcji, byśmy nie nudzili się ani przez sekundę. To było "Orphan Black" w najlepszym wydaniu.
Finał, czyli "By Means Which Have Never Yet Been Tried", zaczął się wyśmienicie. Bezsilna Sarah, ubrana w koszmarny drelich i zakuta w kajdanki, pozwalała lekarzom oglądać się ze wszystkich stron i odpowiadała na najbardziej nawet intymne pytania. Badano też Kirę, to cudowne dziecko, urodzone przez klona, zaprogramowanego tak, by był bezpłodny. Były to sceny iście przerażające, bo dobitnie pokazujące, że człowieczeństwo gdzieś w tym wszystkim się zgubiło. W świecie, którym rządzą korporacje projektujące ludzi, nie ma miejsca na jednostkę, z jej emocjami, dziwactwami i wolnością wyboru. Człowiek może stanowić opatentowaną własność intelektualną. Jego dobro nie jest nadrzędne, liczy się eksperyment.
Tego właśnie chciałabym od "Orphan Black" – żeby zamiast rozpoczynać tuzin nowych wątków na odcinek pokazywał jeszcze mocniej i głębiej bezradność istoty ludzkiej w świecie, w którym człowieczeństwo odłożono na półkę. Niestety, tak się w 2. sezonie nie działo. Bohaterowie przez większość czasu biegali bez sensu, wątki rozpoczynano i urywano, zanim zdążyły się porządnie rozwinąć. Nowe postacie, jak Cal, ojciec Kiry, wiele nie wniosły. Tatiana z wąsami stanowiła żałosny widok – i oczywiście, że ten bohater też nie pojawił się w żadnym celu! Krótko mówiąc, nie widać było w tym wszystkim żadnego większego planu.
I po finale wciąż go nie widzę. Michelle Forbes, owszem, wygląda świetnie, ale czy na pewno jest sens wprowadzać w tym momencie jakiś wyższy szczebel konspiracji, przy którym Dyad wydaje się tylko pionkiem? I po co nam te męskie klony, wyglądające jak Mark? I ta heca z porwaniem Heleny, którą może i bym uznała za niezły cliffhanger, gdybym nie pamiętała, jak skończył się zeszłoroczny cliffhanger z Heleną. Fabuła "Orphan Black" to wielki chaos, do którego dokładane są kolejne elementy. Nie rozumiem po co, skoro serial i tak już teraz nie jest w stanie udźwignąć wszystkich wątków.
Końcowe minuty mnie zmartwiły, ale muszę przyznać, że finałowy odcinek oglądało się całkiem nieźle. Takie smaczki, jak impreza, na której cztery Tatiany tańczą ze sobą i każda robi to zupełnie inaczej, wciąż mi się nie nudzą. Aktorka w czerwcu odebrała nagrodę Critics' Choice, na którą zdecydowanie zasłużyła. Jest najlepszą rzeczą, jaką ma "Orphan Black", i to się już chyba nie zmieni. W kolejnym sezonie też będzie nas zachwycać.
Jednym z fajniejszych pomysłów fabularnych był twist związany z "Wyspą doktora Moreau", którą Kira otrzymała od profesora Duncana. OK, od razu można było się domyślić, że to nie jest taka zwykła książka, ale to, co zostało w niej znalezione, przerosło moje oczekiwania. Cosima nie może umrzeć, skoro do rozszyfrowania ma taką zagadkę.
"Orphan Black" wciąż jest jednym z ciekawszych seriali, który potrafi i bawić, i zaskakiwać, i przerażać. Ale szybko pędząca akcja, która od początku stała się znakiem firmowym produkcji, zaczęła mnie w 2. sezonie zwyczajnie męczyć. Zwłaszcza że za kolejnymi jej zwrotami nie było nic, nieźle zapowiadające się wątki psuto albo urywano. Po tym finale obawiam się, że lepiej już nie będzie. Produkcja BBC America pozostanie przyjemną rozrywką na wieczór, serialem wielkim raczej już nie zostanie. Trochę szkoda.